Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Stolica śniegiem pokonana

Rafał Jabłoński 08-01-2009, ostatnia aktualizacja 15-01-2009 21:12

Dokładnie przed 30 laty, 9 stycznia 1979 roku, najważniejszy artykuł „Życia Warszawy” informował, że „Załogi budowlane kontynuują pracę”. Tymczasem czytelnicy z wściekłości dostawali szczękościsku, bo właśnie mijał dziesiąty dzień zimy stulecia.

*Skrzyżowanie Marszałkowskiej ze Świętokrzyską (w głębi budynek Sezamu). W tamtych dniach taki widok nikogo nie śmieszył, niektórzy nawet zazdrościli
źródło: Życie Warszawy
*Skrzyżowanie Marszałkowskiej ze Świętokrzyską (w głębi budynek Sezamu). W tamtych dniach taki widok nikogo nie śmieszył, niektórzy nawet zazdrościli
*Ulica Chłodna. Spadające monstrualnej wielkości sople rozbijały  karoserie samochodów i były śmiertelnym zagrożeniem dla przechodniów.  Strażacy przez kilkanaście dni usuwali je  z dachów  budynków
źródło: Archiwum Rodzinne
*Ulica Chłodna. Spadające monstrualnej wielkości sople rozbijały karoserie samochodów i były śmiertelnym zagrożeniem dla przechodniów. Strażacy przez kilkanaście dni usuwali je z dachów budynków
Ogromne sople na Hali Mirowskiej
źródło: Archiwum Rodzinne
Ogromne sople na Hali Mirowskiej

Miasto w dalszym ciągu funkcjonowało źle. Już nie cieszyła wiadomość w naszej gazecie o „Katastrofalnej sytuacji w Europie”, która – zdaniem propagandzistów – miała poprawić Polakom nastroje, że niby nie tylko u nas... Pojawił się natomiast cień nadziei w komunikacie meteorologicznym, zapowiadającym ocieplenie. I rzeczywiście, dwa dni później na krótko słupek rtęci zagościł w rejonie zera. Od zachodu szło ocieplenie. Wszyscy myśleli, że to koniec kłopotów. Naiwni. Za trzy tygodnie Warszawę czekał dopust boży gorszy niż w Nowy Rok.

Kataklizm pierwszy

Sylwester 1978 r. zapowiadał się nader mokro. 30 grudnia wieczorem lał deszcz, ale następnego dnia w stolicy walił już śnieg, a temperatura gwałtownie spadała. Przed południem było około minus 20 stopni i większość samochodów zamarzła. Uważano, że akumulatory były za słabe, jednak to socjalistyczne oleje – duma chemii epoki Gierka – nie nadawały się na takie warunki. Były za gęste. Także większość autobusów nie wyjechała na trasy, gdyż paliwo do diesli krzepło przy minus 15 st. C. Tramwaje też stały, bo na torach tworzyły się zaspy. Komunikacja zamarła, jezdnie były puste i zostawało tylko poruszanie się piechotą lub… na nartach.

Dyrektor elektrociepłowni na Siekierkach dostał zawału serca. Zabrakło koksu; niewielkie zapasy zlane deszczem zamarzły, a pociągi z nowymi dostawami nie dojechały. W efekcie kaloryfery w mieszkaniach zaczęły stygnąć; rtęć zatrzymała się na 10 stopniach. Ciepło było tylko na niewielkich osiedlach mających lokalne kotłownie.

Prestiżowy bal sylwestrowy w Filharmonii Narodowej także stanął pod znakiem zapytania. Na szczęście sprytni pracownicy zaczęli znosić z domów piecyki elektryczne i wieczorem temperatura na głównej sali osiągnęła 15 stopni. Żeby się ogrzać, dużo tańczono i pito. Za oknami nie było jednak wesoło. Ulice stały się nieprzejezdne, a podjazdy i wiadukty przerażająco śliskie. Tylko w sylwestra do południa centrala Miejskich Zakładów Komunikacyjnych przyjęła 60 telefonów o zderzeniach autobusów ze sobą lub z innymi samochodami. Potem było jeszcze gorzej. Jedyna, w miarę przejezdna, droga prowadziła do Klarysewa. Cały czas jeździły nią pługi, bo przypadkiem tam mieszkał I sekretarz KC PZPR towarzysz Edward Gierek.

W Nowy Rok kataklizm był jeszcze większy, a zapowiadała się klęska, gdyż zamarł transport handlu i następnego dnia nie miał kto dostarczyć chleba oraz mleka do sklepów. Winna była oczywiście przyroda i kilku kozłów ofiarnych. Największym sukcesem stołecznej komuny w walce ze śniegiem było wyrzucenie z pracy dyrektora Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania. – I to nie za zaspy na ulicach – jak nam ostatnio powiedział – ale za dostarczenie łopat nie tam, gdzie się ich miasto spodziewało. Komuś w magistracie coś się pokręciło, ale głowa musiała spaść.

A warszawiacy skręcali się ze śmiechu.

Kataklizm drugi

Równo 30 lat temu nasza gazeta donosiła – „Coraz więcej pociągów – na szlakach PKP”.

I bardzo dobrze, bo w noc sylwestrową na Dworcu Centralnym odwołano ponad 30 składów. A tu szło ciepło i już wydawało się, że wszystkie nieszczęścia mamy za sobą. Tymczasem po tygodniu zaczął walić śnieg, znów pojawiły się zaspy, jednak miasto jakoś dało sobie radę. W kraju zaczęła się pogodowa huśtawka: 24 stycznia w Gdańsku było minus 20, a cztery dni później w Nowym Sączu – plus 11.

Następne nieszczęście było tuż-tuż. 30 stycznia w stolicy zaczęło mocno sypać. – Na chodnikach gromadziło się coraz więcej śniegu, przez który małe dzieci nie dawały już rady przechodzić – wspomina Hanna Grzelak, mająca wówczas sześcioletnią córkę. – Niosłam ją do domu – wspomina. Waliło przez 17 godzin; spadło 70 centymetrów śniegu, czyli grubo powyżej kolan. Znacznie więcej niż w feralnego sylwestra! Ledwie skończyło padać, a już zaczął wiać bardzo silny wiatr i potworzyły się „zaspy, które przegradzały ulice. Następnego dnia “Życie Warszawy” donosiło – „Gwałtowny atak śnieżyc”. Ten tytuł miał tłumaczyć, dlaczego miasto znów zamarło.

Na trasy wyjechał ciężki sprzęt, w tym pojazdy wojskowe oraz spychacze niemające jednak gum u dołu lemieszy. W efekcie asfalt warszawskich ulic jeszcze przez trzy lata nosił ślady akcji odśnieżania.

Nikt nie wie, ile osób zmarło z zimna. Nieoficjalnie mówiono o ponad pół setce w mieście i okolicach. Także skoki ciśnienia i temperatury zebrały obfite żniwo. Wystarczy przejrzeć nie tylko nekrologi, ale i rządowe komunikaty o zgonach. W „Życiu Warszawy” z 9 stycznia czytamy o śmierci: znanej wówczas pianistki Margarity Trombini-Kazuro, uznanego poety Bogdana Ostromęckiego oraz popularnej plastyczki Zofii Czarnockiej-Kowalskiej.

Było ciężko, ale przetrzymaliśmy. Mieliśmy prąd, ciepło w domach, a podstawowa żywność jakoś docierała do sklepów. Mrozy trzymały do marca. Ostatni śnieg autor widział 1 maja na ulicy Moniuszki koło gmachu telewizji. Leżała tam pryzma brudnego piachu, która po rozkopaniu odsłoniła to, co zostało z białego puchu. Z komuny zostało niewiele więcej, bo zaufanie ludzi do jej zdolności organizacyjnych zniknęło ze śniegiem.

*Plajta komuny

Główną przyczyną kłopotów miasta był bezwład organizacyjny państwa. Wcześniejsze problemy ekonomiczne (od roku 1976) spowodowały manię oszczędzania. Nie robiono zapasów paliw, stosowano zamienniki olejów (zwrotnice zamarzły, bo używano tanich, jesiennych smarów). Liczono też na lekką zimę, gdyż w latach poprzedzających pogodowy kataklizm bywała łagodna; na przełomie lat 1974 i 1975 tylko raz spadł śnieg i leżał zaledwie dobę!

*Meteo wpadka

Atak zimy nie powinien był zaskoczyć władz, gdyż już 28 grudnia w Suwałkach termometry wskazywały minus 17 st. C. Ponieważ fala zimna przesuwała się na południe, wystarczyłaby odrobina wyobraźni... Ciekawostka – już w czasach stalinowskich zalecano podawanie „podwyższonej” temperatury, by nie trzeba było zamykać fabryk oraz szkół. W styczniu 1979 roku stołeczne gazety pisały początkowo o minus 10, po kilku dniach podawały, że w Nowy Rok było minus 17, a autor tego tekstu widział na własnym, dobrym termometrze minus 21; podobno za Piasecznem stwierdzono – nieoficjalnie – minus 28.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane