Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Dużo słów, mało muzyki

Jolanta Gajda-Zadworna 17-02-2009, ostatnia aktualizacja 17-02-2009 09:07

Twórcy spektaklu „Kieszonkowa orkiestra” w teatrze Komedia mieli ambitny zamiar zainteresowania dzieci muzyką klasyczną. Mało kto tym się zajmuje, bo to trudne zadanie. Mały widz nie lubi poważnych wykładów, woli zabawę. A dorośli chcą przede wszystkim opowiadać.

„Kieszonkowa orkiestra” mimo ciekawych założeń okazuje się ostatecznie spektaklem przegadanym. Najwięcej traci na tym jego wartość edukacyjna
autor: Rafał Guz
źródło: Fotorzepa
„Kieszonkowa orkiestra” mimo ciekawych założeń okazuje się ostatecznie spektaklem przegadanym. Najwięcej traci na tym jego wartość edukacyjna
Muzyczna edukacja przez książki
źródło: Rzeczpospolita
Muzyczna edukacja przez książki

Kiedy pobierałem nauki, do mojej podstawówki przyjeżdżali co miesiąc artyści z pewną panią. Ona mówiła, oni grali lub śpiewali. Ten model edukacji artystycznej wciąż obowiązuje. Filharmonia Narodowa urządza w szkołach rocznie 2 tysiące takich koncertów. Zaprasza też na spotkania z legendarną Ciocią Jadzią i na poranki dla małych melomanów.

Dziś dziecko jednak chce nie tylko słuchać. Lepsze efekty edukacyjne można osiągnąć poprzez zabawę, ale dorośli nie bardzo to rozumieją. Jeśli dzieci niewiele wiedzą dziś o Chopinie, to dlatego, że brak pomysłów, jak im go przedstawić. Uczeni chopinolodzy protestują, jeśli narodowego kompozytora ktoś chce zdjąć z pomnikowego piedestału.

W „Kieszonkowej orkiestrze” Chopin wciąż kaszle i kłóci się z George Sand. Żona Schumanna romansuje z Brahmsem, Bach nosi w kieszeniach ubranka i zabawki swoich 20 dzieci, a Wagner podrywa córkę Liszta.

Graeme Garden, autor „Kieszonkowej orkiestry”, jest jednak brytyjskim showmanem telewizyjnym, a programy satyryczne w tym kraju słyną z tego, że nie uznają świętości. Wobec słynnych kompozytorów Garden nie czuje więc respektu. Nie znaczy jednak, że lepiej dogaduje się z dziećmi.

„Kieszonkowa orkiestra”, choć reklamowana przez Komedię jako widowisko interaktywne, obarczona jest tym grzechem, co większość przedsięwzięć edukacyjnych. Widz zostaje zasypany nazwiskami i terminami, a ponieważ reżyser Norbert Rakowski chciał nadać spektaklowi wideoklipowe tempo i ciągle zmieniał sytuacje sceniczne, powódź słów zamieniła się w szum informacyjny.

Zdecydowanie za mało tu zabawy takiej, jaką dał pomysł, by „Cwałowanie Walkirii” Wagnera dzieci wzbogaciły wystrzałami z nadmuchanych przez siebie papierowych torebek. Twórcom i aktorom zabrakło też odwagi, by wyjść poza tekst sztuki. A przecież mogliby to zrobić na przykład w zbyt szybko uciętej rozmowie z widzami, czym według nich jest muzyka.

Dzieci chcą nie tylko słuchać, ale i dotknąć instrumentów. Zrozumieli to organizatorzy niedzielnych poranków muzycznych w Polskim Radiu, jednej z ciekawszych ostatnio inicjatyw edukacyjnych w stolicy.

Muzyka ma magię, którą można wzmocnić środkami teatralnymi. „Kieszonkowa orkiestra” jest pod tym względem skromna i prosta. Wyraźnie ustępuje widowisku „W krainie czarodziejskiego fletu”, granemu na niewiele większej niż w Komedii kameralnej scenie Opery Narodowej. Choć i tam wykład o muzyce jest przegadany, to muzyki jest zdecydowanie więcej, a teatralna akcja jest bardziej atrakcyjna dla małego widza. To niemal wzór spektaklu edukacyjnego, ale też konkurentów ma niewielu.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane