Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Zabrakło pieprzu

Agnieszka Rataj 15-09-2008, ostatnia aktualizacja 16-09-2008 22:45

Na plakacie „Pantaleona i wizytantek” widnieje czerwona pikantna papryczka owinięta w prezerwatywę. Bezpieczna i bez smaku – taka jest właśnie adaptacja Pawła Aignera.

autor: Kamiński Jakub
źródło: Fotorzepa

Prostytutki, religijni szaleńcy, wojskowa rzeczywistość – w książce Mario Vargasa Llosy wszystko wiruje w obłąkanym tańcu, który na scenie teatru Studio nie znalazł właściwego odbicia.

Spektakl rozpoczyna się w holu udającym pokład samolotu, który odlatuje do peruwiańskiej dżungli. Widzów ogłusza orkiestra dęta, wygrywającą w kółko ten sam motyw. Przechodzimy dalej – scenografia Magdaleny Gajewskiej pomysłowo wykorzystuje przestrzenie sceny, tworząc przy pomocy podestów i prostych, ale czytelnych znaków kolejne miejsca tej opowieści. Scenicznej historii kapitana Pantaleona Pantei, który w celu zapobiegania gwałtom żołnierzy na mieszkankach Amazonii dostaje rozkaz stworzenia wojskowego burdelu, brakuje przede wszystkim odpowiedniej ilości pieprzu. Pikanteria skończyła się w tym przypadku na rzeczonym plakacie.

Zginęła duszna atmosfera amazońskiej dżungli, dwuznaczność instytucji stworzonej przez Pantaleona i narastające szaleństwo religijnej sekty walczącej o zwycięstwo dobra przez krzyżowanie niewinnych ofiar.

Zwerbowane do służby wizytantek prostytutki to chłopięce i w gruncie rzeczy niewinne wyobrażenie kobiecości – po prostu gromadka dziewcząt przebranych za Marilyn Monroe w białej sukni.

Z przedstawienia Aignera zwycięsko wychodzi Maria Maj w podwójnej roli matki Pantaleona i Ciuciumamy. W świetnie pomyślanym kostiumie – zapiętej pod szyję sukni z czerwonym podbiciem, w okamgnieniu przeistacza się z zatroskanej działaniami ukochanego syna dewotki w rozpasaną burdelmamę. Mało wyrazisty pozostaje natomiast tytułowy bohater.

Andrzej Konopka w roli Pantaleona jest raczej zagubionym wśród toczących się bez jego udziału wydarzeń everymanem niż zasadniczym kapitanem, genialnym organizatorem tworzącym najlepiej funkcjonujący oddział wojskowy w historii sił lądowych. Ważniejszym bohaterem staje się u Aignera wykreowany na scenicznego gwiazdora Waleczny Głos Amazonii (Krzysztof Skonieczny). To on jest narratorem całej historii, a chwilami jej siłą sprawczą. Gubi przy tym jednak fascynującą wielogłosowość powieści Llosy.

W porównaniu z katastrofą artystyczną na zakończenie poprzedniego sezonu w Studio – poronionym „Każdym/ą“ Michała Zadary – „Pantaleona i wizytantki“ da się obejrzeć bez wbijania się z zażenowania w fotel, ale i bez wielkich olśnień. Czy to jest jednak dobry znak dla odbudowania zespołu Studia? Trudno wyrokować.

„Pantaleon i wizytantki“ wg Mario Vargasa Llosy, reż. Paweł Aigner, najbliższy spektakl: dziś, godz. 19

Życie Warszawy

Najczęściej czytane