Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Partytura dla dwojga

Agnieszka Rataj 03-12-2008, ostatnia aktualizacja 03-12-2008 08:31

Widownia małej sceny teatru Studio na trzecim przedstawieniu „Obrocku” świeci pustkami. To przygnębiająca wróżba dla nowego spektaklu przy placu Defilad.

Szkoda tego przedstawienia przede wszystkim ze względu na aktorów. Irena Jun i Jarosław Gajewski rozgrywają bowiem precyzyjnie swoje role w scenariuszu stworzonym przez Ewę Ignaczak na podstawie tekstów Witkacego. Oto hrabina Obrock. Zdeklasowana arystokratka, pięknie zagrana przez Irenę Jun, która w tej roli zmienia się z niesfornej 25-latki w rozczarowaną synem matkę, wreszcie w odchodzącą w ciemność starą kobietę. Oto jej syn – Leon – poszukujący ostatecznej prawdy. Artysta niespełniony i niezrozumiany. Oboje bawią się formą, zamieniają rolami, starają się naruszyć utarte przyzwyczajenia widza.

To przedstawienie ostentacyjnie skromne, stawiające nie na rozmach inscenizacyjny, ale na wagę słów Witkacego. Reżyseria Bartosza Zaczykiwicza pozostawia, i słusznie, pole do popisu aktorom. Tak Jun, jak i Gajewski potrafią docenić wagę słowa i największą przyjemnością widza tego spektaklu jest obserwowanie ich świadomego bycia na scenie. Wygrania każdej pauzy i każdej frazy.

Jak na ironię jednak to właśnie teksty Witkacego wybrzmiewają w „Obrocku” najsłabiej. Dostajemy pigułkę złożoną z jego najbardziej podstawowych założeń filozoficznych. Potrzeba znalezienia nowej czystej formy, indywidualizacja zabijana przez masowe upodobania, społeczeństwo zmieniające się w bezmyślny tłum…

Chce się, niestety, powiedzieć: znamy, znamy i jakoś nie mamy potrzeby słuchania o tym po raz kolejny. Nie mamy, bo konstrukcja Ewy Ignaczak nie broni się jako nowa całość, zapowiadana prapremiera. Przed miłośnikami Witkacego nie odkrywa niczego nowego, dla tych zaś, którzy rozpoczynają dopiero literacką przygodę z jego pracami, jest zbyt ogólna i nie daje jasnej wizji proponowanej przez niego filozofii sztuki.

I nawet sam Witkacy w montażu jego słynnych zdjęć pokazywanych na zakończenie spektaklu wydaje się przyglądać widzom z ironią.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane