Warszawa warta włóczęgi
O kluczeniu w labiryntach miasta, szukaniu bunkrów i innych śladów przeszłości, męskich, rowerowych trasach i karierze w „Świerszczyku“ opowiada autor, którego dzieciom przedstawiać nie trzeba. Z Grzegorzem Kasdepkem spaceruje Jolanta Gajda.
Wygląda sympatycznie i łagodnie, ale to właśnie on okiełznał najbardziej niesforne książkowe bliźniaki. Jego najnowszy sposób na Kubę i Bubę wiąże się z Warszawą.
Wycieczka po stolicy jako rodzinny wentyl bezpieczeństwa, a także odejście od rutyny niedzielnych spacerów pojawia się w „Tu i tam z Kubą i Bubą“, wydanej właśnie przez Literaturę.
W labiryncie dworca
Grzegorz Kasdepke wie, jak przykuć uwagę przedstawicieli pokolenia migających obrazków. Jego książka jest jak jajko niespodzianka. Pełno w niej elementów, z których samemu można ułożyć zabawkę. Warszawskie plenery bywają w niej tłem rozbrajających scenek, ale też pretekstem do kolejnych zadań. Na przykład w miejskim labiryncie, który trzeba pokonać, omijając punkty z fast foodami. Kluczenie, w tym przypadku wymuszone troską o efekt familijnej wycieczki, dla wielu przyjezdnych jest uczuciem nierozerwalnie związanym z Warszawą.
– Większość turystów odbiera stolicę jako przedłużenie Dworca Centralnego. A gubią się w nim nawet rdzenni mieszkańcy. Poczułem się zaprzyjaźniony z Warszawą, gdy zorientowałem się, że na pewno wiem, w który korytarz wejść, by dojść dokładnie tam, gdzie sobie zamierzyłem. Przestałem wtedy wracać do rodzinnego Białegostoku, a zacząłem do Warszawy – opowiada.
Piłka w grze
Jak na pisarza przystało, zdradza, że jego fascynacja Warszawą zaczęła się od lektury. Jako dzieciak uwielbiał „Do przerwy 0:1“ Adama Bahdaja. A jej akcja dzieje się głównie na Woli.
– Czytając o tej warszawskiej dzielnicy i klubie Polonia Warszawa, zapragnąłem kiedyś kibicować tej drużynie – wspomina. – Trochę to było dziwne i do dziś spotykam się z komentarzami typu: jak facet urodzony w Białymstoku, może chcieć przychodzić na stołeczny stadion, ale pozostałem wierny Polonii. Choć kibicuję też Jagiellonii Białystok – dodaje.
Obiekt przy ul. Konwiktorskiej był jednym z pierwszych miejsc, jakie odwiedził po przyjeździe do stolicy. Stał się on jednym z punktów nawigacyjnych w labiryncie miasta. Jednak nie o sporcie chciał pisać, kiedy studiował na UW dziennikarstwo.
Przez jakiś czas współpracował z „Polityką“, a także ze „Świerszczykiem“. Wkrótce stał się szefem tego pisma dla dzieci.
– Początek lat 90. był czasem szybkich karier. W redakcji z początku moim obowiązkiem było rozcinanie listów od czytelników. Musiałem robić to znakomicie, skoro po jakimś czasie mnie awansowano – śmieje się.
W tym czasie współpracował również z telewizją, pisząc scenariusze do programów dziecięcych, m.in. „Ciuchci“ i serialu „Klan“. Po latach mieszkania w akademikach zaczął też szukać samodzielnego lokum.
– Podświadomie rozglądałem się za miejscami, które by mi przypominały Białystok – ocenia dziś.
Najpierw znalazł je na Żoliborzu, a od dwóch lat na Saskiej Kępie, która – jak mówi – jest zatopioną w aglomeracji mieściną. – Bardzo mi ta prowincjonalność odpowiada – dodaje.
Tylko dwa kółka
Kuba i Buba na Pragę nie docierają, ale w ramach „włóczęgi“ trafiają nad Wisłę. – Kiedy syn był mały, nie cierpiał spacerów. Uważał, że są nudne. Dlatego spacer był w naszym domu słowem absolutnie zakazanym. Na Kacpra najmocniej działała „włóczęga”. Więc się włóczyliśmy. Głównie na dwóch kółkach – wspomina autor.
Wędrówki te prowadziły ich m.in. nad rzekę. – Uwielbiam Wisłę – deklaruje gorąco. W czasie przeprawy na drugi brzeg wielką przyjemność sprawia mi gapienie się na rzekę. Raz szybszą, kiedy indziej wolniejszą. Z wodą bardziej lub mniej mętną, brzegami pełnymi wędkarzy albo policjantów, którzy wędkarzy ganiają. Obrazek niby ciągle ten sam, a całkiem inny – konstatuje.
Miejscem odkrytym tej zimy był środek zamarzniętego Jeziorka Kamionkowskiego. Śmigał po nim na nartach, łapiąc zawistne spojrzenia przechodniów spieszących przez park.
Dopełnieniem mroźnej sielanki był zapach czekolady napływający z fabryki Wedla.
Czuby na trawniku
Ale miejsca znaczące w Warszawie wiążą się autorowi „Kacperiady...“ nie tylko z rekreacją. Na wiele ulic i placów spogląda przez pryzmat historii.
– Patrzę na Warszawę jak na miejsce dwóch niezwykle ważnych powstań: Warszawskiego i w getcie. Drugie robiło na mnie nawet większe wrażenie, bo przyjechałem z miasta, które w czasie wojny straciło 70 proc. mieszkańców. Właśnie Żydów. Jakie było moje rodzinne miasto przed pogromem, uświadomiłem sobie, gdy jako nastolatek zacząłem zgłębiać historię. Od tamtej pory patrzę na poznawane miejsca, jak na pole zainscenizowanej bitwy – mówi.
Chodzi więc po alei Wojska Polskiego ze świadomością fragmentów zajętych kilkadziesiąt lat temu przez powstańców i miejsc, z których padały strzały.
Kiedy jeszcze Kacper dał się prowadzić na „włóczęgi”, razem tropili m.in. zamaskowane w alei Wojska Polskiego bunkry.
– Widać im tylko czuby. Można stanąć. Każdy uważny przechodzień zauważy je bez problemu, bo to wyrastające z trawnika pagórki, zakończone jakby betonową „czapką“ – podpowiada Kasdepke.
Jakby inne Krakowskie
W nastawionej na zabawę książeczce autor nie planował przywoływania dramatycznych zdarzeń z przeszłości. Jednak życie dopisało tragiczny kontekst jednemu z miejsc odwiedzanych przez Kubę i Bubę.
– Kiedy jeżdżę po Polsce, czytelnicy pytają mnie o czas, w którym na Krakowskim Przedmieściu zbierały się tłumy, a Pałac Prezydencki stał się symbolem narodowej tragedii. Dobrze się jednak stało, że nie miałem szans na zmianę tekstu – mówi Kasdepke. – Chciałbym, żeby Pałac Prezydencki kojarzył się dzieciom radośniej niż w ostatnich dniach – dodaje.
Od i do stadionu
Ważnym warszawskim miejscem są dla Kasdepkego Bielany, a w nich m.in. kościół pokamedulski. – To za sprawą ks. Wojciecha Drozdowicza, który skupia wokół siebie różnych pozytywnych wariatów – mówi.
Są jednak i takie fragmenty miasta, których wciąż nie potrafi zaakceptować. Okolice Domów Centrum i Centralnego stara się omijać z całych sił. I zbacza choćby na Powiśle – np. na ulicę Smulikowskiego. Tu, w siedzibie wydawnictwa Nasza Księgarnia, mieściła się redakcja „Świerszczyka“.
Chętnie zagląda też w okolice dawnego Stadionu Dziesięciolecia. Pociągają go ludzie z różnych stron świata i egzotyczne bary, w których trudno dogadać się po polsku, a obok jest wystający Stadion Narodowy.
Zauważa, że jego przygoda ze stolicą zaczęła się od sportowego obiektu, ale na Stadionie Dziesięciolecia bynajmniej się nie kończy. Bo trudno nie wspomnieć służewieckiego toru wyścigów konnych.
Tylko tu w tak niezwykły sposób mieszają się finansowe elity z emerytami w szponach hazardu, artyści z politykami, lokalni mafioso z poczciwymi bibliotekarzami. Raz na kilka tygodni Kasdepke musi tu wpaść. W ostatniej książce zabrał na tor także Kubę i Bubę.
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.