Ten straszny Pociejów
Już w roku 1865 stołeczna prasa miała dość tego miejsca – „Pociejów to ojczyzna starzyzny wszelkiej, to wielkie mauzoleum odpadków miejskich, w którym kończą byt swój najbardziej nawet poszukiwane przedmioty mody i sprzęty kosztowne”. Ale były trzy Pociejowy, a ostatni dzielił się jeszcze na trzy rejony.
Na trop tego bazaru naprowadziła mnie informacja z początku lat 20. zeszłego wieku dotycząca automobili. Otóż z USA zaczęto sprowadzać mocno zdezelowane pojazdy. Gazety napisały wówczas, że to graty pochodzące z najgorszego, amerykańskiego Pociejowa. Nazwa ta dzisiaj w Warszawie nie funkcjonuje, ale zacząłem szukać... No i znalazłem – to był bazar zużytych przedmiotów, miejsce, w które nikt rozsądny nie zapuszczał się. „Nie ma takiego dnia w roku, w którymby na Pociejowie nie było błota” – lamentował „Tygodnik Ilustrowany”.
„W porównaniu do Pociejowa najbrudniejsze, staromiejskie uliczki są bulwarami” – zauważał autor artykułu.
Zupełnie gdzie indziej
Nazwa wędrowała za handlem przez ponad 100 lat. Jeszcze za I Rzeczypospolitej targowisko starzyzny znajdowało się w jednym z budynków pałacu należącego do rodziny Pociejów, a mieszczącego się przy Senatorskiej, w rejonie obecnego Teatru Wielkiego. Działali tam Żydzi, to przepędzani z miasta, to z powrotem ściągani „dla ożywienia handlu miejskiego”.
Po wojnach napoleońskich resztki pałacowe rozebrano, a sam bazar przeniósł się na tyły Marszałkowskiej i Królewskiej – jak mówiono po wielu latach, między placami Zielonym a Czerwonym, tylko że było tam szaro.
Te nazwy powstały nieco później, bo plac Zielony przezwano tak po zbudowaniu zieleńca, w miejscu śmierdzącego Pociejowa, a Czerwony istniał mniej więcej tam, gdzie teraz trawnik na placu Małachowskiego. Nazwę wziął od pałacu, który był rzeczywiście czerwony, jak zapewniał o tym pod koniec XIX wieku malarz Wojciech Gerson, dodając, że nieopodal stał... minaret – resztka po dawnej ambasadzie tureckiej.
I tu kilka ciekawostek o tym rejonie miasta. Otóż kiedy w 1894 roku na placu Saskim (dzisiejszym Piłsudskiego) zaczęto budować wielki sobór Aleksandra Newskiego, usunięto z niego pomnik generałów, którzy stracili życie w noc listopadową. Część zginęła przez pomyłkę,
a część zupełnie niepotrzebnie, ale po latach warszawiacy wszystkich uznawali za zdrajców. Pomnik przeniesiono właśnie na plac Zielony, gdzie stał przez ponad 20 lat, po czym został rozebrany.
Ostatnie miejsce
Po przepędzeniu z rejonu podwórzy Marszałkowskiej i Królewskiej handel starzyzną przeniósł się na tyły budynków leżących po parzystej stronie ulicy Bagno (w rejonie Zielnej i nieistniejącej dziś Wielkiej). Gazety wykpiwały to miejsce, pisząc, że po przejściu placu Grzybowskiego „dochodzi się do ulicy Bagno – Z samego nazwiska pojmujecie, jaka to musi być ulica! Lecz minąwszy bagno, przez trzy równoległe bramy wchodzi się do jeziora błota i nieczystości. Pociejów dzieli się na dwa odcienia – jeden drewniany, drugi żelazny (...) jest jeszcze trzeci Pociejów, na którym sprzedają i kupują same łachmany i pościel po umarłych”. Ten zniknął samoistnie, bo był tak śmierdzący, że kupujący nie chcieli przychodzić.
O istniejącym tam handlu złośliwie pisał „Tygodnik Ilustrowany” – „Nie ma bowiem tak bezużytecznego przedmiotu, któryby nie znalazł tam pomieszczenia, a nawet i ceny. Na Pociejowie wszystko ma wartość: stara skorupa, kawał gwoździa, odłamek drewna, słowem rupiecie, które my, ludzie niewytrawni w zawodzie spekulacyjnym, nieraz w przechodzie obojętnie potrącamy nogą (...) Odpadła ci podeszwa od buta, idź na Pociejów, poszukają dobrze, a ręczę, że znajdziesz ją gdzie, paradującą pomiędzy koleżankami, mniej więcej tego co i ona ustroju i pochodzenia. Skradziono ci klucz od drzwi, gdybyś zdołał przejrzeć składy starego żelastwa na Pociejowie (która to praca znaczyłaby to samo, co chcieć policzyć ziarnka piasku na dnie Wisły), ręczę ci, że odszukałbyś go w jakimś ciemnym zakątku”.
Punkt środkowy rozpierający
Co ciekawe, sam bazar nie zajmował jakiegoś określonego miejsca, ale podwórza starej kamienicy i otaczające ją komórki, dobudowywane, gdzie się tylko dało. Magistrat nie był w stanie zlikwidować go, choć co jakiś czas reporterzy załamywali ręce – „Pociejów bowiem, rozpierający się w środku Warszawy, staje się punktem środkowym, w którym bezpieczny mogą znaleźć przytułek wszelkie epidemie nachodzące niekiedy nasze miasto”.
I co ciekawe, dopóki Warszawa znajdowała się w zaborze rosyjskim, handel kwitł doskonale. Ale przyszli Niemcy i zadekretowali likwidację Pociejowa, o czym doniosła „Godzina Polski” w czerwcu 1916 roku. Zebrała się wtedy wielka komisja i stwierdziła, iż „obecny stan sanitarny tego targowiska jest wprost niebezpieczny dla gęsto zaludnionej dzielnicy”. Zakazano więc handlu i zabrano się za oczyszczanie terenu.
Próbowano wymusić na właścicielach zasypanie bagnistego gruntu i wyłożenie go płytami, ale okazało się, że – jak kolejny raz wytropiła „Godzina Polski” – „Posesya »Pociejów« należy do 27 spółwłaścicieli i jest obciążona pożyczkami hipotecznymi na 250 000 rubli”. Ile to było w walucie ówczesnego, niemieckiego okupanta, nie wiemy, w każdym razie suma niebłaha. Na dodatek niełatwo było określić, co jest czyje i kto ma to porządkować. Z niepotwierdzonych relacji wynika, że zrobiono to w końcu na koszt magistratu.
Pociejów zniknął z map miasta, poziom wody na terenie dawnego bagna znacznie się obniżył, przysłowiowy smród zniknął, a handel już w takiej formie nie odrodził się. Sprzedawano tam jeszcze stare, metalowe przedmioty w okresie międzywojennym, ale już w zupełnie innych warunkach.
Natomiast po wojnie słowem „Bagno” określano cały ten teren i drobne sklepiki rzemieślnicze, oferujące nietypowe żelastwa. Co ciekawe, ulicę Bagno przeprowadzono prostopadle do jej poprzedniczki i dopiero ostatnio, po przebudowie placu Grzybowskiego, przebito zeń połączenie do Świętokrzyskiej, nazywając je Bagno.
Jeśli dziś ktoś ma chęć zapoznania się z architektonicznym klimatem XIX-wiecznego Pociejowa, niech uda się na tyły zapuszczonych, zrujnowanych kamienic ulicy Próżnej. Jeszcze istnieją, ale kiedyś zacznie się i tam remont.
Dodaj swoja opinię lub napisz na czytelnik@zw.com.pl
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.