Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Pokój pełen pasji pisania

Maciej Miłosz 08-01-2009, ostatnia aktualizacja 09-01-2009 20:29

Listy, rękopisy, przedwojenne świadectwa. W piątek nastąpi przekazanie archiwum krytyka, eseisty i tłumacza Artura Sandauera do Muzeum Literatury. W zawartość wprowadza nas jego syn Adam.

autor: Gardziński Robert
źródło: Fotorzepa

Co dokładnie znajduje się w tym zbiorze?

Adam Sandauer: Bezpośrednio po śmierci mojego ojca w 1989 r. przekazaliśmy do Muzeum Literatury wszystkie pamiątki po Schulzu. Teraz oddajemy też pamiątki po moim ojcu. Jest to korespondencja prywatna, ale także związana z działalnością literacką, m.in. gratulacje od Miłosza, Kantora, Gombrowicza, od gen. Jaruzelskiego zresztą też. Są maszynopisy tych rzeczy, które były wydawane. Są wersje, które nie mogły być wydrukowane w tamtych czasach. Dodatkowo także umowy wydawnicze i świadectwa szkolne. Oddaję je, bo jaki ma sens trzymanie przeze mnie w domu dóbr kultury?

Bardzo prosty. Na Allegro można je pewnie sprzedać za niemałe pieniądze...

To nie są dzieła mojego ojca, ale korespondencja skierowana do niego. Jestem przekonany, że jeśli listy te mają jakąś wartość, to ich właścicielem powinno być społeczeństwo. Apeluję o to, aby potomkowie twórców przekazywali takie rzeczy do muzeów.

Jedno nie wyklucza drugiego. Ostatnio pewien lord w Szkocji sprzedał państwu obraz Tycjana chyba za 50 mln funtów.

Gdyby ktoś mi dawał 50 mln funtów za te dokumenty, to może bym się zastanowił (śmiech). Kiedy widzę spadkobierców wojujących o schedę po rodzicach twórcach, to przypomina mi się epilog „Pana Tadeusza”. Poeta, chodząc po paryskim bruku, chciał „żeby te księgi zbłądziły pod strzechy”. Mickiewicz o żadnych tantiemach nie mówi. Prawa autorskie po 70 latach życia spadkobierców stają się własnością publiczną. Jaki ja mam udział w tym, że Julian Przyboś napisał list do Artura Sandauera? Zostawiam sobie tylko trzy rzeczy: w tym jeden list od matki i jeden od Gombrowicza. Mają dla mnie wartość pamiątkową. Ale w testamencie zapiszę, że po mojej śmierci także one przejdą na własność muzeum.

Czemu akurat teraz przekazuje pan te pamiątki?

Wcześniej nie robiłem tego ze względu na matkę. Podjąłem tę decyzję po jej śmierci. Ja już mam 60 lat. Co by się stało z tymi rzeczami po mojej śmierci? Ludzie pobierają się, wychodzą z domu rodzinnego, jak mają 20 lat, i wtedy przecinają pępowinę od rodziców. Mi to przecięcie zajęło trochę więcej (śmiech). Ale posegregowanie tego i oddanie do muzeum było sporym przeżyciem.

Jak wygląda takie archiwum?

Jeżeli chodzi o objętość, to był to bagażnik i tylne siedzenie samochodu. Ok. 100 teczek.

Pokój pana ojca jest wpisany do rejestru zabytków. Pan tutaj ciągle mieszka. Nie czuje się pan przytłoczony ciężarem historii?

Bez przesady. Oczywiście wszystkie grubsze remonty – ostatnio robiliśmy malowanie – muszą byś uzgadniane z konserwatorem zabytków. Ale nie jest tak źle. Przez te 20 lat prawie nic się tu nie zmieniło. Wciąż stoi tu kilka tysięcy książek w najróżniejszych językach. Ojciec znał ich 14... Myślę, że z biegiem czasu dojrzeję do decyzji przekazania tych rzeczy Bibliotece Narodowej. Choćby dlatego, że chociaż znam cztery języki, jest tu wiele pozycji, których po prostu nie potrafię przeczytać.

Za to wciąż czuć tutaj twórczą atmosferę. Jak to miejsce wyglądało w pana dzieciństwie?

Ojciec był ze swoim środowiskiem skłócony. Przewijali się tu pojedynczy ludzie, z którymi był zaprzyjaźniony. Np. nagle wybuchła wielka przyjaźń z Przybosiem, który tu swego czasu bardzo często bywał. Przychodził także Broniewski, czasami na wódkę. Na pewno wpadał też Hłasko. Kiedyś chciał pożyczyć od ojca jakieś pieniądze, ale w końcu nie wiem, jak to się skończyło. Droga życiowa mojego ojca była pokrętna. Z opozycjonisty w okresie stalinowskim pod koniec życia stał się człowiekiem władzy, związanym z ekipą końca PRL-u. Dla mnie to było przykre, ale nie pora mi to oceniać. Warto jednak też pamiętać także o tym, że ojciec był pierwszym Polakiem mieszkającym w kraju, który pisał do paryskiej „Kultury”.

Ród buntowników

Artur Sandauer urodził się w 1913 r. w Samborze na dzisiejszej Ukrainie. Skończył filologię klasyczną na uniwersytecie we Lwowie. W czasie II wojny światowej pracował m.in. jako korespondent wojenny. Po wojnie sprzeciwiał się odgórnemu wprowadzaniu socrealizmu do polskiej sztuki. Pozwolono mu publikować dopiero po odwilży w 1956 r. W 1964 r. podpisał List 34, w którym intelektualiści protestowali przeciwko cenzurze i ograniczaniu papieru na książki. W czasie marca ‘68 aktywnie wspierał studentów. Tym bardziej zaskakujące było poparcie dla wprowadzenia stanu wojennego. Jako krytyk w latach 50. Sandauer bronił twórczości Gombrowicza. Ich relacje nieco osłabły po niepochlebnej recenzji „Pornografii“. Walczył także o przywrócenie należnego miejsca twórczości Brunona Schulza. Przetłumaczył m.in. dzieła Ajschylosa, Arystofanesa i Sofoklesa. Zmarł w 1989 r.

Adam Sandauer (1950 r.) – syn Artura i malarki Erny Rosenstein. Po inwazji na Czechosłowację w 1968 r. rozklejał plakaty antysowieckie, za co został usunięty ze studiów. W 1980 r. doktoryzował się z fizyki. Jest założycielem i prezesem Stowarzyszenia Pacjentów Primum Non Nocere, które walczy o przestrzeganie etyki lekarskiej i pomaga ofiarom błędów lekarskich. M.in. dzięki działalności stowarzyszenia w najnowszej ustawie o służbie zdrowia pojawia się instytucja rzecznika pacjenta.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane