Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Nagroda jako oficjalne pasowanie na filmowca

Jolanta Gajda-Zadworna 23-12-2010, ostatnia aktualizacja 28-12-2010 09:46

To z pewnością był dla mnie świetny rok. Wszystko się w nim rozkręciło - przyznaje Katarzyna Klimkiewicz.

Co było tegorocznym wydarzeniem w polskim kinie?

Katarzyna Klimkiewicz: Największym sukcesem jest nagroda w Wenecji dla „Essential Killing” Jerzego Skolimowskiego. Nikt jej nie przebił, ale dużym osiągnięciem była też oscarowa nominacja dla „Królika po berlińsku” twórców młodszego pokolenia i kina dokumentalnego, które teraz jest w Polsce najciekawsze. Kiedy jeżdżę po festiwalach krótkiego metrażu, widzę, że polskie filmy się liczą, w dobry sposób odstają od reszty. Mają swoją markę.

Markę, wyznaczoną kolejnymi nagrodami, ma też twój film „Hanoi – Warszawa”...

To z pewnością był dla mnie świetny rok. Wszystko się w nim rozkręciło: nagrody z różnych stron, ale przede wszystkim propozycja nakręcenia pełnometrażowego fabularnego filmu, która przyszła z Wielkiej Brytanii. Przez mijający rok pracowałam nad scenariuszem, ale też nad wyborem miejsc i zdjęcia będziemy mogli zacząć już pod koniec lutego.

„Flying blind” („Lot na oślep”) to twój fabularny debiut. Powiedz o nim coś więcej.

Projekt jest brytyjski. Dzięki temu, że „Hanoi – Warszawa“ miał pokaz w Anglii, obejrzała go brytyjska producentka, która szukała młodej reżyserki. Miała scenariusz i pewną koncepcję. Zaproponowała mi współpracę, a ja się zgodziłam. Było to dla mnie najfajniejsze zawodowe doświadczenie minionych miesięcy.

Jaką historię będziesz opowiadać?

Współczesną, rozgrywającą się w Bristolu. Tam będzie się rozgrywać akcja. Bohaterką jest kobieta po „40”, która projektuje myśliwce bezzałogowe i nawiązuje romans z młodym Algierczykiem.

Jaki film najmocniej zapamiętasz z 2010 roku?

Wielkie wrażenie zrobił na mnie austriacki „Lourdes“Jessiki Hausner. Z polskich filmów nie widziałam wszystkich, o których dobrze się mówiło po festiwalu w Gdyni, np. „Erratum”, ale obejrzałam „Matkę Teresę od kotów”. Nie był to film o tak piorunującym działaniu jak „Lourdes”, ale odważny, osobisty i ciekawy.

Można powiedzieć, że zamknęłaś mijający rok mocnym akcentem. Odczułaś już skutki zdobycia Europejskiej Nagrody Filmowej?

To się zdarzyło na początku grudnia. Od tego czasu media trochę bardziej się mną interesują. Dostałam też kilka propozycji od polskich producentów. Prywatnie odebrałam tę nagrodę jako oficjalne pasowanie na filmowca.

Czego życzysz sobie na nowy 2011 rok?

Żeby mój film dobrze wyszedł i nie opuszczała mnie tegoroczna passa, ale też by dobrych debiutów powstało więcej i polscy filmowcy mojego pokolenia mieli szansę się zaprezentować.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane