Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Święty nie jest zawsze święty

Maciej Miłosz 18-12-2008, ostatnia aktualizacja 03-01-2009 10:13

Do dziś nie wiem, jak te wszystkie pięknie zapakowane paczki trafiały pod moją choinkę. W zasadzie nie pamiętam też, kiedy przestałem wierzyć w Mikołaja. Za to już wiem, że dawanie prezentów może dostarczać nie mniejszych emocji jak ich dostawanie...

autor: Guz Rafał
źródło: Fotorzepa
autor: Guz Rafał
źródło: Fotorzepa
autor: Guz Rafał
źródło: Fotorzepa

1. Główni bohaterowie

Maciek. Lat pięć i pół. Ulubione potrawy: rosół, kotlety panierowane, frytki, bułki, lody truskawkowe i orzeszki ziemne. Ukochane zabawki: pluszowy miś oraz maskotki Ernie i Bert z „Ulicy Sezamkowej”. W przyszłości chce zostać Spidermanem albo pracować w McDonald’s (z powodu nieograniczonego dostępu do zabawek dodawanych do zestawów). W pytaniu z ankiety „Czy potrzebują Państwo pomocy Mikołaja w przekonaniu dziecka np. do jedzenia warzyw czy chodzenia do przedszkola?” rodzice Maćka nie są oryginalni: wybierają warzywa.

Natalia. Lat pięć. Lubi żelki wszelkiego rodzaju, lizaki i miętową czekoladę. Ulubiona zabawka, z którą śpi i bez której nigdzie się nie rusza, to Prosiaczek. Nie wiemy, kim chce zostać w przyszłości. Problemy? „Niestety, cały czas chodzi z płaczem do przedszkola. Pożegnanie z mamą jest najgorszym momentem dnia – potem jest już OK. Mikołaj może ją przekonać do tego, aby nie płakała rano przed wyjściem. Za ostatnie dni przed wizytą Mikołaja można ją pochwalić, bo starała się płakać tylko troszeczkę, żeby Mikołaj jednak przyniósł jej chociaż malutki prezent, bo się bardzo starała”.

Święty Mikołaj. Wiek nie do końca określony, zdarzają się studenci, ale też ludzie dużo starsi. Nie wiadomo, co lubi jeść. Marzenia o przyszłości też różne. Uzbrojony w sztuczną brodę, perukę imitującą bujne białe loki, czerwone spodnie, czerwony kubrak, czerwoną czapkę, białe rękawiczki, czarne nakładki na buty, szeroki pas ze złotą klamrą, okulary i dzwoneczek, którym przywołuje renifery. No i oczywiście wór. Na razie jeszcze bez prezentów.

Akcja. Osiedle strzeżone na Woli. Tak, jak się wcześniej umawialiśmy, dzwonię do mamy Maćka. – Ojej, ale ta dziewczynka jeszcze nie przyszła. – Nie ma problemu, przecież nie pada zbyt mocno. Poczekam na zewnątrz – odpowiadam. – Najwyżej pogadam sobie z reniferami.

15 minut później spotykamy się przy bramie osiedla. Już na klatce schodowej pakuję otrzymane prezenty (m. in. lalki Barbie) do czerwonego wora, inkasuję zapłatę i się przebieram. Ona, by nie wzbudzić żadnych podejrzeń, wraca do mieszkania.

Drzwi otwiera mi tata Maćka – szczupły brunet około trzydziestki. – Ho, ho, ho. Witajcie dzieci! Maluchy stają jak wryte w przedpokoju. – A czy byłyście grzeczne w tym roku – pytam głosem, którym jak mi się wydaje, powinien mówić Mikołaj. – Ja byłem bardzo grzeczny i tylko troszeczkę niegrzeczny – wyjaśnia mi obrazowo Maciek, pokazując palcami, ile to jest troszeczkę. Przy okazji dowiaduję się także, że dzieciaki czasem się kłócą, ale potem szybko się godzą, no a najgorszy w przedszkolu jest Piotrek, który wszystkich bije.

Z kolei ja uzbrojony w informacje z ankiety wypełnionej przez rodziców, opowiadam, jak to się ostatnio bawiłem na balu ze Spidermanem, Batmanem i tym trzecim… – Supermanem – podpowiada Maciek. No powiedzmy. Namawiam Natalkę do chodzenia do przedszkola, ale ona jest tak przejęta, że tylko siedzi na kanapie i z emocji stuka rękami w poduszki. Trudno się jej dziwić – w kostiumie wyglądam naprawdę efektownie.

W końcu przechodzimy do kwestii najważniejszej – rozdaję dzieciakom prezenty. Szał – od razu zaczynają je rozpakowywać. Próbuję jeszcze zagadać, ale to nie ma większego sensu – dzieci nie zwracają już na mnie najmniejszej uwagi. Macham ręką na pożegnanie, mówię do widzenia rodzicom i wychodzę. Drzwiami. Nie kominem.

2.Pierwszy raz

– Masz trochę nie taką koszulkę, powinna być luźniejsza – narzeka pracująca w Centrum Małego Człowieka Ania, energicznie przy tym boksując w poduszkę, która ma imitować mój nowy brzuch. – No, teraz to wygląda, jak trzeba – kończy zadowolona i wkłada mi na uszy gumki od białej brody. Strasznie uciskają, ale i tak już mam złe buty (powinny być czarne), więc nie zaogniam sytuacji. Na koniec wkłada mi na nos okulary. Niestety, nie są to zerówki i po kilkunastu sekundach patrzenia przez nie robi mi się niedobrze.

To była moja pierwsza wizyta w roli Świętego Mikołaja. Właściwie byłem zadowolony, że pod czujnym okiem opiekunek centrum, dla którego mam pracować. – Pamiętaj. Wchodzisz, jak cię zawołamy po raz czwarty. Potem siadasz na tronie, a my już resztę poprowadzimy – uspokaja mnie Ania, która najwyraźniej nawet spod brody widzi moją nietęgą minę.

Wychodzę na zewnątrz, chowam się za rogiem i czekam. Jestem jednym kłębkiem nerwów. – Mikołaju! Mikołaju! – słyszę, jak wołają maluchy. Raz, dwa, trzy, cztery. Idę. Przechodzę obok wielkiego okna – bardzo powoli – i macham na powitanie. Trzeba dzieciakom dać czas. Otwieram drzwi… część nie wytrzymuje napięcia i zaczyna płakać. Tylko spokojnie. Sunę na swój tron. Opiekunki uspokajają płaczących, próbujemy zaśpiewać jakąś piosenkę i powoli sytuacja robi się mniej napięta. Myślę, że niektóre dzieci już mnie nawet lubią. Tańczymy w kółeczku i jest wesoło. Przynajmniej nikt nie płacze.

Znów siadam na tronie i zaczynam rozdawać prezenty. Bardziej śmiałe dzieci podchodzą same i nawet próbują powiedzieć jakiś wierszyk. Część siada mi nawet na kolanie.

Na koniec śpiewamy jeszcze piosenkę. Dzieciaki prezenty dostały, ja jestem cały zgrzany. Czerwony kubrak jest naprawdę ciepły, a broda działa jak superszalik założony na twarz. Ale i tak wydaje mi się, że krople potu na moim czole to raczej z emocji. Z ulgą zdejmuję przebranie. Na koniec zmiana ról – tym razem prezent dla Mikołaja: zarobiłem 50 złotych.

3. Zaje...fajna robota

Mikołaja Tomka spotykam w piątkowy wieczór na przystanku autobusowym w Śródmieściu. Jest w cywilu i ma mi przekazać strój. Spóźnia się trochę. Jedzie prosto z wizyty i jak sam tłumaczy, dzieciaki były trochę niesforne. – Rozkręciły się kur… dopiero, jak zaczęły dzwonić pierd… dzwoneczkiem – opowiada Tomek, używając języka, którego nie powstydziłby się szewc będący w zawodzie co najmniej 40 lat. Widzi, że jestem świeży, więc zaczyna mi zdradzać trochę zawodowych tajemnic. – Musisz coś wymyślać. Jak np. spytają, czemu nie wchodzisz kominem, to mów kur…, że masz już pier… trzysta lat i jesteś za stary na takie pomysły – wyjaśnia.

– Ale ogólnie to zaje… fajna robota. Trzeba improwizować.Kolejny występ miałem w sali zabaw w Międzylesiu. – Tej wizyty nie wolno zepsuć, bo to nasza stała klientka – tłumaczyła mi koordynatorka Magda. – Masz tam być z godzinę – dodaje. W porównaniu ze zwykłą wizytą (ok. 15 – 20 minut) to cała wieczność.

Zjawiam się na miejscu trzy minuty przed czasem, wchodzę, a tam istna fabryka. Olbrzymia sala, ze 20 dzieciaków i co najmniej drugie tyle rodziców. To nie będzie przedstawienie kameralne.

Opiekunki tłumaczą mi, że na początku się trochę pobawimy, że ja będę wykonywał różne ruchy, a dzieciaki będą je powtarzać. Tak więc po sakramentalnym „Ho, ho, ho”, zamieniamy salę zabaw w pierwszorzędną dyskotekę. Czuję się, jak prawdziwy wodzirej. – I płyniemy żabką do przodu, i kraulem, a teraz trzy kroki do tyłu – rewelacja. Dzieciaki stoją w kółeczku, naśladują mnie i bawią się równie dobrze jak ja. Musimy trochę poczekać – nie ma jeszcze rodziców Asi. – To może teraz wężykiem i wszystkie dzieci za mną.

W końcu zjawiają się spóźnialscy i możemy rozdawać prezenty. Jedna mama była zdecydowanie nadgorliwa i swoim pociechom dała po dwa. Przekazała nawet coś Mikołajowi. W dużo gorszej sytuacji byli Kuba i Mateusz, których rodzice najwyraźniej zapomnieli o imprezie, i po tym, jak wszystkie dzieciaki już coś dostały, oni odeszli z płaczem. Sytuację ratują opiekunki, które mają pod ręką słodycze.

Prezenty od szefostwa dostały także pracownice. Niestety, żadna z nich nie dała się namówić na wyrecytowanie wierszyka, piosenkę zaśpiewały razem z dziećmi, a na pytanie, czy były grzeczne w tym roku, tylko lekko się rumieniły.

4. Instrukcja obsługi

Wybrane fragmenty „Scenariusza wizyty Mikołaja”, jednej z większych firm w branży.

Jeśli rodzice dostają prezenty, to dobrze ich spytać wcześniej, czy dadzą radę zaśpiewać lub zadeklamować wierszyk, bo czasem bywają mało zdystansowani wobec siebie.

Same prezenty – wiadomo – każdy powinien być podpisany (bo niby skąd my mamy wiedzieć, co jest dla kogo), więc po wyczytaniu podchodzi do nas delikwent/-ka. Nie sadzamy go sobie za wszelką cenę na kolanach, bo może nie mieć na to ochoty, ale możemy spytać, czy chce siąść itd. Na miejscu Mikołajów uważałbym z ciągnięciem za brodę, bo można się zdemaskować, lepsze jest pogłaskanie.

Zakończenie wizyty – kiedy poczujemy, że tematy zostały wyczerpane i czas wizyty dobiegł końca, grzecznie się zbieramy (chyba że rodzice dadzą nam wcześniej jakiś sygnał, że już nam dziękują) i jesteśmy odprowadzani do drzwi. Jeśli możemy się przebrać z powrotem, to bosko, jak nie, to dajemy sobie jakoś radę.

Podsumowanie – wracamy do domów lub do następnej rodzinki z uśmiechem na ustach, uszczęśliwiwszy kolejnego dzieciaka.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane