Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Manuskrypt Dostrzeżeń Meteorologicznych, czyli straszny mróz

Ra­fał Ja­błoń­ski 04-02-2012, ostatnia aktualizacja 04-02-2012 08:19

Wczoraj, idąc do redakcji, zmarzłem jak nieboskie stworzenie. Było około minus 20 stopni. Tymczasem nasi przodkowie musieli znosić większe mrozy. Z dawnych notatek wynika, że w 1799 r. słupek rtęci spadł poniżej 33 stopni. Ciarki przechodzą po grzbiecie

Rozdawanie darmowej, gorącej herbaty w latach 30. prosto z wojskowego kotła na kołach
źródło: nac
Rozdawanie darmowej, gorącej herbaty w latach 30. prosto z wojskowego kotła na kołach
≥Dar­mo­wa zu­pa wy­da­wa­na w Fa­bry­ce Hand­ke­go przed 130 laty pod­czas jed­nej z naj­mroź­niej­szych zim XIX w. Fi­lan­tro­pa spo­tka­ło jed­nak za­sko­cze­nie – ro­sły żą­da­nia bez­dom­nych
źródło: Archiwum
≥Dar­mo­wa zu­pa wy­da­wa­na w Fa­bry­ce Hand­ke­go przed 130 laty pod­czas jed­nej z naj­mroź­niej­szych zim XIX w. Fi­lan­tro­pa spo­tka­ło jed­nak za­sko­cze­nie – ro­sły żą­da­nia bez­dom­nych

Naj­niż­sze no­to­wa­ne tem­pe­ra­tu­ry przed dwo­ma stu­le­cia­mi to 28 lu­te­go 1785 r. –24 i pół stop­nia na ska­li Re­au­mu­ra. Po prze­li­cze­niu wy­cho­dzi –30,6 stop­nia Cel­sju­sza, a we wspo­mnia­nym 1799 r. –26,5 Re­au­mu­ra. Dziś po­wąt­pie­wa się w rze­tel­ność ów­cze­snych od­czy­tów, szcze­gól­nie dla­te­go, że w ro­ku 1785 punkt mie­rze­nia tem­pe­ra­tu­ry znaj­do­wał się na wie­ży Zam­ku Kró­lew­skie­go, wy­sta­wio­nej ko­ło sa­li ba­lo­wej, a więc na spo­rej wy­so­ko­ści nad po­zio­mem grun­tu. Tak przy oka­zji – wie­ży tej nie od­two­rzo­no pod­czas ostat­niej od­bu­do­wy.

Naj­niż­sza, ba­da­na we­dług obec­nych kry­te­riów, tem­pe­ra­tu­ra w mie­ście za­no­to­wa­na zo­sta­ła nie tak daw­no, bo 8 stycz­nia 1987 r. Wy­no­si­ła mi­nus 30,7 stop­nia Cel­sju­sza. Pa­mię­tam, że wyjść z do­mu się nie chcia­ło, a au­ra punk­to­wa­ła naj­mniej­sze nie­szczel­no­ści w ra­mach okien­nych, z któ­rych wia­ło jak z bie­gu­na pół­noc­ne­go.

Szereg srogich zim

Pierw­sze, w mia­rę re­gu­lar­ne ob­ser­wa­cje me­te­oro­lo­gicz­ne czy­nio­no w sto­li­cy na rok przed po­to­pem szwedz­kim, to jest w 1654 r. Zaj­mo­wa­li się tym je­zu­ici na te­re­nie swe­go sta­ro­miej­skie­go klasz­to­ru. O ile mi wia­do­mo, trwa­ło to dwa la­ta, ale nie od­na­le­zio­no żad­nych no­ta­tek z tam­tych cza­sów.

Bar­dziej re­gu­lar­ne dzia­ła­nia roz­po­czę­ły się na dwie de­ka­dy przed koń­cem wie­ku XVIII i by­ły co­raz bar­dziej pre­cy­zyj­ne. Ich wy­ni­ki zna­la­zły się na kar­tach Ma­nu­skryp­tu Do­strze­żeń Me­te­oro­lo­gicz­nych, któ­ry po wie­lu la­tach po­zwo­lił na usze­re­go­wa­nie zim pod wzglę­dem sro­go­ści. I tak, ta z ro­ku 1799 na­le­ża­ła do gro­na dzie­się­ciu naj­zim­niej­szych w hi­sto­rii mia­sta. Oczy­wi­ście mó­wi­my o cza­sach, w ja­kich pro­wa­dzo­no ba­da­nia.

Na­stęp­na zi­ma z tej li­sty tra­fi­ła się na po­cząt­ku 1830 r.

12 lu­tego „Ga­ze­ta Kor­re­spon­den­ta War­szaw­skie­go i Za­gra­nicz­ne­go" na­pi­sa­ła: „Przed ty­go­dniem na dro­dze pro­wa­dzą­cey od War­sza­wy do Wo­li, zna­le­zio­no kil­ko­ro lu­dzi zu­peł­nie za­mar­z­łych". To mu­sia­ła być rze­czy­wi­ście strasz­na zi­ma, bo ta sa­ma ga­ze­ta po­in­for­mo­wa­ła po kil­ku dniach: „W oko­li­cach War­sza­wy i to w od­le­gło­ści mil kil­ku wszyst­kie pra­wie dro­gi do prze­by­cia są jak­nay­gor­sze. Po­roz­wie­wa­ne śnie­gi wska­zu­ią lód, po­la, zie­mię al­bo nie­zmier­ne za­spy. Rzad­ko kto ie­dzie sa­nia­mi. Ko­ło­wa dro­ga wię­cey iest uży­wa­na".

Cie­ka­we, że w na­stęp­nych de­ka­dach ga­ze­ty nie do­nio­sły o ja­kiś strasz­li­wych przy­pad­kach za­bi­cia lu­dzi przez mro­zy. Na przy­kład w ro­ku 1851 od­no­to­wa­no, że zmar­ła tyl­ko jed­na oso­ba. To był chy­ba ja­kiś spo­koj­ny rok, bo kro­ni­ka po­li­cyj­na do­nio­sła też o jed­nym przy­pad­ku za­gry­zie­nia czło­wie­ka przez psa, jed­nym uto­nię­ciu w stud­ni i jed­nym za­dep­ta­niu przez ko­nia.

Li­tość re­gla­men­to­wa­na

Nad­szedł strasz­ny rok 1871. Był rze­czy­wi­ście zły, bo trwa­ła wła­śnie wiel­ka woj­na fran­cu­sko-pru­ska. Ży­cie ludz­kie w za­chod­niej Eu­ro­pie mia­no za nic, a tu jesz­cze mro­zy. To by­ła ko­lej­na z tych dzie­się­ciu najstraszliwszych zim. Do­szło do te­go, że z po­cząt­kiem ro­ku ma­gi­strat War­sza­wy zde­cy­do­wał się na dar­mo­we roz­daw­nic­two go­rą­cej her­ba­ty w gma­chu ra­tu­sza. Lu­dzie spa­li na je­go scho­dach. Z ana­liz me­te­oro­lo­gicz­nych wy­ni­ka, że ca­ła ta zi­ma by­ła, jak to dziś się fa­cho­wo okre­śla, anor­mal­nie chłod­na.

Czter­na­ście lat póź­niej dar­mo­we zu­py roz­da­wa­ne by­ły w fa­bry­kach nie tyl­ko wła­snym ro­bot­ni­kom, ale i bez­dom­nym.

I tu po­czy­nio­no zdu­mie­wa­ją­ce ob­ser­wa­cje. Jak do­no­si­ła „Bie­sia­da Li­te­rac­ka": „Fi­lan­tro­pia pły­ną­ca z po­bu­dek szla­chet­nych, by­ła po­mo­cą na­tych­mia­sto­wą, nie ra­chu­ją­cą się z na­stęp­stwa­mi (...) po kil­ku dniach z wdzięcz­nych sto­łow­ni­ków by­li bru­ta­le, do­po­mi­na­ją­cy się o wię­cej, nie wy­star­czał im już po­si­łek, ale żą­da­li na ko­mor­ne, na opał, na bu­ty i na wód­kę.

Żą­da­nia sta­wa­ły się co­raz na­tar­czyw­sze, po­wo­ły­wać się za­czę­to na obo­wią­zek bo­ga­te­go wo­bec bie­da­ka. Przy­tem roz­le­ni­wie­nie ogar­nę­ło tłu­my dar­mo kar­mio­ne, po­ło­wa z tych bie­da­ków nie chcia­ła iść do ro­bo­ty, cho­ciaż im się na­strę­cza­ła: za naj­mniej­szą po­słu­gę żą­da­li opła­ty dwa ra­zy więk­szej niż wów­czas, kie­dy nic od ni­ko­go za dar­mo nie do­sta­wa­li.

Ta­ka to de­mo­ra­li­za­cya nie mia­ła­by gra­ni­cy, wy­bre­dza­nie w ja­dle, któ­re by­ło smacz­ne i ob­fi­te, skoń­czy­ło się na wy­ma­ga­niach nie­bez­piecz­nych – obia­dy fi­lan­tro­pij­ne ska­so­wać mu­sia­no".

Moż­na po­wie­dzieć, że nie­ja­ko bo­kiem stwier­dzo­no rosz­cze­nio­wy cha­rak­ter czę­ści spo­łe­czeń­stwa, nie­zbyt chęt­nej do ja­kiej­kol­wiek pra­cy. Echa te­go po­brzmie­wa­ły pod­czas póź­niej­szych re­wo­lu­cji. Do ta­kich to wnio­sków skło­ni­ły na­szych pra­pra­dzia­dów mro­zy z ro­ku 1885.

Bez szyb

Ko­lej­ne eks­tre­mal­nie ni­skie tem­pe­ra­tu­ry mia­ły miej­sce zi­mą 1940 r. Nie­szczę­ścia szły wte­dy w War­sza­wie pa­ra­mi. Nie dość, że prze­gra­li­śmy woj­nę, nie dość, że pod­czas ob­lę­że­nia znisz­czo­no wie­le do­mów, to jesz­cze wy­bi­to wte­dy mnó­stwo szyb. A tu przy­szła pa­skud­nie desz­czo­wa je­sień, a po niej okrop­ne śnie­gi. W wie­lu bu­dyn­kach nie dzia­ła­ło cen­tral­ne ogrze­wa­nie, bo bra­ko­wa­ło kok­su do pie­ców. I wte­dy po­ja­wi­ły się ko­zy. To by­ły pie­cy­ki, któ­re sta­wia­no na pod­ło­dze, a szklarz wy­ci­nał w szy­bie dziu­rę na ru­rę, po­tem zaś uszczel­niał ją gli­ną. W ko­zie pa­lo­no wszyst­kim, co da­ło się spa­lić.

Kie­dyś, dziec­kiem bę­dąc, wi­dzia­łem na Żo­li­bo­rzu w miesz­ka­niu z ka­lo­ry­fe­ra­mi spo­ry piec ka­flo­wy pod­łą­czo­ny do otwo­ru wen­ty­la­cyj­ne­go. Oka­za­ło się, że to pa­miąt­ka z woj­ny. Wła­ści­cie­le lo­ka­lu mie­li szczę­ście, gdyż uda­ło im się na czas zdo­być pie­cyk z ka­fla­mi, trzy­ma­ją­cy cie­pło, więc nie za­marz­li. Pa­li­li w nim jesz­cze przez wie­le lat po woj­nie.

Nie tak daw­no

Po­tem przy­szła ko­mu­na, któ­ra po­dob­no w la­tach 50. i 60. ka­za­ła fał­szo­wać za­pi­sy w me­diach o ni­skich tem­pe­ra­tu­rach, by nie trze­ba by­ło za­my­kać za­kła­dów pra­cy. Coś by­ło na rze­czy. Mie­li­śmy w do­mu dwa ter­mo­me­try z obu stron bu­dyn­ku, a oj­ciec klął na wła­dze, bo u nas słu­pek rtę­ci stał ni­żej, niż to pi­sa­no w ga­ze­tach i po­da­wa­ło ra­dio.

A te­raz o do­brych stro­nach naj­wspa­nial­sze­go po­dob­no ustro­ju. Otóż na uli­cach sta­wia­no kok­sow­ni­ki, by lu­dzie mo­gli się ogrzać. Nie dzia­ła­ły przed­szko­la oraz szko­ły i pa­mię­tam, jak by­ło przy­jem­nie. A po­za tym nie mie­li­śmy w sto­li­cy bez­dom­nych, bo dzien­ni­ka­rze o nich nie pi­sa­li z po­wo­du za­ka­zu cen­zu­ry. Do­pie­ro na po­cząt­ku epo­ki Gier­ka oka­za­ło się, że jed­nak są i na­wet umie­ra­ją z zim­na. Cho­wa­li się więc w ka­na­łach cie­płow­ni­czych, na co od­po­wied­nie służ­by przy­my­ka­ły oczy.

Po­tem przy­szła zi­ma stu­le­cia. 30 grud­nia 1978 r. wie­czo­rem lał deszcz, ale na­stęp­ne­go dnia w sto­li­cy wa­lił już śnieg, a tem­pe­ra­tu­ra gwał­tow­nie spa­da­ła. Przed po­łu­dniem by­ło oko­ło mi­nus 20 stop­ni i więk­szość sa­mo­cho­dów za­mar­z­ła. Uwa­ża­no, że aku­mu­la­to­ry za sła­be, jed­nak to so­cja­li­stycz­ne ole­je nie nada­wa­ły się na ta­kie wa­run­ki. By­ły za gę­ste. Tak­że więk­szość au­to­bu­sów nie wy­je­cha­ła na tra­sy, gdyż pa­li­wo do die­sli krze­pło przy mi­nus 15 stopniach Celsjusza.

A po la­tach mie­li­śmy wspo­mnia­ny już 8 stycz­nia 1987 r., kie­dy to słu­pek rtę­ci spadł do re­kor­do­wych mi­nus 30,7 stop­nia. Przy­jem­nie nie by­ło. Pra­wie jak te­raz.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane