Radioaktywne sushi budzi lęk
Minister rolnictwa próbuje zapobiec panice i zapewnia, że podałby skażony szpinak swojej rodzinie.
W eleganckiej restauracji Peony w Tajpej, słynącej z wyśmienitego sushi, goście mogą sprawdzić licznikami Geigera, czy importowana z Japonii żywność jest radioaktywna. – Gwarantuję klientom, że dostaną u nas najlepsze i bezpieczne jedzenie – mówi agencji Reuters menedżerka Catherine Yang.
Lęk przed żywnością z Japonii podsyciła Światowa Organizacja Zdrowia, stwierdzając, że skażenie jest większe, niż sądzono. Już wcześniej japońskie władze wprowadziły zakaz sprzedaży żywności pochodzącej z czterech prefektur w rejonie elektrowni Fukushima. W niektórych próbkach szpinaku dawka radioaktywnego jodu 131 przekraczała dopuszczalne normy 27 razy, a w mleku 17 razy. Niewielkie skażenie wykryto w wodzie pitnej i w morzu. Wielu Japończykom przypomina to rok 1954, kiedy próby nuklearne przeprowadzone przez Amerykanów na Wyspach Marshalla doprowadziły do skażenia ławic ryb. W efekcie naród, dla którego owoce morza są podstawą diety, na długo z nich zrezygnował, doprowadzając do bankructwa tysiące firm.
Władze zapewniają, że rolnicy otrzymają rekompensaty. Próbują zapobiec panice wśród konsumentów. – Dopiero spożywanie takich produktów przez całe życie miałoby negatywny wpływ na zdrowie – zapewniał minister Yukio Edano. Na pytanie, czy dałby skażony szpinak swojej rodzinie, odparł: oczywiście.
Japońscy politycy wciąż nie decydują się na desperackie kroki, jakie w przeszłości w podobnych sytuacjach podejmowano w innych krajach, m.in. w Wielkiej Brytanii w czasie epidemii choroby szalonych krów w 1990 roku. Ówczesny minister rolnictwa John Gummer razem ze swoją czteroletnią córką pozowali wtedy do zdjęć, zajadając hamburgery, by udowodnić, że brytyjska wołowina jest bezpieczna. Później się okazało, że w ciągu kilku lat na gąbczaste zwyrodnienie mózgu wywołane chorobą szalonych krów zmarły 32 osoby.
Na równie desperacki krok zdecydował się amerykański prezydent Barack Obama, który po wycieku ropy w Zatoce Meksykańskiej pojechał w sierpniu zeszłego roku na Florydę i wykąpał się w morzu w towarzystwie swojej córki. Chciał w ten sposób skłonić turystów do odwiedzania wybrzeża i uratować sektor turystyczny przed bankructwem.
Czytaj więcej w serwisie www.rp.pl
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.