Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Klan Pesymistów i Tajfunów

Dominika Więcławek 20-01-2010, ostatnia aktualizacja 21-01-2010 15:26

Radio grało na ludowo, a w klubach fruwały marynary. I choć gitary trzeba było sobie wystrugać samemu, to i tak było wesoło! Oto początki stołecznego rock and rolla podsumowane składanką, z której dowiemy się, że gatunek ten przybył do Warszawy z... Trójmiasta.

*Klan zamyka rockandrollową składankę utworem „Automaty“. Grupa jest jak telewizyjny serial o tej nazwie  – wciąż istnieje – jednak  już w mocno zmienionym składzie
źródło: archiwum prywatne
*Klan zamyka rockandrollową składankę utworem „Automaty“. Grupa jest jak telewizyjny serial o tej nazwie – wciąż istnieje – jednak już w mocno zmienionym składzie
Warszawski  rock and roll lat 60. Polskie Nagrania
źródło: materiały prasowe
Warszawski rock and roll lat 60. Polskie Nagrania

To już ostatni egzemplarz, więcej sami nie mamy, zaraz będziemy tłoczyć nową partię – mówi pani Iwona Thierry z Polskich Nagrań, wręczając nam składankę „Warszawski rock and roll lat 60.”. Płyta ukazała się pod koniec zeszłego roku i – bez jakiejkolwiek promocji – w ciągu kilku dni zniknęła ze sklepów.

Nic dziwnego, wśród ponad 20 piosenek są prawdziwe rarytasy, których nie sposób było dotychczas usłyszeć w wersji cyfrowej. Choćby „Słowa, imiona” grupy Pesymiści czy „Palcie tylko sporty” Kawalerów. Całość stanowi barwną pocztówkę z przeszłości, po którą dziś równie chętnie sięgają rówieśnicy autorów przebojów, jak i ich wnukowie.

Fala znad morza

Krążek otwiera instrumentalny utwór „Ginchy” w wykonaniu Big Beat Sextetu. To cover, sam zespół jednak zasługuje na uwagę dlatego, że był w Warszawie pierwszy – to jego członkowie przywieźli z północy nową modę. – Rock and roll przybył do stolicy z Trójmiasta. Po pierwsze dzięki marynarzom, którzy przemycali na handel już nie tylko amerykańskie spodnie i koszule non-iron, ale też płyty z nagraniami. Po drugie, był Sopot Jazz Festiwal – wspomina Piotr Miks, grający m.in. z Pesymistami, Bardami i Zielono-Czarnymi. – W 1957 r. zawitał tam Big Bill Ramsey i wykonał na żywo utwór „Caldonia”. Choć sama piosenka jest bluesowa, obudziła wśród młodych zupełnie inny żywioł.

Szybko znad morza do Warszawy przyjechali z koncertami pionierzy polskiego rock and rolla: Rhytm And Blues oraz Czerwono-Czarni. Dzięki akcji „Wolnych mikrofonów”, zorganizowanej przez tych drugich, warszawiacy mogli zaprezentować swoje umiejętności.

– W 1961 roku Czerwono-Czarni przez dwa miesiące występowali w restauracji Kongresowa w Pałacu Kultury. To były tzw. fajfy, które trwały od godziny 17. Wstęp kosztował kilka złotych, w cenę była wliczona konsumpcja – na przykład pięćdziesiątka wódki. Barman nie sprawdzał dowodu – wspomina Miks.

Wielu młodych ludzi wykorzystało szansę, by się pokazać. Choćby Wojciech Gąssowski, który wyróżniał się na tle pozostałych. To właśnie on nagrywał później z najlepszymi zespołami sceny stołecznej – Tajfunami i Chochołami (które z czasem przekształciły się w akompaniujące Czesławowi Niemenowi Akwarele), a w latach 70. założył prekursorską formację hardrockową Test.

Fruwają marynary

Znacznie trudniej było zdobyć sprzęt do grania. Marek Ałaszewski, lider progresywnej formacji Klan, wspomina, że pierwszą gitarę zrobił sam. – Wystrugałem ją w stolarni Wydziału Wzornictwa Przemysłowego ASP. Nie miałem pojęcia o lutnictwie – mówi. – Progi nabijałem z szyn zabawkowej kolejki, podstawki zrobiłem z pudełeczek po tabletkach na ból głowy. Wszystko było podrutowane.

Radiostacje nadawały wówczas przede wszystkim muzykę ludową i propagandową, od melodii tradycyjnych w wykonaniu orkiestry mandolinistów, po piosenki o miłości do ZSRR i odbudowie Warszawy. Czasem w audycjach Lucjana Kydryńskiego pojawiały się akcenty zza oceanu. W domach kultury, klubach studenckich i zakładowych, kawiarniach młodzież tańczyła rock and rolla. I to przez cały tydzień.

– W pewnym momencie w stolicy było ponad sto zespołów, ale tych dobrych ledwie kilka – ocenia Piotr Miks. To właśnie pierwsza liga zapełniała najpopularniejsze lokale. Na sobotnie koncerty w Stodole stało się w kilkusetmetrowej kolejce.

– W ciągu jednego dnia potrafiliśmy zagrać dwa „Mrowiska” (do drugiej płyty zespołu pod tym tytułem powstało widowisko baletowe) w Sali Kongresowej – wraca pamięcią Ałaszewski. Wszystko jednak skończyło się wraz z nadejściem ery dyskotek.

Zamykająca składankę piosenka „Automaty” w wykonaniu Klanu podsumowuje barwną i zwariowaną dekadę rockandrollowego szaleństwa. Stara gwardia różnie sobie później radziła – znajdziemy wśród niej dziennikarzy, ale też prowadzącego warsztat stolarski czy instruktora na siłowni.

A Klan wciąż gra, mając w składzie Marka Ałaszewskiego z synem i dwóch dokooptowanych młodych muzyków.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane