Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Ojciec dwóch antyterrorystów

28-03-2003, ostatnia aktualizacja 28-03-2003 00:51

- Zawsze byłem dumny z moich synów, ale teraz został mi jeden i jestem przerażony - mówi Tadeusz Szczucki, ojciec policjanta zabitego w Magdalence. p, strong {font: 10pt;font-family: sans-serif;} strong {font-weight:bold;}

Takich bandytów powinno się eliminować bez żadnego sądu. Dla nich jest tylko jedna kara: kara śmierci! - mówi Tadeusz Szczucki, ojciec zabitego policjanta. Z trudem dzieli się wspomnieniami o synu. - W szkole nikt mu nie podskoczył. Był silny, wysportowany, ale spokojny. - Przynosił świadectwa z czerwonym paskiem, ćwiczył karate. Wszędzie go było pełno. Jak miał pięć lat nabił sobie wielkiego guza. Przyszedł do domu, ale nie płakał: mówił, że teraz będzie miał twardszą głowę. I taki właśnie był. Niczego się nie bał. W wojsku był w komandosach w Lublińcu, uczył żołnierzy sztuk walki. Potem zdecydował, że zostanie antyterrorystą. Rodzina nie bardzo wiedziała wówczas, czym zajmują się tacy policjanci. Marian nie opowiadał o swojej pracy w domu. Dopiero, kiedy w telewizji zaczęli pokazywać zdjęcia z zatrzymań groźnych przestępców na pana Tadeusza padł blady strach. - Wiedziałem, że Marian codziennie naraża życie, ale wiedziałem też, że żadna siła go nie przekona, by zrezygnował ze służby w policji - wspomina ojciec. - On to kochał. Poza tym wiedziałem, że jest świetnym specjalistą: silny, inteligentny. Był u mnie na kilka dni przed akcją w Magdalence, gdybym wiedział, co się stanie, przykułbym go kajdankami do kaloryfera i nie pozwolił mu wyjechać. Marian Szczucki był antyterrorystą niemal od początku swojej służby, od 14 lat. Pracował w warszawskim oddziale AT. Na kilkanaście dni przed śmiercią dostał awans na naczelnika wydziału bojowego Centralnego Biura Śledczego. - To był urodzony komandos - mówi o nim jeden z katowickich antyterrorystów. - Świetnie wyszkolony fachowiec. Praca była dla niego wszystkim. Ćwiczył sztuki walki, uwielbiał wspinaczkę. Szanowali go podwładni. Podczas akcji zawsze stał w pierwszym szeregu. Wiedzieli, że mogą na niego liczyć - dodaje policjant. Tak było też w Magdalence. Po pogrzebie, kiedy ucichły salwy honorowe, nad grobem pozostał jeden z antyterrorystów, położył na grobie Mariana czerwoną różę, płakał. - On mi powiedział, że mój Marian uratował mu życie - wspomina Tadeusz Szczucki. - Kiedy wybuchła ta bomba, skoczył swojemu koledze na plecy, przewrócił go i osłonił własnym ciałem. Ale taki właśnie był Marian. Jestem z niego dumny - dodaje przez łzy. Drugi syn pana Tadeusza - Krzysztof od dzieciństwa zapatrzony był w Mariana. Też się uczył karate, wspinał się, nurkował. Nie widział dla siebie innej drogi, jak tylko ta, którą wybrał starszy brat. Od kilku lat jest policjantem katowickiej brygady antyterrorystycznej. Nawet po tym, co wydarzyło się w Magdalence, nie chciał słyszeć o wystąpieniu ze służby, czy choćby zmianie wydziału. - Wiedziałem, że nic go do tego nie przekona - mówi ojciec. - Tak jak Marian jest bardzo uparty i świetnie wyszkolony. Zawsze cieszyłem się, że moi synowie strzegą prawa. Ale teraz, kiedy został mi już tylko jeden, jestem po prostu przerażony. Każdego dnia boję się, czy Krzysztof wróci z akcji... Po chwili milczenia pan Tadeusz dodaje. - Ale ktoś musi nas przecieź bronić przed tymi bandytami. Nie może być tak, że będą z nami robić, co im się rzewnie podoba. Kiedy matka przekonywała Mariana, żeby rzucił to niebezpieczne zajęcie, żartował: Mama, kwiaty nie są takie drogie!   p, strong {font: 10pt;font-family: sans-serif;} strong {font-weight:bold;}
__Archiwum__

Najczęściej czytane