Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Grób nie był całkiem pusty

Jacek Dziedzina 16-04-2017, ostatnia aktualizacja 16-04-2017 00:00

Zmartwychwstanie to kwestia wiary, nie dowodów empirycznych. Ta formułka jest traktowana jak dogmat. Pytanie: czy jedno na pewno musi wykluczać drugie?

„Noli me tangere" („Nie dotykaj mnie”, „Nie zatrzymuj mnie”), Jan Breughel młodszy, XVII w. Maria Magdalena rozpoznaje Zmartwychwstałego. Zaalarmowani przez nią Piotr i Jan znajdują w grobie „leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie”.
źródło: Art Media/Print Collector/Getty Images
„Noli me tangere" („Nie dotykaj mnie”, „Nie zatrzymuj mnie”), Jan Breughel młodszy, XVII w. Maria Magdalena rozpoznaje Zmartwychwstałego. Zaalarmowani przez nią Piotr i Jan znajdują w grobie „leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie”.
Złamany nos, ślady ran. Czy na chuście z Manoppello widzimy twarz Jezusa?
autor: Tiziana Fabi
źródło: AFP
Złamany nos, ślady ran. Czy na chuście z Manoppello widzimy twarz Jezusa?

Parę lat temu, w drodze powrotnej z półwyspu Gargano, zahaczyłem o Abruzję w środkowej Italii. To w tym regionie znajduje się mała, licząca może 5 tys. mieszkańców miejscowość Manoppello. Od dawna chciałem odwiedzić miejsce, które stało się słynne na cały świat za sprawą Paula Baddego, niemieckiego dziennikarza, który w pasjonującym śledztwie historyczno-teologicznym udowadniał, że to właśnie tutaj znajduje się zaginiona chusta z grobu Jezusa, przez wieki niesłusznie – wiele na to wskazuje – nazywana chustą Weroniki.

Umówiliśmy się z Paulem na spotkanie właśnie w Manoppello, żeby dogadać szczegóły nowego, poszerzonego wydania w Polsce jego książki. Poznałem go cztery lata wcześniej w Rzymie, gdzie pokazywał mi inną zapomnianą pamiątkę chrześcijaństwa, ikonę św. Łukasza Advocata w klasztorze na Monte Mario. I w jednym, i drugim przypadku opowieści Paula charakteryzowały się niezwykłą precyzją faktów, poszukiwań, konfrontacji danych, zaskakujących porównań i odkryć. To właśnie dociekliwość Paula Baddego i siostry Blandiny Pachalis Schlömer, która mieszka w Manoppello, zaowocowały książką, po lekturze której do małej włoskiej miejscowości przyjechał sam Benedykt XVI. Była to zresztą pierwsza pielgrzymka papieża do sanktuarium w Italii – w kraju, gdzie sanktuaria z najróżniejszymi relikwiami można liczyć w dziesiątkach, jeśli nie setkach.

Pamiętam, że jednym z najmocniejszych zdań, jakie usłyszałem od Paula, była jego odpowiedź na moje pytanie, czy on, wzięty dziennikarz, publicysta i zagraniczny korespondent niemieckiej prasy, nie bał się ryzykować kariery, pisząc nagle o kawałku jedwabiu, twierdząc, że przedstawia on odbicie twarzy Jezusa Zmartwychwstałego. – Obowiązkiem dziennikarza jest pisanie o prawdzie i rzeczywistości. A nie ma niczego bardziej realnego niż Jezus i to, co się wydarzyło 2000 lat temu: że Jezus umarł i zmartwychwstał – powiedział bez wahania.

Co takiego poważny i poważany dziennikarz znalazł w wizerunku z Manoppello, że zaczął mówić już nie tylko o wierze w Zmartwychwstanie, ale wręcz o dowodach na historyczność tego wydarzenia? Czy w samej Ewangelii jest jakikolwiek ślad, pozwalający w ogóle szukać jakiegoś „dokumentu", poza pustym grobem, na to, co wydarzyło się w pierwszym dniu tygodnia? Paul odpowiada: – Czytamy w Ewangelii, że dwaj uczniowie zobaczyli otwarty grób. Ale Piotr uwierzył dopiero wtedy, gdy wszedł do środka i zobaczył leżące płótna. Podobnie Jan. W co uwierzyli? Co takiego zobaczyli w środku? Dlaczego nie przekonał ich tylko widok odsuniętego kamienia. Uwierzyli, dopiero gdy zobaczyli pierwsze świadectwo zmartwychwstania. To najbardziej kluczowy moment w całej chrześcijańskiej literaturze: i w jednym, i w drugim przypadku jest mowa o płótnach leżących na swoim miejscu. Nie o żadnej wizji, nie o pięknym zapachu, nie o żadnym świetle, ale o płótnach właśnie. Te tkaniny musiały być objawieniem dla chrześcijan. I oba te płótna istnieją – duże w Turynie, mówiące ze szczegółami o męce Pana, oraz drugie, w Manoppello, które mówi o Jego zmartwychwstaniu.

Dan Brown się chowa

Trzeba przyznać, że to odkrycie było swego czasu prawdziwym trzęsieniem ziemi. „Wyniki prowadzonych przez Paula Baddego poszukiwań przekraczają granice naszej wyobraźni", pisał niemiecki „Bild". „Jeżeli chusta z Manoppello jest autentyczna, to wraz z Całunem Turyńskim jest pierwszą i ostatnią stronicą Ewangelii", zachwycał się naukowy „Focus". „Ponowne odnalezienie watykańskiego wizerunku w Manoppello Badde przedstawia jako powieść o szukaniu oblicza, które już w średniowieczu było uważane za autentyczne, a dziś najnowocześniejsza technika kryminalistyczna pozwala to potwierdzić", pisał recenzent „Frankfurter Allgemeine Zeitung".

W podobnym tonie wyrażał się nawet arcybiskup Kolonii, kardynał Joachim Meisner: „Niczym w pasjonującym »kryminale sakralnym« Paul Badde opisuje dzieje odkrycia Świętego Całunu, na którym widnieje prawdziwy wizerunek Jezusa". A „Der Spiegel" zachęcał: „Paul Badde napisał kultowy kryminał w stylu Dana Browna, który czyta się jednym tchem". Oczywiście jest zasadnicza różnica między fantazjami w powieściach Dana Browna a pracą Paula Baddego: niemiecki dziennikarz nie pisał powieści, tylko dokumentację swojego śledztwa, które przyniosło zaskakujące wyniki. Jeśli jego (i ludzi, na których się powołuje) odkrycia są autentyczne, to najcenniejsza – obok Całunu Turyńskiego – relikwia chrześcijaństwa znajduje się w miejscu, gdzie nikt by się jej nie spodziewał.

Ustalmy zatem fakty. W Manoppello znajduje się zbudowany w 1620 r. kościół-sanktuarium Świętego Oblicza i klasztor kapucynów. Nad głównym ołtarzem kościoła jest obraz Chrystusa. Pierwsza dostępna wzmianka na jego temat pochodzi z 1645 r. Według dokumentów obraz „przywędrował" do Manoppello w 1506 r. W lekko fantazyjnych ramach umieszczone jest niewielkiej wielkości płótno: zaledwie 17 na 24 centymetry. Widoczna jest twarz mężczyzny o długich włosach, złamany nos i wyrwana broda. Widać spuchnięty prawy policzek, a na lekko uchylonych ustach i czole ślady jakby dopiero co zagojonych ran. Oczy ma otwarte, wzrok spokojny.

Płótno wykonane jest z niezwykle rzadkiego rodzaju jedwabiu morskiego, z bisioru. Jest całkowicie przezroczyste i cienkie, a jednak widać na nim twarz mężczyzny. W starożytności na Bliskim Wschodzie na luksus posiadania takiej tkaniny mogli sobie pozwolić tylko bardzo zamożni obywatele. I nikt nie traktował go jako materiału nadającego się do malowania portretów. Jak to zatem możliwe, że na delikatnym i przezroczystym bisiorze z Manoppello widoczny jest wizerunek człowieka?

Paul Badde wiele miejsca w swojej książce poświęca wspomnianej Blandinie Paschalis, niemieckiej farmaceutce, malarce ikon i zakonnicy, od której wszystko się zaczęło. W 1979 r., kiedy w klasztorze panowała epidemia grypy, Blandina opiekowała się jedną z sióstr. Nad jej łóżkiem zobaczyła postać z Całunu Turyńskiego. Kiedy podopieczna wyzdrowiała, wsunęła pod drzwi Blandiny gazetę z artykułem o innym wizerunku Jezusa. Obok zamieszczone było zdjęcie Świętego Oblicza z Abruzji. Autor artykułu dowodził, że zagadkowy welon z Manoppello zawiera wiele podobieństw do znanego Całunu Turyńskiego. Badde, który po latach poznał Blandinę osobiście, cytuje jej słowa w reakcji na przeczytany artykuł: „Byłam tak zła i zgorszona, że ze złością wetknęłam czasopismo pomiędzy książki. Jakiś inny wizerunek Chrystusa poza Turynem? Niemożliwe".

Mandylion

Obraz nie dawał jej jednak spokoju. W końcu wyciągnęła gazetę i jeszcze raz uważnie przestudiowała artykuł. Dostrzegła wtedy, że zamieszczone zdjęcie przedstawia odwrotne odbicie obrazu. Odkryła, że przypomina nie tylko wizerunek umęczonego Jezusa, ale też ikony Chrystusa, które doskonale znała i sama od lat tworzyła. Przez następne lata studiowała wnikliwie temat. Zamawiała foliogramy wizerunków postaci z Manoppello i z Turynu. Przykładała je do siebie, porównywała, stosując tzw. suprapozycję. Okazało się, że oba wizerunki dokładnie się pokrywają. Co więcej, twarz z Manoppello, położona na różnych ikonach Chrystusa, niejako „otwiera okno" do wnętrza namalowanego obrazu, jak pisze Badde. Nie zakrywa ikony, tylko ją odsłania.

Blandinę Schlömer do publikacji swoich odkryć namówił prof. Andreas Resch. Temat trafił do rąk znawcy historii sztuki Heinricha Pfeiffera. Przyjechał do Mannoppello i zaczął poważnie interesować się wizerunkiem. Blandina przyjeżdża tu dopiero w 1995 r. Prowadząc kolejne badania, wraz z Pfeifferem, utwierdza się w przekonaniu, że znajdujący się w Manoppello portret mężczyzny to słynny starożytny „obraz nie ludzką ręką namalowany", który już w IV wieku był – obok Całunu Turyńskiego – inspiracją dla artystów do tworzenia wizerunków Chrystusa (tzw. Mandylion).

Najbardziej zastanawiające w wizerunku z Manoppello jest to, że... nie stwierdzono na nim żadnego śladu farby. Próbowali szukać ich tacy naukowcy, jak prof. Gulio Fanti z Padwy czy Nonato Vittire z Bari. Pod mikroskopem nie znaleźli jednak niczego, co mogłoby wskazywać na obecność barwników, olejów, ingerencji pędzla itp. Paul Badde, który dotarł do Blandiny Paschalis, przeprowadził też własne śledztwo w tej sprawie. Odnalazł chyba jedną z ostatnich, jak twierdzi, kobiet, które potrafią utkać bisior. Chiara Vigo powiedziała mu, że nie jest możliwe namalowanie jakichkolwiek kształtów na tym rodzaju jedwabiu. Niemożliwe jest też fizyczne „odbicie" twarzy na tej tkaninie z dokładnym odzwierciedleniem rysów.

Sensacyjne są odkrycia wspomnianego historyka sztuki, Pfeiffera. Jest on całkowicie przekonany, że „człowiek z Manoppello" jest pierwowzorem wszystkich wizerunków Chrystusa, jakie powstawały na Wschodzie w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Dokładnie ten sam złamany nos, wyrwana broda, długie włosy, spuchnięty policzek, ślady zagojonych ran.

Tzw. Mandylion to bardzo popularne w ikonografii przedstawienie wizerunków Chrystusa. Na podstawie studiów dokumentów Paul Badde przedstawił prawdopodobną drogę, jaką przez wieki mógł przebyć wizerunek. W VI wieku właśnie m.in. pisano o obrazie „namalowanym nie ludzką ręką". Najstarsze syryjskie źródło mówi o wizerunku „zaczerpniętym z wody". Miał znajdować się w Edessie, potem trafić do Konstantynopola i stać się inspiracją dla mozaiki w Hagia Sophia. To określenie „nie ludzką ręką uczyniony" wynikało właśnie z niemożliwości określenia, w jaki sposób mógłby powstać tak niezwykły obraz.

Legenda o Weronice

Już w VIII wieku chusta znalazła się w Rzymie. I to właśnie tutaj powstała słynna legenda o świętej Weronice i chuście, którą otarła twarz Jezusowi w czasie Drogi Krzyżowej. Skąd się wzięła „chusta Weroniki", skoro ani słowa nie ma o niej w Ewangelii? Jednym z wyjaśnień może być pewna zbitka językowa. Otóż „nie ludzką ręką uczyniony" obraz, który – co jest potwierdzone historycznie – znalazł się w Rzymie, nazywano vera eikon, co należy tłumaczyć dosłownie jako „prawdziwy obraz". Była w tym zawarta wiara, że przedstawia on prawdziwą twarz Chrystusa. Z tego vera eikon powstała „Weronika". Stała się z czasem nieodłączną częścią pobożności związanej z Męką Pańską. Postać tajemniczej świętej inspirowała artystów, stała się nawet bohaterką jednej ze stacji Drogi Krzyżowej: kobietą, która otarła twarz umęczonemu Jezusowi, za co otrzymała od niego w nagrodę odbicie swojego oblicza.

Chustę, jako najcenniejszą relikwię, zamierzano przechowywać później w jednym z filarów bazyliki Świętego Piotra. Na potężnej kolumnie do dziś można zobaczyć napis „Sancta Veronica Ierosolymitana", a wyżej kobietę trzymającą w rękach welon z wizerunkiem twarzy Chrystusa. Przez wieki to właśnie chusta Weroniki była głównym celem pielgrzymek do Rzymu. Uroczyście pokazywano ją wiernym w każdy piątek i święta podczas roku jubileuszowego, a następnie w każdą niedzielę i przez cały Wielki Post. Do kolumny chusta miała trafić w 1608 r.

Zastanawiające jest tylko jedno: dlaczego właśnie w tym czasie tradycja pokazywania chusty jakby przycichła? „Od czasu gdy wzniesiono nową bazylikę – pisze Badde – można odnieść wrażenie, jakby świątynia połknęła sławny filar wraz z ukrytą w nim najcenniejszą relikwią chrześcijaństwa". Zamiast częstych celebracji, tylko w Niedzielę Palmową, przez ułamek sekundy, wierni mogli patrzeć na chustę. No właśnie, czy aby na pewno na tę samą? Paul Badde próbował zrobić coś, co nie udało się jeszcze nikomu: zobaczyć osobiście chustę Weroniki. Jej oglądanie jest do dziś zarezerwowane tylko dla kanoników bazyliki Świętego Piotra. Na listy z prośbą o zbadanie obrazu dostawał jednak odpowiedzi odmowne. Do tego dołączano informację, że „z biegiem lat obraz bardzo wyblakł". Dziś obraz pokazywany jest w czasie nieszporów w piątą niedzielę Wielkiego Postu. Ale z daleka nic nie widać.

Dlaczego nikt nie może zobaczyć obrazu z bliska? Badde stawia odważną tezę: uzasadnione jest podejrzenie, że chusta została skradziona, a od 400 lat sprawę próbuje się zatuszować. Otóż kopie wykonane już w XVII wieku przedstawiają Chrystusa z zamkniętymi oczami, podczas gdy wszystkie wczesnochrześcijańskie wizerunki, wzorujące się na „Weronice", pokazują Jezusa z oczami otwartymi! Ponieważ nie dawało to spokoju dziennikarzowi, dalej czynił próby dostania się do obrazu. Dostał w końcu zgodę i kiedy zobaczył pokazywaną tradycyjnie od stuleci chustę, zauważył, że... na płótnie nie widać praktycznie nic! Badde jest przekonany, że prawdziwą chustę dawno skradziono. Skojarzył dwie rzeczy: kawałek szkła w płótnie z Manoppello i odkrytą przez niego w watykańskim skarbcu rama... z kawałkami rozbitego szkła. Rama idealnie pasuje do płótna z Mannopello.

Siostra Blandina, którą również poznałem osobiście, jest przekonana, że płótno z Manoppello jest tym samym, które leżało na twarzy Jezusa w grobie. I tym, które później krążyło po Bliskim Wschodzie i następnie na Zachodzie.

Malowidło bez farby?

Dla wyjaśnienia wszelkich wątpliwości, które nadal mają zarówno naukowcy, jak i wielu teologów, potrzebne byłyby jeszcze badania metodą węgla C14. Zdaniem sceptyków szukanie śladów farby tylko pod mikroskopem (co uczynili wspomniani naukowcy) jest niewystarczające. Metoda węgla C14 mogłaby rzucić nowe światło na tajemnicze płótno z Mannoppello. Paul Badde próbował namówić do przyjazdu do Manoppello swojego znajomego, znawcę tematu, prof. Karlheinza Dietza, ten jednak nie chciał się na to zgodzić. Odpowiadał, że niejaka Isabel Piczek (znawczyni Całunu Turyńskiego i osoba, której pokazano rzymski rzekomo całun Weroniki), twierdzi, że zna inne całuny, które stanowią, obok całunu z Manoppello, przykład... malarstwa sieneńskiego z XVI wieku. Później jednak Badde nawiązał kontakt z panią Piczek, na której ekspertyzy powoływał się Dietz. W faksie z Los Angeles napisała: „Nie badałam oryginału Manoppello. Jestem z zawodu malarką. Charakter obrazu określiłam na podstawie powiększonych reprodukcji, przezroczy i zdjęć niektórych szczegółów. Wizerunek z Manoppello to z całą pewnością obraz ze szkoły sieneńskiej, namalowany pomiędzy połową XIV a połową XV wieku". Tyle że w dalszej części Piczek pisze, że to nie może być chusta, która otarła twarz Jezusa w czasie męki. I tu jest sedno: Badde też twierdzi, że prawdziwa „Weronika" to nie chusta z Drogi Krzyżowej, tylko chusta, którą położono na twarzy Jezusa po złożeniu do grobu.

Ani Piczek, ani nikt inny nie potrafi określić, w jaki sposób na bisiorze powstał wizerunek, który idealnie pokrywa się z wizerunkiem z Całunu Turyńskiego. I w jaki sposób w ogóle powstał na płótnie tak delikatnym, że wszelkie próby kładzenia farby czy jakichkolwiek innych substancji skończyłyby się zniszczeniem tkaniny. I – co najważniejsze – jak powstał na materiale, na którym nie stwierdzono obecności żadnych pigmentów.

„Nieczysty" dowód

W całej sprawie jest jeszcze jeden wątek: czy uczniowie, zobaczywszy płótna w grobie, wzięli je do siebie od razu? Czy przechowywali je, przekazali kolejnym pokoleniom? Z jednej strony odpowiedź wydaje się oczywista: trudno, żeby wzgardzili najbardziej cenną pamiątką po Mistrzu. Z drugiej zaś strony sprawę komplikuje kwestia kulturowo-religijna i stosunek do wszelkich przedmiotów znajdujących się w grobie, których nie można było dotykać, a co dopiero traktować jako dowód rzeczowy.

Paul Badde pisze: „Dzisiejsze pobożne praktyki żydowskie i żydowskie zwyczaje z czasów Jezusa Chrystusa różnią się na wiele sposobów. Jest jednak w nich coś, co pozostało prawie niezmienne w czasie ostatnich dwóch tysięcy lat. To obowiązujące standardy utrzymania rytualnej czystości – ustanowiony kod przykazań i zakazów dotyczących gotowania, higieny i wszystkich dziedzin życia w ogóle (...). Tak więc jedna rzecz była absolutnie spójna wśród pobożnych Żydów wtedy i jest do dzisiaj: różne rodzaje żywności, przedmioty i miejsca były i są przez nich uważane za tabu. Żydzi mają w tej sferze specjalne słowo znane już w starożytności – „koszerne". Istnieje nawet hierarchia koszerności – czystości. Panierowany kotlet wieprzowy z sosem śmietankowym, okraszony krewetkami na przykład już jest nieczysty. Ale najbardziej odrażające i najbardziej nieczyste rzeczy, które można sobie wyobrazić na tym świecie, to dla Żydów przedmioty z grobu, przedmioty, które miały kontakt z martwym ciałem. Tkaniny do grzebania zmarłych należały do sfery absolutnego tabu. Już nawet o dotknięciu czegoś takiego nie mogło być mowy, a czczenie przedmiotów pochodzących z grobu było absolutnie nie do pomyślenia. Płótnom do pochowku Chrystusa również – a może zwłaszcza im – nie można było oddawać czci publicznie, ale tylko w ukryciu, w prywatnych domach kontrowersyjnych zwolenników Jezusa. A gdyby i to wyszło na jaw, byłby to dobijający, ostateczny argument przeciw »nowej drodze«, którą apostołowie kroczyli po zmartwychwstaniu Chrystusa".

Co to oznacza? Że jeśli w grobie rzeczywiście znajdowały się te płótna – znane później jako Całun Turyński i chusta z Manoppello – i jest na nich rzeczywiście niewytłumaczalne naukowo odbicie wizerunku tej samej Osoby, to znaczy, że po zmartwychwstaniu Chrystus zostawił swój wizerunek na płótnie niejako „nielegalnie", w myśl tradycji żydowskiej, a tym samym, jak pisze Paul Badde – „popełnił wykroczenie pierwszego stopnia przeciwko żydowskiemu zakazowi tworzenia obrazów". To niemal jak rozdarcie zasłony w świątyni przy śmierci Jezusa, jak wcześniej nazwanie wszystkich pokarmów czystymi. Idąc tym tropem, można by to uznać za kolejny element łączący dwie części ludzkości – narodu wybranego i świata pogańskiego, który przyjął Chrystusa bez „etapu przejściowego", czyli z pominięciem nakazów judaizmu (o co zresztą toczył się spór podczas soboru jerozolimskiego, zakończonego uznaniem, że poganie wstępujący na Drogę nie muszą najpierw się obrzezać, by przyjąć chrzest).

To już oczywiście próba teologicznych interpretacji, których w tym miejscu nie sposób kontynuować. Nie można wprawdzie w sposób stuprocentowy ustalić, że chusta z Manoppello jest tkaniną z grobu Jezusa, ale jak dotąd nikomu też nie udało się choć w minimalnym stopniu wykazać, że tropy wiodące do grobu pod Golgotą są fałszywe. Materiał dowodowy wydaje się mocny i przekonujący. Ale dobrze, że pozostaje element niepewności i miejsce na pytania. W końcu mówimy jednak o wierze w Zmartwychwstanie. Nawet jeśli nie jest to wiara irracjonalna i oderwana od faktów.

Autor jest publicystą „Gościa Niedzielnego" i szefem Wydawnictwa Niecałe

Plus Minus

Najczęściej czytane