Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

To wszystko była miłość

Jolanta Gajda-Zadworna, Katarzyna Czarnecka 31-03-2011, ostatnia aktualizacja 04-04-2011 21:41

O tym, co znaczyło kochać w sytuacji ekstremalnej, o pamięci miejsc oraz szczególnej więzi łączącej dawnych i obecnych mieszkańców Muranowa, mówi reżyserka pełnometrażowego dokumentu „I była miłość w gettcie”, kręconego na podstawie wspomnień Marka Edelmana.

W sobotę ekipa Jolanty Dylewskiej kręciła 
w miejscu bunkra przy ul. Miłej 18, gdzie 8 maja 1943 roku samobójstwo popełnił m.in. Mordechaj Anielewicz.
autor: Przemek Wierzchowski
źródło: Życie Warszawy
W sobotę ekipa Jolanty Dylewskiej kręciła w miejscu bunkra przy ul. Miłej 18, gdzie 8 maja 1943 roku samobójstwo popełnił m.in. Mordechaj Anielewicz.
Jolanta Dylewska
źródło: Archiwum
Jolanta Dylewska

O swoim filmie „Po-Lin. Okruchy pamięci" mówiła pani, że jest rodzajem zadośćuczynienia. Za to, że „Kroniką powstania w getcie warszawskim według Marka Edelmana" i „Children of the Night" przyłożyła pani rękę do mówienia o Żydach prawie wyłącznie w kontekście Holocaustu. Teraz wraca pani do tego tematu. Dlaczego?

Jolanta Dylewska: Na rozkaz komendanta. W 2008 roku dr Marek Edelman czuł, że odchodzi. I mówił: „Dlaczego nikt mnie nie pyta, czy w getcie była miłość? Dlaczego nikogo to nie interesuje? O miłości w getcie ktoś powinien zrobić film. To ona pozwalała trwać". Wcześniej, zimą 1993 roku, o to samo prosiła mnie dr Świdowska, czyli Adina Blady-Szwajgier, lekarka ze szpitala dziecięcego Bersonów i Baumanów w getcie. Była już wtedy śmiertelnie chora, odeszła dwa tygodnie po naszej rozmowie. Ten temat został mi więc niejako powierzony. Ja sama nie ośmieliłabym się na opowiadanie o uczuciach tamtych ludzi.

Będzie to inne spojrzenie na Zagładę. Książka nie opowiada o upodleniu i zdegradowaniu człowieka.

Spisana przez Paulę Sawicką opowieść Marka Edelmana pokazuje, że można było unicestwić ciało, ale nie ducha. Nie można było pomniejszyć, zabić czegoś, co w tych strasznych warunkach było w ludziach piękne i czyste. Postaramy się, żeby między widzami a bohaterami filmu powstała intymna więź, która pozwoli współczesnym zrozumieć to, co z dzisiejszego punktu widzenia jest trudne do ogarnięcia. To, że Lutek Rotblat podczas ataku Niemców na bunkier na Miłej 18 zabił swoją matkę i siebie. To, że młoda lekarka podała ciężko chorym dzieciom tuż przed wejściem Niemców truciznę, żeby spokojnie zasnęły w łóżeczkach. To też były akty miłości.

Dzięki niej zachowywało się godność i wolność w momencie śmierci. Ale była i miłość, która – jak mówił Marek Edelman – dawała kroplę szczęścia.

W Doli Keilson, przełożonej pielęgniarek ze szpitala Bersonów i Baumanów, zakochał się folksdojcz. 17-letnia Deda Tenenbaumówna, której matka popełniła samobójstwo, żeby przekazać jej numerek życia (zaświadczenie uprawniające do pozostania w getcie w czasie akcji likwidacyjnej – przyp. red.), poznała miłość i przez trzy miesiące była szczęśliwa, ukrywając się z ukochanym chłopcem. Później ich wydano. Złotogórski i jego młodziutka przyjaciółka któregoś dnia po prostu zniknęli... Jest też w książce historia Poli Lifszyc, która – choć miała „dobry wygląd" i mogła wyjść na aryjską stronę – poszła na śmierć z matką.

Te cztery opowieści zaistnieją w filmie w formie fabularnej. Udział w ich realizacji poza panią wezmą dwaj inni twórcy. Niezwykli twórcy.

Reżyserią zajmie się Andrzej Wajda. Scenariusz pisze Agnieszka Holland. Ja będę operatorem tej części.

Inne fragmenty będą rekonstruowane i dokumentalne?

Film ma formułę eseju dokumentalnego. Jego sercem jest rozmowa z Markiem Edelmanem nakręcona latem 2008 roku. On nas prowadzi, wyznacza swą opowieścią dramaturgię. Mamy również sceny i nagrania z doktor Świdowską. Ważną częścią będą materiały archiwalne z getta. Nie potraktujemy ich jak relację ze zdarzenia, lecz jak zdarzenie. Będziemy kręcić wewnątrz nakręconych kadrów, by dotrzeć do świata uczuć filmowanych. Mimo iż filmujący nazistowscy operatorzy ani nie mieli do tego świata dostępu, ani tym dostępem nie byli zainteresowani, ich kamery przeniosły ukrytą w oczach i gestach intymną prawdę o filmowanych.

W sobotę kręciła pani z góry kopiec Anielewicza. Co chciała pani pokazać?

Jeżeli ktoś leży pod ziemią, a chce mu się spojrzeć w twarz, wtedy najlepiej się patrzy z góry. Nawet jeżeli tej twarzy nie widać. Kamera będzie w tym filmie trochę jak pies, który ciągle z nosem przy ziemi nie chce i nie może wyjść z tej dzielnicy Warszawy, która była kiedyś gettem. Interesuję się miejscami, w których tamci ludzie żyli, kochali i umarli, i często leżą do dzisiaj. Będziemy kamerami i mikrofonami sprawdzać pamięć tych miejsc. Nakładamy pod okiem naszych konsultantów – Jacka Leociaka i Jana Jagielskiego – dawną mapę na współczesną. Interesują nas również obecni mieszkańcy Muranowa.

Dlaczego są ważni dla filmu?

Bo ważne jest to, co oni myślą i czują, żyjąc w tym miejscu. Chciałabym, żeby ich wypowiedzi były częścią komentarza. Żeby podzielili się z nami swoimi refleksjami odnośnie do dawnych żydowskich mieszkańców i getta. A może mają filmy amatorskie, które były kręcone na terenie Muranowa, przede wszystkim powojenne? Bylibyśmy bardzo wdzięczni, gdyby się do nas zgłosili. Czy pod imieniem i nazwiskiem, czy anonimowo. Bo film jest też o tym, że my, dzisiejsi mieszkańcy Warszawy, jesteśmy połączeni z jego byłymi mieszkańcami.

Wciąż żyjemy razem z nimi?

Tak, bo nie istnieje pustka w świecie. W domu na Nowolipkach 48, który teraz ma inny adres, zamiast pani X mieszka pani Y, ale też ma męża, dzieci i też chce, by wszyscy byli zdrowi, i też troszczy się o nich. Jak tamta pani kiedyś. Życie trwa i miłość trwa. Mam wielką nadzieję, że ten film spowoduje, że poczujemy się, my, żyjący, trochę bardziej związani z tamtymi nieżyjącymi.

Wróćmy do konstrukcji „I była miłość w getcie". Chce pani wykorzystać w filmie też animację.

Będzie dotyczyć i wyłącznie działań Poli Lifszyc. Ona dwa razy w tygodniu prowadziła z dziećmi w podwórku przy Krochmalnej teatrzyk. Przychodziły nawet wtedy, gdy były już bardzo głodne i zmęczone gettem. Im dłużej dzielnica była zamknięta, tym ten teatrzyk był dla nich ważniejszy. Bo w czasie przedstawienia zapominały o rzeczywistości. W animacji tego teatrzyku chcemy wykorzystać rysunki dzieci z getta i stworzone dziś przez dzieci z Muranowa.

Kiedy uda się pani połączyć te wszystkie elementy?

Nie odważyłabym się teraz powiedzieć, kiedy będzie premiera. Na pewno ogrom zdjęć powstanie w najbliższym czasie. Mieliśmy takie marzenie, żeby zdążyć na 2 października – drugą rocznicę śmierci Marka Edelmana. Ale bierzemy też pod uwagę 19 kwietnia 2012 roku – 69. rocznicę wybuchu powstania w getcie.

O „Po-Lin..." mówiła pani, że chciała, żeby ktoś zatęsknił do bohaterów przedwojennych home movies... A czego pani by chciała dla bohaterów „I była miłość w getcie"?

Właściwie tego samego. I jeszcze, żeby komuś zrobiło się ich troszkę żal. To już będzie bardzo dużo. I żeby jeszcze o nich pamiętać. To, co możemy zrobić, to pamiętać tych naszych dawnych żydowskich sąsiadów.

On nas zobowiązał

– Wszystkich nas zebrał Marek Edelman, któremu się nie odmawiało – mówi Agnieszka Holland. – Uważał, że powinien powstać film zainspirowany jego książką. Chciał, żeby Jola zrobiła dokument, Wajda sceny fabularne, a ja żebym napisała scenariusz tych scen i pilnowała, żeby było, jak trzeba. Zawsze bardzo obchodziło mnie to, co wydarzyło się Żydom w czasie II wojny światowej – getto, życie na dnie piekła. Wizja Marka była brutalna, czuła i niesentymentalna. Był najbardziej wiarygodnym świadkiem i bohaterem tych zdarzeń.

O nim myślałam, gdy kręciliśmy mój ostatni film „W ciemności" (zdjęcia robiła Jola). Dedykowałam go Markowi. Myślę, że byłby z niego zadowolony. Ale ten naprawdę „jego" film musi dopiero powstać, a my wszyscy musimy dotrzymać danej mu obietnicy.

„I była miłość w getcie" też dla zagranicznej widowni

– Potrzeba pokazywania takiego filmu nie tylko u nas, ale i na świecie, jest bardzo duża – mówi producentka Anna Wydra ("Królik po berlińsku"), która planuje dystrybucję filmu także za granicą. – To jest bardzo delikatny temat, więc i ogromne wyzwanie. Nie mówimy tylko i wyłącznie o getcie i tamtej sytuacji, ale próbujemy też zastanowić się, czym w ogóle jest miłość, jaką rolę odgrywa w naszym życiu, dlaczego jest tak ważna. A przede wszystkim, jak sytuacja w getcie może być zrozumiała dla młodszych pokoleń, które nie mają takiego bagażu doświadczeń, takiej wiedzy. W tym sensie szukamy w tej historii czegoś uniwersalnego i współczesnego. Chcemy, żeby tym razem ludzie – niezależnie od tego, kim są i w jakim kraju mieszkają – wyszli z kina z poczuciem, że muszą zadzwonić do swoich bliskich, muszą porozmawiać. Do tej pory film uzyskał dofinansowanie z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, Mazowieckiego Funduszu Filmowego oraz europejskiego programu Media Development. Ale też szukamy kolejnych źródeł dofinansowania u polskich i zagranicznych koproducentów.

Mieszkańcy Warszawy, którzy chcieliby nawiązać kontakt z ekipą filmu „I była miłość w getcie", proszeni są o przesyłanie e-maili pod adres kontakt@otterfilms.pl lub o telefon pod nr. 22 848 04 27 (od pon. do pt. w godz. 9 – 17).

Życie Warszawy

Najczęściej czytane