Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

W świecie masek i ironii, czyli marzenia o nieśmiertelnym idolu

Agnieszka Rataj 04-03-2009, ostatnia aktualizacja 06-03-2009 20:33

„Portret Doriana Graya” w TR Warszawa ma swoje słabsze momenty i pewne dłużyzny. Ale potrafi uwieść widza niczym tytułowy bohater powieści Wilde’a.

Dorian Gray staje się tu ikoną współczesnej, zbiorowej wyobraźni
autor: Darek Golik
źródło: Fotorzepa
Dorian Gray staje się tu ikoną współczesnej, zbiorowej wyobraźni

Michał Borczuch ponownie bierze się za portretowanie sobie współczesnych, korzystając z ulubionych klisz popkultury. Tym razem w jego przedstawieniu widać wyraźnie fascynację filmami Davida Lyncha, ale pobrzmiewa w nim też coś ze zwariowanego świata pop-artu Andy’ego Warhola.

Dorian wkracza w świat towarzystwa reprezentowanego przez Bazylego, Henry’ego i jego żonę Gladys z pretensjami artystowskimi. To już nie arystokracja opisywana przez Wilde’a, ale ludzie do granic możliwości sztuczni i wystylizowani.

Gladys rozmawia pierwszy raz z Dorianem w trakcie sceny erotycznej z Henrym. Obu bardziej zajmuje estetyczna akrobatyka dwóch ciał niż prawdziwa namiętność. Uczucia kwituje się tu zgrabnym bon motem albo prymitywną rymowanką. Bazyli żegna się z Dorianem przed wyjazdem do Berlina w odpowiednio dramatycznym stroju – czarnym futrze – i z biało upudrowaną twarzą. W tym świecie masek, póz i ironii wyznanie „kocham cię” Sybili Vane (Roma Gąsiorowska) do Doriana jest już tylko żałosne i śmieszne.

Sam Dorian staje się w oczach Borcucha wielką ikoną naszej współczesnej, zbiorowej wyobraźni. Jest spełnieniem marzeń o wiecznych idolach popkultury – młodych, pięknych i nieśmiertelnych. W znakomitym, dodanym przez reżysera monologu, mówi do widzów: „to ja jestem Jamesem Deanem, Elvisem Presleyem, księżną Dianą...”.

Tuż po tych słowach Dorian spotka ścigającego go za śmierć siostry Jimmiego Vane’a. Stanie obok swojego rówieśnika, ze zdumieniem dotknie jego pomarszczonej twarzy. Jeszcze mocniej poczuje własną nierealność.Urok tego świata jest zimny i wykalkulowany, ale jako klucz do czytania Wilde’a sprawdza się znakomicie. Świetnie pomyślana została scenografia Anny Marii Kaczmarskiej, która tylko przez przesunięcie i odpowiednie oświetlenie kotar zmienia scenę w pracownię Bazylego, teatr czy telewizyjny show.

Nie da się ukryć, że chwilami opowieść wytraca nieco tempo. Jednak w całości niebezpieczny urok Doriana Graya okazał się dla Michała Borczucha dobrym wyborem.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane