Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Tysiąc lat do dyskusji

Jolanta Gajda-Zadworna 01-01-2009, ostatnia aktualizacja 02-01-2009 19:50

Warszawa była trzecim – po Lublinie i Wrocławiu – polskim miastem, w którym Jerzy Hoffman pokazał swój najnowszy film. Budzący wiele emocji kilkugodzinny dokument „Ukraina. Narodziny narodu”. Także w stolicy nie obyło się bez gorących sporów po projekcji.

*Jerzy Hoffman w ogniu pytań po projekcji „Ukrainy...” zamykającej Festiwal Filmowy Rzeczpospolita Kultur
autor: Jakub Ostałowski
źródło: Fotorzepa
*Jerzy Hoffman w ogniu pytań po projekcji „Ukrainy...” zamykającej Festiwal Filmowy Rzeczpospolita Kultur

Pierwsze informacje o dokumencie, w którym Jerzy Hoffman postanowił przedstawić historię Ukrainy, pojawiły się pięć lat temu. Film zainspirowała wydana wówczas książka prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy „Ukraina to nie Rosja”. Od tamtego czasu projekt rozrósł się do prawie czterogodzinnego bloku. Film pokazano na kilku specjalnych pokazach – we Lwowie, w Doniecku, Żytomierzu i Odessie, a ostatnio także w Lublinie i we Wrocławiu. W tym tygodniu został zaprezentowany w Warszawie. Mocnym akcentem zamknął odbywający się w kinie Rejs Festiwal Filmowy Rzeczpospolita Kultur.

Lwów – czyje miasto?

Jerzy Hoffman nie bez powodu rozbudował tytuł swojego filmu. „Narodziny narodu” nawiązują rozmachem do słynnego monumentalnego dzieła Davida W. Griffitha, ale też pokazują, co najmocniej zajmowało reżysera w tysiącletniej historii Ukrainy.

Przez wieki Ukraińcy nie mieli własnego kraju, a jednak istnieli, mówili w swoim języku. W cieniu sąsiadów, w tym Polski, tworzyli narodową wspólnotę.

Cykl został podzielony na cztery części. Pierwsza „Od Rusi do Ukrainy”, którą otwiera chrzest Rusi Kijowskiej w X w., a zamyka upadek Siczy Zaporowskiej pod koniec wieku XVIII, sprowokowała po warszawskich pokazach najwięcej szczegółowych pytań. Widzowie wskazywali luki w informacjach dotyczących podbojów Bolesława Chrobrego. – Nie da się w tak krótkiej formie przytoczyć wszystkich faktów, a co dopiero anegdot – bronił się reżyser.

Drugi odcinek „Ukraina czy Małorosja”, w którym Hoffman tłumaczy genezę powstania ukraińskiej inteligencji, pokazując narodziny poczucia tożsamości narodowej, zaniepokoił część widowni. Na pytanie, dlaczego nie pokazuje pozytywnych wpływów Polski na tych ziemiach, reżyser odpowiadał: – Ależ mówię o tym, że kultura przyszła na ziemie ukraińskie z Polski, przez Polskę, pokazuję zabytki zbudowane w tym czasie, wspominam, że powstawały cechy, że wprowadzone zostało prawo magdeburskie. Wszystko to jest okres polski.

Na zarzut, że Lwów nie został przedstawiony jako miasto polskie, Hoffman miał jedną odpowiedź: – Dramat polegał na tym, że obie strony uważały to miasto za własne.

Filmowiec samobójca?

Jednak najwięcej emocji wywołała trzecia część „Na wieki razem”, analizująca zdarzenia od pokoju ryskiego w 1921 r. po konferencję w Jałcie w 1945 r.

– Jest pan trochę samobójcą w tym projekcie – skomentował jeden z widzów. – Podjął pan walkę z tak wieloma przeciwnymi obrazami Ukrainy równocześnie, że trudno będzie zaistnieć filmowi w publicznej przestrzeni zarówno Ukrainy, jak i Polski. Nie przełamie więc narosłych latami urazów i stereotypów.

Ostatni odcinek – „Niepodległość” – ukazujący czasy stalinowskie po wybuch Pomarańczowej Rewolucji – sprowokował pytania o przyszłość Ukrainy.

– W naszym interesie jest, by Ukraina jako państwo niepodległe istniało. Pokazanie tego w filmie traktowałem jako obywatelski obowiązek – podkreślał Hoffman. I dodał, że przystępując do realizacji filmu, zdawał sobie sprawę, że pewne problemy czy fakty będą budzić różne zadania. – Inaczej być nie mogło. Każdy z uczestników wydarzeń widzi je ze swojej perspektywy, ale uważam, że nadszedł czas, by o polsko-ukraińskich relacjach mówić obiektywnie – podkreślił.

Hoffman zadeklarował, że jest gotów do analizy zgłaszanych przez widzów spornych kwestii, ale jednostkowo: – Ze wszystkimi dyskutować się nie da, zadyskutowałbym się na śmierć, a nie mam na to czasu.

O szeroką dystrybucję filmu jest spokojny. – Wcześniej czy później trafi do widzów. To zbyt ciężka waga, by ją pominąć – mówi.

ROZMOWA

Jerzy Hoffman, reżyser

Nie miał pan żadnych wątpliwości, kręcąc dokument „Ukraina. Narodziny narodu”?

Jerzy Hoffman: Odpowiem tak: nie spodziewałem się, że ten film zostanie tak wspaniale przyjęty. Nie przypuszcza- łem, że tysiące ludzi będzie po projekcji stało i kilkanaście minut biło brawo w kolejnych miastach Ukrainy. Ale też nie spodziewałem się tak dobrego odbioru w Lublinie czy we Wrocławiu.

To, że ukraińskie uniwersytety proponują panu tytuły doctora honoris causa, a władze Odessy chcą nadać honorowe obywatelstwo, specjalnie nie dziwi. Wykonał pan kolosalną pracę, dokumentując tworzenie się ukraińskiego narodu, więc oficjalne instytucje są „za”. Ale zdarzają się też protesty.

Na pokaz w Odessie przyszło ponad 1300 osób, a „Goffman faszist” skandowała kilkuosobowa nacjonalistyczna grupa. Było ich słychać, bo mieli megafony. Był to jedyny ostry sprzeciw wobec filmu.

Na warszawskim spotkaniu lwowiacy zarzucili panu, że nie stanął pan po ich stronie...

Bardzo boleśnie odbieram podobne reakcje – i te z Odessy, i z Warszawy. Rozumiem, że film może nie zaspokoić wszystkich tęsknot i emocji osób związanych uczuciowo z Kresami, ale niestety historia jest taka, jaka jest. I nie zmienią tego reminiscencje i odczucia ludzi, do których film nie jest skierowany.

Czyli kogo?

Odchodzącego pokolenia. I u nas, i u nich. Nakręciłem ten dokument dla młodych, do których należy przyszłość.

W czyim imieniu przystępował pan do realizacji „Ukrainy...”?

Własnym. Jerzego Hoffmana. Starałem się, by film nie był robiony z punktu widzenia Polaków, ale – chciałbym to podkreślić – właśnie dla nas niesłychanie istotne jest, by Ukraińcy poczuli się obywatelami swojego kraju. Niepodległego państwa ukraińskiego.

Nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy, jak mawiał Jerzy Giedroyć? Otóż to. Bez Ukrainy jesteśmy skazani na „sam na sam” z Rosją. Ukraina w ramach Rosji tworzy z niej potęgę, wobec której przegramy zawsze. Nie tylko na Wschodzie, ale i na Zachodzie.

Film jest gotowy od 2007 roku, a projekcje wciąż odbywają się okazjonalnie. Dlaczego?

Już pół roku temu „Ukraina...” powinna była trafić do publicznej telewizji, której politycy bez przerwy mają usta pełne Giedroycia i Piłsudskiego, bo – odważę się tak powiedzieć – ten film realizuje zarówno idee Giedroycia, jak i naczelnika niepodległego państwa. Ale jestem optymistą, wierzę, że prędzej czy później dokument wejdzie do rozpowszechniania. i w Polsce, i na Ukrainie. Na razie ukazał się na kasetach w Kanadzie i USA.

Nad czym pan teraz pracuje?

Nad filmem fabularnym o syberyjskim zesłaniu widzianym oczami dorastającego chłopca. Nie jest to „Moja Syberiada”, chociaż i tu sięgam po własne wspomnienia. Pracujemy nad scenariuszem z Wojciechem Lepianką, współscenarzystą m.in. „Ediego”.

Powiedział pan, że ma dosyć filmów o polskiej historii, w której pięknie przegrywamy, składając „na stos swój życia los” i że nasze kino powinno wziąć na warsztat np. cud nad Wisłą. Dlaczego pan nie nakręci takiego filmu?

Po pierwsze potrzebny byłby naprawdę dobry scenariusz. Po drugie realizacja wymagałaby ustalenia priorytetu – robimy ten film za tyle a tyle milionów. Nie powstanie dziś wielki film z budżetem, jakim dysponowało „Ogniem i mieczem”. Od czasu tamtej produkcji koszty poszły w górę trzy-, czterokrotnie. Wreszcie, wątpię, by ktokolwiek zaproponował mi realizację. Nie należę do żadnego z obozów politycznych – ani rządzących, ani opozycji. Byłem sympatykiem lewicy, a że lewica dała kompletnie d... Trudno, to mój osobisty dramat.

Gdyby jednak pojawiła się podobna możliwość?

Nooo, sądzę, że jeszcze potrafiłbym taki film zrobić.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane