Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Dziwny mistrz chorej ligi

Piotr Żelazny 21-05-2018, ostatnia aktualizacja 21-05-2018 12:05

Legia mistrzem Polski, choć jej mecz z Lechem nie został dokończony z powodu awantur na trybunach.

autor: Andrzej Iwanczuk
źródło: reporter

Pod względem sportowym Legia poradziła sobie w Poznaniu zaskakująco łatwo. W momencie, gdy na 10 minut przed zakończeniem meczu wybuchły awantury i piłkarze zeszli z boiska, prowadziła 2:0. Gole strzelali Domagoj Antolić oraz Michał Kucharczyk. Potem niestety zaczął się horror, kibice Lecha wyłamali płot i wtargnęli na murawę.

Wicemistrzem Jagiellonia, która przegrywała już u siebie 0:1 z Wisłą Płock, ale udało jej się odrobić straty i przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. W eliminacjach LE zagrają też największy przegrany sezonu, czyli Lech, oraz wracający do Europy po 25 latach przerwy Górnik.

Jeszcze nigdy mistrzostwa nie zdobył zespół mający na koniec sezonu 11 porażek na koncie. Oczywiście samo prześledzenie tabel od 1921 roku (mistrz Cracovia – ani jednej porażki) nie powoduje, że z czystym sumieniem można Legię 2017/2018 nazwać najsłabszym zdobywcą trofeum w historii, ale pewnie na obronę takiej tezy znalazłoby się kilka argumentów.

Od sześciu lat sezon w Polsce to 37 kolejek, a zatem Legia przegrała 30 procent meczów (dokładnie 29,7). Zbliżony, aczkolwiek jednak odrobinę lepszy, wynik – 28 procent – zanotował w 1936 roku Ruch Chorzów, który poniósł pięć porażek w zaledwie 18 meczach (dokładnie 27,7 proc.).

Identyczny wynik powtórzyła w 1955 roku Legia (wówczas CWKS) prowadzona przez Jánosa Steinera. Osiem razy przegrał Lech Poznań, gdy w 1983 roku został mistrzem w sezonie, w którym rozegrano 30 kolejek (26,6 proc. porażek), a taki sam wynik zanotowała Wisła Kraków w 2011 roku i 12 miesięcy później Śląsk Wrocław.

Na początku był Jozak

Legię do tego dziwnego tytułu w dziwnym sezonie prowadziło aż trzech trenerów, co prawdopodobnie też jest wyczynem bezprecedensowym.

Jacek Magiera, który bronił zdobytego rok temu mistrzostwa, został zwolniony po złym początku sezonu i braku awansu do fazy grupowej europejskich pucharów, co zresztą Legii przydarzyło się pierwszy raz od 2012 roku.

W Warszawie do gry w Europie się przyzwyczajono, Magiera więc musiał zostać poświęcony. Zastąpił go Romeo Jozak, człowiek w Polsce anonimowy, ale jednak lektura jego CV robiła wrażenie. Chorwat był przez wiele lat odpowiedzialny za akademię młodzieżową Dinama Zagrzeb, klubu, który jest jednym z największych producentów talentów w Europie. Jozak później został dyrektorem sportowym Dinama, dyrektorował też w chorwackiej federacji. Jedyny problem był taki, że nigdy wcześniej nie był trenerem.

A jednak Dariusz Mioduski uznał, że to nie stanowi przeszkody, i 13 września Legia podpisywała kontrakt z Chorwatem. Wielu się dziwiło, że nowym szkoleniowcem będzie 45-letni debiutant.

W dawnych czasach, gdy Legia grała w Lidze Mistrzów – jeszcze tej prawdziwej, faktycznie dla mistrzów, a nie dla najlepszych drużyn z miejsc 4.–5. w najsilniejszych ligach Europy – po Warszawie krążyło powiedzenie, że tak silny zespół mogłaby prowadzić nawet teściowa ówczesnego szkoleniowca – Janusza Wójcika. W futbolu istnieje całkiem spora frakcja fachowców, którzy deprecjonują rolę trenera, starają się oni udowodnić, że to postać przeceniana. Przypadek Jozaka potwierdza jednak, jak bardzo ta frakcja nie ma racji.

Chorwat prowadził Legię w 23 meczach ligowych – 13 wygrał, dwa zremisował, osiem przegrał. Osiem porażek to o dwie więcej niż w całym zeszłym sezonie. Nie chodzi jednak o liczbę porażek, tylko o kompletny brak stylu, a także brak umiejętności zarządzania drużyną.

Najgłośniejszy był oczywiście przypadek zesłania do rezerw Michała Kucharczyka, tylko po to, by przywrócić go do pierwszego zespołu przed upływem kary. Na co obliczony był ten ruch? I dlaczego szkoleniowiec nie wytrwał w swoim postanowieniu chociaż przez te zapowiadane dwa tygodnie?

Zimowe zakupy

Z początku Legia Jozaka nie zachwycała stylem, ale osiągała nawet niezłe rezultaty. Zimą przeprowadzono wielką ofensywę transferową, zgodnie z tezą lansowaną od jakiegoś czasu w okolicach Łazienkowskiej 3, że przerwa letnia jest zbyt krótka, by wkomponować nowych zawodników do składu, więc czas na wzmocnienia powinien być w trakcie zimowego okna.

W styczniu w zespole pojawiło się 11 nowych zawodników, na czele z Eduardo – byłym napastnikiem Arsenalu. Ale pozostałe nazwiska też imponowały. Wypożyczony z Lazio Rzym stoper, kapitan Dinama Zagrzeb, reprezentant Luksemburga i dwóch kolejnych zawodników z francuskiej Ligue 1.

Ale im dłużej trwała runda, tym łatwiej było dostrzec, że nowy szkoleniowiec nie potrafi tych piłkarzy wkomponować w zespół. Choć niezłe momenty miewał np. William Rémy, to oglądając Legię, nie odnosiło się wrażenia, że ta drużyna wykonała jakikolwiek postęp, że to zespół faktycznie budowany z myślą o zaatakowaniu w przyszłym sezonie Ligi Mistrzów.

Im dalej w las, tym gorzej wyglądała Legia Jozaka, a prawdziwe złamanie przyszło między końcówką lutego a połową kwietnia. Z siedmiu ligowych meczów zespół przegrał aż cztery. Poległ u siebie z Jagiellonią 0:2, mało tego – gospodarze zostali wręcz zdeklasowani. Piłkarze Ireneusza Mamrota przyjechali do Warszawy z pomysłem i planem, który realizowali, natomiast legioniści – ot, wyszli na boisko.

Niemal identyczny obrazek zobaczyliśmy przy okazji przegranej 0:2 z Wisłą Kraków – znów zmierzyły się ze sobą zespół i zbieranina zawodników – a po porażkach z Arką Gdynia i znów u siebie z Zagłębiem Lubin okazało się, że Jozak nie dokończy swojego debiutanckiego sezonu na ławce trenerskiej.

Gdy Dariusz Mioduski przedstawiał na konferencji prasowej trzeciego w tym sezonie szkoleniowca, tego, który misję dokończył, czyli Deana Klafuricia, mówił, że Legii brakowało przede wszystkim pomysłu na grę – „głowy, a nie zaangażowania". Inne sugestie, jakoby Legii brakowało trenera w sensie dosłownym, też się pojawiły.

Klafurić nie został przywitany z odpowiednią powagą. Jemu też natychmiast zarzucono brak doświadczenia, a fakt, że wcześniej pracował z kobiecą reprezentacją Chorwacji, spowodował wysyp niewybrednych żartów.

Jakby nie dostrzegano, że kobiety też grają po 11 w drużynie, że trzeba je do meczu przygotować, ustawić, ustalić taktykę, mieć plan. Wszystkowiedzący użytkownicy internetu nie posiadali się jednak z radości, że sezon skończy w Legii szkoleniowiec kobiet.

Ciekawe, jak dziś się czują, wiedząc, że Klafurić nie przegrał żadnego spotkania, w sześciu meczach ligowych wygrał pięć razy, a wcześniej poprowadził Legię także do Pucharu Polski. Imponująca średnia – trofeum co cztery mecze. Prawdopodobnie jednak nawet to nie zapewni byłemu asystentowi Jozaka dalszej pracy w Warszawie.

Dziwny sezon, dziwny mistrz i raczej kiepskie przeczucia przed nadchodzącymi eliminacjami Ligi Mistrzów. Gdy Legia w zeszłym sezonie zdobywała tytuł, miała bohaterów: Magierę, który przecież odrabiał stratę 12 punktów, a przede wszystkim Vadisa Odjidję Ofoe, który zachwycił wszystkich. Dwa lata temu bohaterem był Nemanja Nikolić – zdobył dwa razy więcej bramek niż kolejny zawodnik w klasyfikacji strzelców.

We właśnie zakończonym sezonie największy wkład w zwycięstwo miał 38-letni Arkadiusz Malarz. Fakt że to bramkarz weteran jest najlepszym zawodnikiem zespołu sięgającego po tytuł, mówi wszystko.

Malarz jednak faktycznie bronił w sytuacjach nieprawdopodobnych, popisywał się świetnym refleksem, wygimnastykowaniem, a także widać było, jak ważną jest postacią w zespole. To on pod nieobecność Miroslava Radovicia był kapitanem Legii. Malarz to najstarszy zawodnik legijnej kadry.

Wiele przebłysków – aczkolwiek nieco za mało powtarzalności – pokazywał w tym sezonie najmłodszy, czyli Sebastian Szymański. 19-letni pomocnik za czasów Klafuricia stał się podstawowym zawodnikiem, ale to jeszcze Jozak przestawił go ze skrzydła na pozycję ofensywnego pomocnika grającego tuż za napastnikiem. I to był strzał w dziesiątkę, bo Szymański pokazał się z tak dobrej strony, że Nawałka zaprosił go na zgrupowanie do Arłamowa. I chociaż wielkich szans na załapanie się do kadry mundialowej nie ma, to dostał sygnał, że przyszłość należy do niego.

Kibiców z Łazienkowskiej może cieszyć, że wśród bohaterów jest niespodziewanie dużo Polaków. Najlepszym strzelcem Legii został Jarosław Niezgoda, który wyprzedził Fina Kaspra Hamalainena, a pod koniec sezonu świetną formę osiągnął Michał Pazdan.

Oczywiście cieszyć to może wyłącznie tych kibiców, których obchodzi to, co się dzieje na boisku. Ten sezon zapamiętany zostanie także przez wydarzenia z października 2017, gdy po porażce z Lechem w Poznaniu na klubowym parkingu na piłkarzy czekała grupa kibiców, która postanowiła pokazać im, kto tak naprawdę w klubie rządzi. Piłkarze zostali poniżeni, naruszono ich nietykalność cielesną.

Co dalej z Legią

UEFA wydłużyła i utrudniła drużynom takim jak mistrz Polski drogę do Champions League. Plus jest taki, że nieważne, na jakim etapie walki o Ligę Mistrzów nastąpi potknięcie, zespół zostaje przesunięty do Ligi Europy.

Legia walkę o LM rozpocznie 10 lipca – w Rosji będą jeszcze trwały wówczas mistrzostwa świata. W pierwszych trzech rundach mistrzowie Polski będą rozstawieni, ale wcale nie oznacza to łatwych rywali.

Już w drugiej rundzie Legia może wylosować Rosenborg z Norwegii czy Crveną Zvezdę z Serbii, a w trzeciej mistrza Chorwacji Dinamo Zagrzeb, AEK Ateny czy BATE Borysów z Białorusi. I Legia pozbawiona zawodników uczestniczących w mundialu wcale nie musi być faworytem.

A przecież Dariusz Mioduski nie przejmował Legii, by błyszczeć wśród kulawej konkurencji na krajowym podwórku. Przynajmniej tak deklarował.

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane