Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Z wyrwanymi rękami

Jolanta Gajda-Zadworna 18-03-2010, ostatnia aktualizacja 15-04-2010 21:16

Mieszka w Łodzi, ale twierdzi, że Warszawę zna lepiej niż 90 proc. warszawiaków. Zwłaszcza jej przeszłość. Po filmie „Rewers”, którego był scenarzystą, można w to uwierzyć. Z Andrzejem Bartem spaceruje Jolanta Gajda-Zadworna.

Andrzej Bart  (ur. 1951) naprawdę nazywa się Andrzej Bart Sołtysiak.  Prozaik, autor filmów dokumentalnych  i scenariuszy. Za powieść „Rien ne va plus” otrzymał Nagrodę  Kościelskich, w ubiegłym roku wydał chwaloną „Fabrykę  muchołapek”. Jest scenarzystą „Rewersu”, głośnego filmu Borysa  Lankosza
autor: Rafał Guz
źródło: Fotorzepa
Andrzej Bart (ur. 1951) naprawdę nazywa się Andrzej Bart Sołtysiak. Prozaik, autor filmów dokumentalnych i scenariuszy. Za powieść „Rien ne va plus” otrzymał Nagrodę Kościelskich, w ubiegłym roku wydał chwaloną „Fabrykę muchołapek”. Jest scenarzystą „Rewersu”, głośnego filmu Borysa Lankosza

Ma opinię człowieka trudno dostępnego, unikającego rozgłosu. Kiedy pisze, zaszywa się gdzieś, np. na Mazurach. Z dala od ludzi. Od lat związany jest z Łodzią – umieścił w niej akcję nowej powieści „Fabryka muchołapek”. Ale równie wiele, jak o tym mieście i jego przeszłości, wie o Warszawie. Ze stolicą łączą go silne więzi. Pasją przywoływania jej dawnych obrazów zaraził córkę Magdę. Mówi żartem, że oboje są „trochę wariatami” na punkcie Warszawy.

Skłonność do przeszłości

Jednak nie tylko z powodu sentymentu ceniony pisarz, scenarzysta i dokumentalista przymierza się do kupienia w naszym mieście mieszkania.

– Myślę o tym ze względu na lotnisko – rzuca zaczepnie. – W moim zawodzie nie potrzebuję ani Warszawy, ani Paryża czy Nowego Jorku. Mogę mieszkać wszędzie. Na każdej wsi. Żywię się zdolnościami, a nie towarzystwem. Są ludzie, którzy, by istnieć, potrzebują obecności innych. Ja nie.

Warszawa byłaby więc punktem wypadowym do odleglejszych podróży. Ale to tylko część prawdy o powodach ewentualnych przenosin do stolicy. Lotnisko jest przecież i koło Krakowa, i we Wrocławiu, w którym Bart się urodził. – Warszawę kocham – deklaruje pisarz nieoczekiwanie. I dodaje, że córkę zajmuje każdy kran wystający z trawnika na Muranowie. Widzi w nim miasto, które kiedyś tu było.

Rewers Mokotowa

Stosunku pisarza do Warszawy nie budowały prywatne doświadczenia. Nie pamięta szkolnych wycieczek do stolicy. – Są nieważne – ucina krótko. – Interesuje mnie tylko świadomość. Część życia, kiedy odpowiada się już za swoje zainteresowania.

Pierwsze świadome spotkanie z Warszawą nastąpiło, gdy był studentem łódzkiej szkoły filmowej. Trafiał tu przy różnych okazjach, ale tak naprawdę jedno go frapowło. – Zastanawiałem się gdzie mieszkali Walery Sławek i Wieniawa Długoszowski. To było szukanie Warszawy, Polski, której już nie ma – wspomina.

Przyjeżdżał z Łodzi zwyczajnie, na Dworzec Główny. O wyczynach Jerzego Skolimowskiego, który tę trasę pokonywał fordem mustangiem w 55 minut, tylko słyszał. – Jako dziecko – podkreśla. – Drogi wtedy były wąskie, ale puste, pozwalały rozwinąć oszałamiającą prędkość. Jedynym zagrożeniem były furmanki – dodaje.

W czasach, gdy zaczął częściej zaglądać do Warszawy, Dworzec Centralny dopiero się budował. – Główny pozostawał miejscem modnym. Wielu zacnych pijaczków kończyło tu balowanie – wspomina Bart. Ale już wtedy, w latach 70., bardziej niż Śródmieście pociągały go inne dzielnice. Choćby Stary Mokotów.

– Pobudowany przed samą wojną, w czasie okupacji w doskonałym stanie technicznym, który docenili Niemcy, kwaterując się tam. Mimo walk powstańczych ta część miasta pozostała najmniej zniszczona – mówi.

Przy ulicy Narbutta przez lata mieszkała ciotka, do której często przyjeżdżał. Ale to nie jej mieszkanie zainspirowało go, gdy pisał o przedwojennych warszawskich inteligentkach, bohaterkach „Rewersu”. Filmowe wnętrza kręcone były przy ulicy Chocimskiej.

– Od razu pomyślałem o tym miejscu. Nie potrafię powiedzieć dlaczego. Nie pamiętam też, gdzie mieszkała bohaterka, którą skazałem na samobójstwo w powieści „Rien ne va plus”, a która stała się pierwowzorem Sabiny, niejako zyskując dzięki filmowi drugie życie.

Kosmos w blokach

Unika w Warszawie obleganych, turystycznych tras: Traktu Królewskiego, Łazienek, Wilanowa. – Może są piękne, ale nie czuję miłości do miejsc, w których tłoczą się ludzie – mówi.

Wybiera fragmenty: kawałek Muranowa, kawałek alei Szucha, fragment ul. Foksal, której zabudowa niemal niezniszczona przetrwała wojnę.

Na Szucha nie tropi martyrologii, interesuje go dom pod nr 16. 2 kwietnia 1939 roku popełnił w nim samobójstwo Walery Sławek, adiutant Piłsudskiego.

Muranów przyciąga go tym, co tkwi pod ziemią. – Mam wielu przyjaciół, którzy, lądując w Warszawie, nie biorą hotelu z oknami na Muranów. Nie mogą patrzeć na cmentarz – mówi.

Zawsze i wszędzie ucieka od blokowisk. Tych dawnych i współczesnych, które na niewielkiej powierzchni upychają mnóstwo ludzi.

– Gubię się w nich. I czuję, jakbym był w jakimś kosmicznym świecie – zdradza. – Zdecydowanie wolę przestrzenie industrialne. Cieszę się, że przeżywają w tej chwili renesans.

Jedynie takie obiekty i stare kamienice potrafi zaakceptować np. na Pradze.

– Warszawa nie jest piękna. Ma sporo przewagi nad innymi polskimi miastami, np. szerokie ulice, które powstały poprzez wyburzenia, ale przybysz z Paryża czuje się tu troszeczkę dziwnie – ocenia.

Pokój z widokiem

W Warszawie chciałby zamieszkać w domu z przeszłością. I odpowiednim widokiem z okna.

– To jeden z warunków. Okolica za oknem nie może mnie mierzić – podkreśla.

A najbardziej pisarza mierzi brzydota architektoniczna.

– Gdybym był adwokatem czy dziennikarzem, który do domu przychodzi wieczorem, je cokolwiek i zasypia, to otoczenie nie byłoby tak ważne. Jednak dom jest dla mnie wszystkim, bo chodzę po nim i myślę. Gdybym doszedł do okna i zobaczył ohydę, na dobre by to nie wyszło – zapewnia.

Miejsca z przeszłością odnajduje, spacerując po Mokotowie, w okolicach placu Zbawiciela albo na Wilczej czy Mokotowskiej. Jak twierdzi, tylko tak można odkryć coś prawdziwego.

– To miasto z wyrwaną ręką, a nawet dwiema. – Ale jego dawnego ducha warto poszukać - zapewnia.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane