Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Warszawa sama się postawiła pod ścianą

Renata Krupa-Dąbrowska 16-02-2015, ostatnia aktualizacja 16-02-2015 12:18

O patologiach związanych z dekretem Bieruta i handlu roszczeniami do gruntów warszawskich Renacie Krupie-Dąbrowskiej mówi wiceprezes stowarzyszenia Dekretowiec.

autor: Krzysztof Skłodowski
źródło: Fotorzepa

Rz: Ile jest obecnie roszczeń do gruntów warszawskich?

Ryszard Grzesiuła: Nikt tego nie liczy. Podawane są różne wielkości. Przed II wojną światową w Warszawie było 22 425 budynków, z tego 11 229 zostało zniszczonych na skutek działań wojennych. Stolica była zniszczona w 48 proc.

Na potrzeby jej odbudowy przejęto 40 tys. działek. Na ogół zresztą niepotrzebnie, bo znajdowały się w dzielnicach, które nie były w ogóle zniszczone, takich jak: Saska Kępa, Grochów, Targówek, Bielany. Mało tego: władze ludowe przejęły na odbudowę 15 ha lustra wody, jeziorka, dwa cmentarze żydowskie, 26 proc. gruntów rolnych.

I teraz dzieci i wnuki dawnych właścicieli bezprawnie przejętych nieruchomości występują o zwrot tego, co im zabrano. Według szacunków ratusza roszczeń jest około 17 tys.

Warszawski ratusz chętnie oddaje  to, co przed laty zabrały władze ludowe?

I tak, i nie. Pierwszy zaczął zwracać prezydent Marcin Święcicki, za czasów prezydenta Lecha Kaczyńskiego zwroty stanęły, oddano tylko 12 budynków, prezydent Hanna Gronkiewcz-Waltz oddaje, nie powiem, ale tylko rudery. Niedawno członkini naszego stowarzyszenia odzyskała willę na Powiślu. To kompletna ruina, nienadająca się do zamieszkania. 
Natomiast prezes naszego stowarzyszenia Aleksander Grabiński miał roszczenia do parkingu przed hotelem Metropol i do połowy działki pod nim i tego już władze miasta nie chciały mu oddać. Był zmuszony sądownie wyegzekwować zwrot. Później jednak żaden z pracowników urzędu nie chciał przystąpić do aktu notarialnego ustanawiającego na jego rzecz użytkowanie wieczyste.

Przecież często zwroty nie mają nic wspólnego z naprawianiem krzywd. 
Majątek na gruntach pod szkołami, przedszkolami czy hotelami zbijają osoby, których dziadkowie domów na tych działkach przed wojną nie budowali.

A wie pani, skąd wziął się handel roszczeniami? Miasto nie chciało zwracać poprzednim właścicielom. Taki klasyczny przykład to sprawa nieżyjącego już senatora, hrabiego Jana Zamojskiego, który się starał o zwrot Pałacu Błękitnego w Ogrodzie Saskim. Był załamany. W Biurze Gospodarki Nieruchomościami usłyszał, że jego szanse są równe zeru, bo nie ma ustawy reprywatyzacyjnej, a obowiązujące przepisy na zwrot nie pozwalają. Najlepiej niech poszuka kupca, któremu sprzeda roszczenia do pałacu.

Po jakiś dwóch miesiącach spotykamy się z hrabią Zamojskim, a ten się chwali:  „Ale zrobiłem transakcję! Sprzedałem roszczenia do pałacu za 1,5 mln zł. Pałac był przecież nie do odzyskania!".

I wie pani, co się później stało? Minęło sześć miesięcy i ten, kto kupił roszczenia, był już właścicielem pałacu.

To, co usłyszał hrabia Zamojski, słyszą też inni dawni właściciele. Dlatego decydują się na sprzedaż roszczeń. Odczułem to na własnej skórze, gdy urzędniczka odesłała mnie z kwitkiem, kiedy jako pełnomocnik rodziny Krasińskich chciałem przejrzeć akta Królikarni.

Dlaczego pana zdaniem dawni właściciele nie mają szans, a osobie, która kupiła roszczenie, to się udaje?

To pytanie nie do mnie, nie do dekretowca.

A do kogo?

Do władz miasta.

Władz miasta?

Jak już wspomniałem, jestem pełnomocnikiem rodziny Krasińskich. W ich imieniu złożyłem wniosek o zwrot Królikarni do Biura Gospodarki Nieruchomościami odpowiadającego za sprawy dekretowe. Tego samego dnia, kiedy wystąpiłem z wnioskiem, o godz. 21 dzwoni ktoś domofonem i słyszę, że poważny kontrahent  chce kupić roszczenia do Królikarni. Miałem takich propozycji cztery.

Kim są te osoby? To prawnicy, osoby związane z ratuszem?

Ci kontrahenci?

Tak.

Nie wiem. Jeżeli Marcin Bajko, dyrektor Biura Gospodarki Nieruchomościami, w wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej" mówi, że zna osoby, które już skupiły ponad 300 roszczeń do 300 nieruchomości, to ja pytam: skąd oni mieli adresy, nazwiska, telefony? Skąd wiedzieli, że został złożony wniosek o zwrot? Skąd?

Pan coś sugeruje?

Niech pani pomyśli, skąd jedna osoba była w stanie zdobyć 300 adresów?

Pana zdaniem władze miasta są winne tej patologii, jaka powstała?

Oczywiście. Wszyscy o tym wiedzą. Dyrektor Bajko oddaje, ale nie to, na czym można zarobić.

Bardzo dużo ostatnio było przejęć gruntów pod szkołami, przedszkolami. Niektóre szkoły muszą się wyprowadzać, inne tracą boiska, bo osoba, która odzyskała działkę, chce ją sprzedać deweloperowi i zarobić. Pana zdaniem to w porządku?

Oczywiście, że nie. Ale za tymi przejęciami stoją handlarze roszczeniami, a nie dawni właściciele. Typowa sprawa, boisko gimnazjum przy ul. Smolnej. Kto kupuje boisko szkolne? Nikt. Jest bez wartości. Dlaczego miasto nie doszło do porozumienia z dawnym właścicielem? Dlaczego nie zaproponowało zamiennej działki? W końcu miał już serdecznie dosyć i sprzedał roszczenie Marcinkiewiczowi.

I teraz ten wystąpił o zwrot. Dla dobra dzieci zaproponował, by w zamian za bezwartościowe boisko miasto  oddało mu działkę przy Pałacu Kultury i Nauki. Dyrektor Bajko wystąpił o to do rady miasta, a ta się zgodziła.  Działka przy Pałacu Kultury jest warta 20 tys. zł za mkw. Nieźle na tym zarobił.

Jakie jest dobre wyjście z tej sytuacji?

W stowarzyszeniu opracowaliśmy dwie propozycje prawne rozwiązania tego problemu. Pierwsza z nich przewiduje, że to, co zostało przejęte na podstawie dekretu Bieruta tylko na odbudowę i rozbudowę i nie zostało przeznaczone na cel przejęcia, powinno być zwrócone dawnemu właścicielowi. To nic nowego. Podobne rozwiązanie przewiduje obecnie ustawa o gospodarce nieruchomościami w wypadku wywłaszczonych gruntów. Gdyby takie rozwiązanie udało się wdrożyć, władze miasta szybko pozbyłyby się 50 proc. roszczeń.

Tam natomiast, gdzie zaszły nieodwracalne skutki prawne, powinno zrobić się to samo co w ustawie zabużańskiej, czyli wypłacić od ręki jakiś procent odszkodowania, a resztę rozłożyć na raty. Tymczasem nikt nie ma odwagi zacząć tej akcji.

A to drugie rozwiązanie?

Dotyczy ogrodów działkowych. Warszawskie ogrody zajmują 1200 ha, więcej niż cała dzielnica Śródmieście. W ziemi pod ogrodami są przecież zamrożone miliardy złotych. Ogrody mają świetną lokalizację, leżą w bardzo dobrym punktach, przy ul. Idzikowskiego, Żwirki i Wigury, Waszyngtona etc. W tych rejonach 1 mkw. ziemi kosztuje 
10 tys. zł, a w innych 4–5 tys. zł.

Zaproponowaliśmy władzom miasta, by wszystkie ogrody zostały przeniesione poza granice miasta, w miejsca, gdzie jest dobra komunikacja. Starsze osoby miałyby więc gdzie spędzać wolny czas.

Nie będzie to drogie przedsięwzięcie, wystarczy wydać około 200 mln zł. Grunty pod ogrodami powinny zostać sprzedane, a pieniądze przeznaczone na realizację roszczeń z dekretu. Gdyby miasto poszło nam na rękę, to doszłoby do całkowitego rozwiązania problemu roszczeń.

Biorąc pod uwagę tempo zwrotu i tempo prowadzenia spraw administracyjnych i sądowych, to jeszcze za 20 lat problem będzie istniał.

Dlaczego akurat ogródki działkowe?

Grunty pod ogrody zostały przejęte z naruszeniem prawa. Poza tym przeniesienie ogrodów to dla miasta jedyny ratunek, niestety jest temu przeciwne, a konkretnie dyrektor Bajko. Gdyby on się zgodził, to miasto wdrożyłoby ten projekt. Nie ma zgody dyrektora Bajko, nie ma projektu.

Jeżeli mam być szczery, to nie wierzę, by w inny sposób udało się rozwiązać problem roszczeń. Nie ma też co się łudzić, że kiedykolwiek dojdzie do kompleksowego rozwiązania. Zabraknie bowiem na ten cel pieniędzy. Już w tej chwili jest do wypłaty 680 mln zł.

Ostatnio słyszałem wypowiedź prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, że Warszawa się dusi. Nie ma terenu pod budownictwo. Tam zaś, gdzie miasto chce inwestować, tam są roszczenia. Ostatnio prezydent powiedziała też, że dekret Bieruta jest przekleństwem dla Warszawy.

Zgadzam się z panią prezydent. Ma rację. Miasto się dusi. Ale ratusz sam sobie jest częściowo winny. To jego polityka doprowadziła do tego, że działki przechodzą w ręce prawników cwaniaków i, jak to nazywa prasa,  także czyścicieli kamienic stosujących bandyckie metody pozbywania się lokatorów i bez skrupułów wyrzucających starych ludzi.

Podobno jedno roszczenie plus adres kosztuje obecnie 20 tys. zł.

Władze miasta przygotowały swoje propozycje rozwiązania problemu roszczeń. Przejęli je senatorowie i już jako ich projekt trafiły one w ubiegłym tygodniu do Sejmu. Jak ocenia pan te propozycje?

Projekt nowelizacji ustawy o gospodarce nieruchomościami to bubel prawny. Zgodnie z art. 18 ust. 3 ustawy zasadniczej wnioskodawcy, przedkładając Sejmowi projekt ustawy, przedstawiają skutki finansowe jej wprowadzenia. Ta propozycja w ogóle nie przewiduje ani tych skutków, ani źródeł finansowania.

Nie powiem, projekt fragmentami jest dobry. Uważam, że miasto powinno mieć prawo pierwokupu gruntów. Dobrze więc, że takie uregulowanie znalazło się w tym projekcie. Ale miasto przesadziło.

Dekret Bieruta przewidywał bowiem, że można poprzedniemu właścicielowi odmówić ustanowienia prawa użytkowania wieczystego tylko w jednym wypadku – gdy jest to sprzeczne z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego. Tymczasem projekt rozszerzył prawo odmowy do dwudziestu kilku punktów. Wśród nich znalazło się przeznaczenie gruntów na cele z art. 6 ustawy o gospodarce nieruchomościami. Czy pani wie, jakie cele wymienia ten przepis?

To katalog celów publicznych. Wśród nich jest np. budowa szkół, dróg, szpitali.  Dobrze się stało, że w tych wypadkach nie będzie ustanawiane prawo użytkowania wieczystego.

Zgadzam się z panią, ale wśród tych celów jest również budowa składowisk odpadów, składów węgla itd. Tam, gdzie jest szkoła, to rozumiem, że jest użyteczność publiczna, ale skład węgla?

Jeżeli projekt zostanie uchwalony w obecnej wersji, co jest możliwe, bo w Sejmie jest tylko 28 prawników na 460 posłów, to Dekretowiec zaskarży go do Trybunału Konstytucyjnego.

CV

Ryszard Grzesiuła, od czterech lat wiceprezes stowarzyszenia Dekretowiec, reprywatyzacją zajmuje się od 25 lat, pełnomocnik rodziny Krasińskich

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane