Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Radioaktywne sushi budzi lęk

Wojciech Lorenz 22-03-2011, ostatnia aktualizacja 23-03-2011 11:52

Minister rolnictwa próbuje zapobiec panice i zapewnia, że podałby skażony szpinak swojej rodzinie.

źródło: AFP

W eleganckiej restauracji Peony w Tajpej, słynącej z wyśmienitego sushi, goście mogą sprawdzić licznikami Geigera, czy importowana z Japonii żywność jest radioaktywna. – Gwarantuję klientom, że dostaną u nas najlepsze i bezpieczne jedzenie – mówi agencji Reuters menedżerka Catherine Yang.

Lęk przed żywnością z Japonii podsyciła Światowa Organizacja Zdrowia, stwierdzając, że skażenie jest większe, niż sądzono. Już wcześniej japońskie władze wprowadziły zakaz sprzedaży żywności pochodzącej z czterech prefektur w rejonie elektrowni Fukushima. W niektórych próbkach szpinaku dawka radioaktywnego jodu 131 przekraczała dopuszczalne normy 27 razy, a w mleku 17 razy. Niewielkie skażenie wykryto w wodzie pitnej i w morzu. Wielu Japończykom przypomina to rok 1954, kiedy próby nuklearne przeprowadzone przez Amerykanów na Wyspach Marshalla doprowadziły do skażenia ławic ryb. W efekcie naród, dla którego owoce morza są podstawą diety, na długo z nich zrezygnował, doprowadzając do bankructwa tysiące firm.

Władze zapewniają, że rolnicy otrzymają rekompensaty. Próbują zapobiec panice wśród konsumentów. – Dopiero spożywanie takich produktów przez całe życie miałoby negatywny wpływ na zdrowie – zapewniał minister Yukio Edano. Na pytanie, czy dałby skażony szpinak swojej rodzinie, odparł: oczywiście.

Japońscy politycy wciąż nie decydują się na desperackie kroki, jakie w przeszłości w podobnych sytuacjach podejmowano w innych krajach, m.in. w Wielkiej Brytanii w czasie epidemii choroby szalonych krów w 1990 roku. Ówczesny minister rolnictwa John Gummer razem ze swoją czteroletnią córką pozowali wtedy do zdjęć, zajadając hamburgery, by udowodnić, że brytyjska wołowina jest bezpieczna. Później się okazało, że w ciągu kilku lat na gąbczaste zwyrodnienie mózgu wywołane chorobą szalonych krów zmarły 32 osoby.

Na równie desperacki krok zdecydował się amerykański prezydent Barack Obama, który po wycieku ropy w Zatoce Meksykańskiej pojechał w sierpniu zeszłego roku na Florydę i wykąpał się w morzu w towarzystwie swojej córki. Chciał w ten sposób skłonić turystów do odwiedzania wybrzeża i uratować sektor turystyczny przed bankructwem.

Czytaj więcej w serwisie www.rp.pl

Rzeczpospolita

Najczęściej czytane