Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Nazbyt wesołe Zielone Świątki

Rafał Jabłoński 18-05-2012, ostatnia aktualizacja 18-05-2012 22:17

Na Bielanach i Młocinach święto religijne stało się w wieku XIX świętem ludowym, połączonym z nie zawsze szczytnymi zabawami

Na poły satyryczny rysunek z roku 1877. Co na nim widzimy? Wszystkie typowe obrazki, w tym nawet rodzaj huśtawek, jakie pozbawiły życia dwóch wycieczkowiczów
źródło: Archiwum
Na poły satyryczny rysunek z roku 1877. Co na nim widzimy? Wszystkie typowe obrazki, w tym nawet rodzaj huśtawek, jakie pozbawiły życia dwóch wycieczkowiczów
Dobijanie do bielańskiego brzegu przed 130 laty – to rysunek
źródło: Archiwum
Dobijanie do bielańskiego brzegu przed 130 laty – to rysunek
I fotografia tego samego miejsca z lat 30. zeszłego wieku
źródło: nac
I fotografia tego samego miejsca z lat 30. zeszłego wieku

Święto było dwudniowe i już po południu pierwszego dnia mnóstwo ludzi gnało poza miasto. A drugiego folgowano sobie ponad miarę. „Kurier Warszawski" z roku 1888 lamentował, iż „w ogóle takiego nadużycia trunków dawnemi czasy na Bielanach nie bywało". Na to, co wyprawiano po krzakach, przymknijmy oko, ale jeszcze bito się przy lada okazji, okradano i kompletnie zapominano o wzniosłym charakterze uroczystości.

Zacna wycieczka

Zielone Świątki, jako takie, nie były świętem religijnym, a zwyczajowym ozdabianiem domów gałęziami oraz tatarakiem. To miało być powitanie wiosny. Już w wieku XVIII doszukiwano się korzeni tego obyczaju w czasach pogańskich. Z czasem połączono je z trzecim co do ważności świętem chrześcijańskim, czyli Zesłaniem Ducha Świętego. To ostatnie jest ruchome i przypada w siedem tygodni po Wielkiejnocy. Dlatego dziś Zielone Świątki mamy między 10 maja a 13 czerwca. I to już nie dwudniowe, bo przed 55 laty władza zadekretowała święta jednodniowe.

Drzewiej mieszkańcy miasta porzucali wszystko i pędzili w okolice klasztoru bielańskiego, gdzie odbywał się w drugi dzień świąt – odpust. Dramatycznie opisał to reporter „Kuriera Warszawskiego" – 28 maja roku 1822. „Od godziny 5 do 8 droga pod górę Bielańską zdawała się być rzeką płynącą najrozmaitszymi osobliwościami. Bez żadnej przerwy Pojazd następował za Pojazdem i było ich: Karet i Koczów 1811, Dorożek 494, Powozów niekrytych 1206, w ogólności 3511. Wieczór był iednym z najprzyiemniejszych gdyż deszcz upał i kurz niedokuczały, a wzgurze panuiące nad Wisłą napełnione kilkunastu tysiącami".

Bawiono się do woli, a największą atrakcją był „Sztukmistrz Bamberg niedawno przybyły do Warszawy, okazywał swoie doświadczenia w Namiocie, mówią iż wiele ma zręczności".

W roku 1841 ku Bielanom ruszył „statek parowy, żelazny, wielki o sile 40 koni". Od tej pory, miast jechać w kurzu, można było wyprawiać się wodą. Statek ten, jak donosiła „Gazeta Codzienna", miał „odbywać (...) przejażdżki między Bielanami a Warszawą". I to siedem razy dziennie, a „miejsce wsiadania jest za tarasem zamkowym (...) na statku urządzony bufet dla wygody publiczności".

I wszystko było w miarę spokojne, aż nadszedł rok 1888

Nie mam pojęcia, czy to był pierwszy przypadek takiego bezhołowia, czy też wcześniej reporterzy jakoś powściągliwie relacjonowali Zielone Świątki. W każdym razie opis ze wspomnianego roku, tyle śmieszny, co i smutny.

Już w Warszawie tłum pchał się na przystań bez opamiętania. „Dwóch policjantów wyniesiono w stanie omdlenia". Przyczyny tego zachowania odkrywał „Kurier Warszawski". Otóż „przypuszczać można nie bez słuszności, że tłok ten rozmyślnie wywoływali złodzieje kieszonkowi w nadziei obłowu, co im się też w znacznej części udawało. Oni to zapewne dla powiększenia paniki rzucali okrzyki „gore", „statek idzie na dno", itp.".

Bardziej zamożni mieli wcześniej zaczarterowane statki i wsiadali na nie z dala od szalejącego tłumu. Podobnie było przy wsiadaniu w drogę powrotną z Bielan. Ale tłum znowu nie miał umiaru i „policja widząc, że nie zdoła powstrzymać naporu, połamała mostek prowadzący na statek", ale nie spowodowało to ochłodzenia umysłów, rozpalonych alkoholem. I wtedy miało miejsce następujące wydarzenie – „na przystani p. Górnickiego przy brzegu bielańskim zdarzył się smutny wypadek załamania pomostu, na którym tłoczyły się tłumy oczekujące przybycia statku. Woda w tym miejscu była płytka, nikomu więc utopienie nie groziło, lecz wszyscy zostali w fatalny sposób powalani, pomost urządzono bowiem tuż przy kolektorze wyrzucającym do Wisły nieczystości miejskie".

Rzecz tyle groteskowa, co brzydko pachnąca. Z kronikarskiego obowiązku muszę wspomnieć o wypadku, jakiego byłem świadkiem, mniej więcej w 70 lat później. Otóż nie było wtedy jeszcze Wisłostrady i na tyłach klasztoru młodzież taplała się w rzece, ale powyżej wylotu kanału. Przyszedł żołnierz na przepustce i skoczył, ale poniżej. Jak wyszedł, wszyscy uciekli. Biedak tarł się piachem, lecz niewiele to pomagało i w końcu ktoś litościwy poszedł po mydło do księży. A ci dali, ale mydło „awaryjne", bo jak powiedzieli, parę razy w miesiącu ktoś skacze do wody z niewłaściwej strony.

Wróćmy do roku 1888, w jakim to na Bielanach jeszcze wiele się działo.  Zabawy wokół klasztoru odbywały się przy dźwiękach różnych orkiestr, a także na placach zabaw, jakie jednak z trudem można by nazwać wesołymi miasteczkami. To były huśtawki zrobione z desek mocowanych sznurami do gałęzi – urządzenia niezbyt bezpieczne. „Jakiś człowiek w wieku podeszłym przechodząc nieuważnie obok huśtawek, uderzony został deską w czoło i padł na miejscu trupem (...) z innej huśtawki zaś spadł na ziemię Łukasz Grudziński i na miejscu życie zakończył".

Ku końcowi

W roku 1933 przedłużono linię tramwajową do Bielan, a pętla była przy bramie prowadzącej do dzisiejszej uczelni wychowania fizycznego. Jeździła „15 a", którą można było tanio dojechać do lasu bielańskiego. W rok później „Gazeta Polska" narzekała, iż na majówki jeździli „dawniej możni, teraz zbita masa (...) nawet platformy konne specjalnie na tę okazję zaopatrzone w ławki". Z kolei na statkach nie było jeszcze dyskotek, ale grywały orkiestry i ludzie chcący spokoju zaczęli odwiedzać inne, zielone miejsca, przeważnie na południe od Warszawy. A na Bielanach natura była zmaltretowana – „przepiękne dęby oskrobywano bezlitośnie scyzorykami z kory". Zielone Świątki, jako impreza ludowa, spsiały.

Nadszedł rok 1939, a z nim wojna. Po kampanii wrześniowej, wiosną 1940 roku próbowano reaktywować tradycję, ale jak doniósł gadzinowy „Nowy Kurier Warszawski", statki były w fatalnym stanie (nie dodano, że po działaniach wojennych) i mało kto chciał pływać. Czekano na zebranie się 15 pasażerów, bo poniżej tej liczby podróż była nieopłacalna. I rejsy odwoływano. A to po prostu ludzie nie chcieli się bawić.

Po wojnie tradycja już zamarła. Na Bielanach urządzano zabawy ludowe, ba, nawet w 1953 roku przedłużono linię tramwajową do Młocin (jeździło – „28"), lecz Zielone Świątki w tym mieście przestały kojarzyć się już z Bielanami i Młocinami.

Te i wcześniejsze varsaviana Rafała Jabłońskiego można znaleźć pod adresem www.zyciewarszawy.pl/varsaviana

Życie Warszawy

Najczęściej czytane