Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Nuty pana Władysława

Katarzyna Czarnecka 23-09-2011, ostatnia aktualizacja 10-10-2011 10:48

Niektórych zwyczajnie nie lubił. Trochę im nie wierzył i nie traktował ich zupełnie serio – istotniejsza była dla niego muzyka poważna. Ale te jego małe dzieła były znakomite. W stulecie urodzin kompozytora jest szansa, żeby je znów odkryć. Piosenki Władysława Szpilmana.

*Władysław Szpilman skomponował ponad 500 piosenek. Podczas koncertu „Tych lat nie odda nikt” usłyszymy kilkanaście, poza wymienionymi m.in. „Przyjdzie na to czas”, „Trzej przyjaciele z boiska”,  „Pik, pik, pik”,  „W małym kinie”, „Nie wierzę piosence”  czy „Jutro będzie dobry dzień”. Osiem ma  w repertuarze Irena Santor. fot. Wojtek Łaski
źródło: EAST NEWS
*Władysław Szpilman skomponował ponad 500 piosenek. Podczas koncertu „Tych lat nie odda nikt” usłyszymy kilkanaście, poza wymienionymi m.in. „Przyjdzie na to czas”, „Trzej przyjaciele z boiska”, „Pik, pik, pik”, „W małym kinie”, „Nie wierzę piosence” czy „Jutro będzie dobry dzień”. Osiem ma w repertuarze Irena Santor. fot. Wojtek Łaski
fot. Stanisław Kowalczuk
źródło: EAST NEWS
fot. Stanisław Kowalczuk

Na początek trzeba wyjaśnić jedno – to, że pan Władysław piosenek nie traktował jako najważniejszej części swojej kompozytorskiej działalności, nie znaczy, że do ich jakości nie przywiązywał pierwszorzędnej wagi.

– Nie znosił bylejakości w muzyce – mówi Irena Santor, która w repertuarze ma piosenki Szpilmana. – Kiedy był kierownikiem do spraw muzyki rozrywkowej w Polskim Radiu, przynoszono do niego różne kompozycje. Kładł te nuty na pulpit, przegrywał. I wszystkie możliwe błędy wytykał. Krótko, zwięźle, bezlitośnie.

Pani Irena pierwsze wizyty w gabinecie Szpilmana okupowała więc drżeniem rąk.

– Kiedy się rozmawia z człowiekiem, który wie wszystko albo i jeszcze trochę o tym, co ja (jako początkująca wtedy piosenkarka) robić powinnam, to człowiek zwyczajnie się boi – przyznaje.

Podczas rozmowy w 1961 r. pan Władysław oświadczył, że to ona właśnie ma pojechać na sopocki festiwal z walcem „Embarras". Nogi się pod nią ugięły ze szczęścia, bo o piosence Wasowskiego i Przybory nieśmiało i cichutko sobie marzyła. Ale bardzo szybko została sprowadzona na ziemię. Usłyszała: „Jak ją pani zepsuje, to ją odbiorę. Bo to bardzo piękna piosenka".

– On chciał uchodzić za człowieka kostycznego, niedostępnego – ocenia. – Żeby móc amatorów albo tych, którzy jeszcze niewiele umieją, czegoś nauczyć. Tak naprawdę był otwarty i sympatyczny.

„Embarras" nie zepsuła. Ten utwór stał się jednym z jej największych przebojów. A pan Władysław dawał jej kolejne piosenki. I właściwie tylko raz zasłużyła sobie na ostrą reprymendę z jego strony.

  • Ja jestem twoja i tylko twoja
    Jak w słoneczny dzień
    W pogodny dzień twój cień

Na wydanej w 1969 r. płycie „Zapamiętaj, że to ja" znalazła się piosenka „Ja jestem twoja" z tekstem Tadeusza Kubiaka.

– Zanim zaczęliśmy pracę z aranżerem Leszkiem Bogdanowiczem i orkiestrą PR pod dyrekcją Stefana Rachonia, zapytaliśmy pana Władysława, czy przyjdzie na nagranie. On na to: „Nie przychodzę. Róbcie, co chcecie, tak jak umiecie, nagrywajcie" – wspomina.

Nagrali. I cisza, żadnego odzewu ze strony Szpilmana.

– Po jakimś czasie zapytałam go, co sądzi – opowiada Santor. „Proszę pani, czy pani wie, że tam brakuje jednego taktu?" – oświadczył. I dodał: „No dobrze. Pomylił się Bogdanowicz. Pomyliła się pani. Ale żeby Rachoń?!". I oczywiście nie powiedział mi, w którym miejscu. „Niech pani sama znajdzie!".

Ostre kryteria pan Władysław stosował oczywiście również wobec siebie. Był tak wymagający, że czasami z punktu odrzucał własne kompozycje. Zdarzało się jednak, że ktoś był bardziej uparty niż on.

  • Tych lat nie odda nikt
    Tych lat nie odda nikt
    Gdy swoją drogą ja chodziłam
    Swoją drogą ty

Któregoś dnia Santor i Bogdanowicz odwiedzili Szpilmana w domu. Wśród porozrzucanych nut coś przykuło uwagę aranżera. – To dobrze wygląda, może by to przegrać? – zaproponował. – Nie – odparł pan Władysław. Bogdanowicz naciskał subtelnie. – Oj, proszę pana, ja takich piosenek piszę trzy tygodniowo. – Nie! – zapierał się kompozytor.

– Ale uległ – śmieje się pani Irena. – Kiedy zagrał piosenkę, Leszek powiedział, że musimy ją zarejestrować. „Ale po co?" – zdziwił się Szpilman. „To przecież takie nic! Nie podpiszę tego swoim nazwiskiem".

Utwór sygnował pseudonimem Al Legro. A twórca był zmartwiony, kiedy utwór „Tych lat nie odda nikt" z tekstem Kazimierza Winklera zyskał tytuł Piosenki Roku.

Wiele piosenek Szpilmana stało się przebojami. Mimo że nie były to utwory proste.

– On niczego swoimi aranżacjami nie ułatwiał, nie dawał wykonawcy żadnej podpórki – mówi pani Irena. – Ale za to, kiedy człowiek się już z tym zmierzył i niczego nie popsuł, były rezultaty.

Pięknych melodii nie sposób było nie nucić. I wiele osób to robiło. Także z innego powodu.

– One były – jak śpiewała Ordonka – „ludziom na pocieszenie" – mówi Santor.

  • Pójdę na Stare Miasto
    Nie byłam tam od wczoraj
    Nie mogłabym w nocy zasnąć
    Gdybym nie poszła dziś

– W 1951 r. przyjechałam do Mazowsza i z Dworca Głównego musiałam się przedrzeć na Nowogrodzką – opowiada.

– Ludzie skakali z jednej kupki gruzu na drugą, unosił się kurz straszliwy... Kiedy chodziło się ulicami, straszyły ruiny. Ale w nich – w jakichś szparkach

– światełka błyskały. Z okienek wystawały rury, leciał dym. Ktoś tam gotował, ktoś mieszkał.

Widok poranionej, ale i odradzającej się stolicy pozostał w pamięci pani Ireny.

– My z tego Karolina bajkowego przyjeżdżaliśmy do Warszawy nie tylko na koncerty – mówi. – Ale także, żeby pochodzić po ulicach. Popatrzeć, jak to miasto rośnie i rośnie.

Co prawda nie podobały jej się szare, monstrualne budowle. Ale kiedy odtwarzano Starówkę, jeździła tam bardzo często.

– Bo tu nowe rusztowanie postawili, a tam pojawiło się piętro... – wspomina.

Mieszkanie tutaj, walka o każdy skrawek przestrzeni, wymagała ogromnego wysiłku i samozaparcia.

– Ludzie potrzebowali więc czegoś, co ich podniesie na duchu – mówi Santor. – Dlatego serce mnie boli, kiedy niektóre piosenki z tamtego czasu ocenia się negatywnie. One przecież pomagały zachować hart ducha, niosły tak potrzebną wtedy radość.

  • Autobus czerwony
    Przez ulice mego miasta mknie\
    Mija nowe,  jasne domy
    I ogrodów chłodny cień

Głównie o radości mówią absolwenci Akademii Teatralnej, którzy pod okiem rektora Andrzeja Strzeleckiego przygotowują koncert kończący obchody 100. urodzin Władysława Szpilmana. Uważają, że wszelkie historyczne konteksty bledną w obliczu uroku melodii. Bo właściwie dlaczego takiego „Autobusu czerwonego" nie można uznać po prostu za wesołą piosenkę o mieście z bohaterem w postaci pojazdu komunikacji zbiorowej?

Nawet jeśli kompozycje pana Władysława nie zajmowały wiele miejsca w ich muzycznym świecie, teraz stały im się bliskie. Mówią, że pod palcami pianisty i kierownika muzycznego przedsięwzięcia Marka Stefankiewicza brzmią bardzo współcześnie i mimo wieku „nie trącą myszką". Że choć są trudne i trzeba mieć spore umiejętności, żeby je wykonać, wpadają w ucho. Że fajnie by było słuchać ich w samochodzie. Bawią się tymi utworami z wielką przyjemnością. Ale i z poczuciem pewnej odpowiedzialności.

– Każde pokolenie musi niejako na nowo odkryć piosenki, które są częścią kultury danego kraju jako evergreeny – mówi Andrzej Strzelecki. – Problemem jest jednak to, że dla dzisiejszych nastolatków za chwilę do odkrycia będą już Marek Grechuta, Seweryn Krajewski czy Czesław Niemen.

– Wiadomo, że dla każdego bliższe są rzeczy, które powstały pięć, dziesięć, 15 lat temu niż te sprzed 30, 40 czy 50 lat – dodaje Stefankiewicz. – Ale standardy amerykańskie pochodzące z lat 20. i 30 zna prawie każdy.

Strzelecki uważa, że to kwestia braku dbałości o naszą spuściznę kulturową. Widać ją w mediach, w wytwórniach... A przecież jeśli się słuchaczy na coś nie naprowadzi, to skąd mają wiedzieć, że to jest ważne?

Harmonia, melodyka i rytmika utworów Szpilmana przerasta – jak mówi Stefankiewicz – potrzeby dzisiejszych zaniedbanych trochę odbiorców. Ale warto zadać sobie trud, żeby takie urocze układanki rozszyfrować. Katarzyna Dąbrowska, Wiktoria Gorodeckaja, Anna Markowicz, Natalia Sikora, Monika Węgiel, Jacek Beler, Marcin Januszkiewicz i Marcin Mroziński dadzą nam na to szansę w poniedziałek.

Pani Irena cieszy się na ten koncert. Chętnie posłucha piosenek pana Władysława w nowym wykonaniu. I mówi, że on też by posłuchał.

– Ale pewnie powiedziałby: „No dobrze, ale gdyby pan/pani zauważył/a to i tamto, byłoby lepiej" – śmieje się. – Bo uważał – podobnie jak ja – że uczyć się trzeba całe życie.

* Koncert „Tych lat nie odda nikt" – Och-Teatr, ul. Grójecka 65 poniedziałek, godz. 19.45 wstęp wolny

Życie Warszawy

Najczęściej czytane