Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Naturalny pociąg do kolei

Piotr Szymaniak 05-08-2010, ostatnia aktualizacja 12-08-2010 20:00

Całe tygodnie spędzają w pociągach. Znają na wyrywki rozkłady jazdy. Potrafią precyzyjnie podać model i typ lokomotywy. Kolekcjonują bilety, sklejają modele. Zazwyczaj nie są kolejarzami.

autor: Nowak Piotr
źródło: Fotorzepa
*Ksiądz Janusz Grygier tworzy makiety trakcji i modele parowozów
autor: Nowak Piotr
źródło: Fotorzepa
*Ksiądz Janusz Grygier tworzy makiety trakcji i modele parowozów

Kim są „mikole”? Miłośnikami kolei – stąd ten skrót (choć niektórzy z nich wolą użwać skrótu „emka”). Goście mający absolutnego bzika na punkcie pociągów i wszystkiego, co z nimi jest związane. „Mikol“ o kolei wie wszystko. A przynajmniej o jakimś jej fragmencie, bo wszystkiego nie sposób ogarnąć.

Są wśród „mikoli” frakcje i specjalizacje: taborowcy, rozkładowcy, kolekcjonerzy, modelarze, wielbiciele wąskotorówek, lokomotyw (jedni uznają prymat parowozów, dla innych liczą się nowoczesne elektrowozy). Są fani pociągów dalekobieżnych i miłośnicy pociągów regionalnych. Wszystkich łączy jedno: przekonanie o wyższości transportu szynowego nad samochodowym.

38 tuneli w 4,5 godziny

Krzysztof Waszkiewicz jest informatykiem. Ale to nie świat komputerów pociąga go najbardziej. Objechał niemal wszystkie trasy kolejowe w Polsce, Czechach i na Słowacji. I fotografował na tyle dużo, że został „trainspotterem“ – swoje zdjęcia pociągów zamieszcza w sieci. – Czasem robię też filmiki, które potem wrzucam na YouTube’a – mówi Waszkiewicz.

Kto ogląda film z monotonnie zmieniającym się krajobrazem? Inni „mikole”. Prawdziwą ucztę mieli kiedy norweska telewizja zamieściła w sieci film nagrany z kabiny maszynisty pociągu jadącego przez ten kraj. Nagranie trwało... siedem i pół godziny.

– Oglądałem, bardzo fajny film. Oczywiście nie gapiłem się non stop w ekran, ale zerkałem. Jak na wygaszacz ekranu – wyjaśnia Waszkiewicz, który z racji swojej profesji należy do zespołu tworzącego darmowy symulator pojazdów szynowych „MaSzyna“, który można pobrać ze strony www.eu07.pl

O lokomotywach elektrycznych wie wszystko. Jadąc pociągiem, obserwując słupy trakcyjne i posiłkując się kalkulatorem, bez problemu poda dokładną prędkość pojazdu. Centralną Magistralę Kolejową zna z dokładnością do jednego rozjazdu czy semafora.

Ale jego ulubione koleje to České Dráhy i Železnice Slovenskej Republiky. Dziesięć tygodniowych wypadów wystarczyło, by zaliczyć 75 proc. tras w Czechach.

– Kiedyś zabrałem nawet kilka osób z najbliższej rodziny. W 4,5 godziny zaliczyliśmy 38 tuneli. Byli zachwyceni – opowiada. – Tamte koleje jeszcze żyją, nie podupadły jak nasze. W Czechach bilet sieciowy można kupić już za 1200 koron, nie wycina się bez sensu tylu połączeń i nie ma bezsensownej walki przewoźników. A u nas? Dobra kolej to już była – uważa.

– Polska kolej nie jest taka najgorsza. Mimo narzekań, że jest źle, brudno i wolno się jeździ, „mikole” cenią sobie to, że na wielu liniach nie ma trakcji elektrycznej i można delektować się radością z jazdy – uważa Kamil Migała. – Zresztą jeśli ktoś mówi, że u nas jest kiepsko, to niech jedzie na Ukrainę. I nie mówię tu o lokalnych trasach, tylko np. ze Lwowa do Odessy. Tabor w kiepskim stanie, szybkość w porywach do 50 km/godz., rzuca tak, że nie da się z toalety skorzystać.

Jednak nawet najbardziej patriotyczny „mikol” przyzna, że nasza kolej nie jest najlepsza.

– Niemcy – wiadomo. Bardzo rozwinięta sieć kolejowa, pełny porządek, przyjemność z jazdy. Francja to znowu szybkie koleje. Dla mnie to mekka, francuskimi pociągami się nie jedzie, tylko płynie. Miałem okazję jechać parę razy w pierwszej klasie TGV: dla samych przepysznych obiadów w cenie biletu było warto. Wielka Brytania to z kolei najlepsza kultura obsługi. Migała pracuje w biurze rzecznika prasowego PKP InterCity, ale jak sam mówi, nie jest kolejarzem. – Trzeba mieć szacunek dla tych ludzi, którzy przez całe lata naprawdę ciężko pracują: maszynistów, konduktorów. To są kolejarze w pełnym znaczeniu tego słowa, ja tylko pracuję na kolei.

Podróże palcem po tabeli

Pasja Kamila Migały zaczęła się w wieku dziewięciu lat. Wujek kolejarz podarował mu wówczas pierwszą „cegłę”, czyli sieciowy rozkład jazdy. To biblia każdego „mikola”.

Teraz wykaz większości pociągów dalekobieżnych zna na pamięć. – Najpierw podróżowałem palcem po tabelce i po mapie. Ale już jak miałem dziesięć lat, pierwszy raz samodzielnie jechałem pociągiem. Z roku na rok jeździłem coraz więcej. Na studiach, jak się okazało, że niedaleko mnie mieszka taki sam wariat jak ja, w zasadzie każdą wolną chwilę spędzałem w pociągu – opowiada Migała.

W ciągu tygodnia robili po 8 – 10 tys. km, kursując od morza po góry. – Staraliśmy się zaliczać te linie, na których wcześniej nie byliśmy. Żeby się nie nudziło, jeździliśmy jednego dnia nad morzem, potem łapaliśmy tzw. „rzeźnię”, czyli nocny pospieszny w góry i następnego dnia jeździliśmy na południu. I tak przez całą Polskę: ze Świnoujścia do Przemyśla czy z Suwałk do Szklarskiej Poręby. Kursując pociągami po Polsce, poznałem całą masę ludzi tak samo „zakolejonych” jak ja.

Najdalej pociągiem był w Edynburgu (ponad 2300 km, 26 godzin, trzy przesiadki). Teraz przejeżdża około 20 tys. km rocznie.

– Niewiele jak na „mikola”. Ale mam już żonę, mniej czasu. Chociaż ostatnio wyskoczyłem na tzw. kółeczko weekendowe. W ciagu dwóch dni byłem na trzech granicach: z Czechami w Bohuminie, z Białorusią w Terespolu i rosyjskiej w Braniewie – mówi Migała, który ma w planach podróż Koleją Transsyberyjską z Moskwy do Władywostoku lub Pekinu.

Ortodoksyjni „mikole” nie przeżyją, jeśli podczas podróży nie spiszą numerów każdej napotkanej lokomotywy, numeru nadwozia czy daty ostatniej naprawy rewizyjnej wagonu.

Inni – dorośli już faceci – najpierw ślęczą godzinami nad sklejaniem miniaturowych modeli lokomotyw i wagonów, by później zapełniać nimi półki. Żonom czasami kończy się cierpliwość i są problemy.

Stoi na stacji lokomotywa

Owych problemów nie ma Janusz Grygier, autor niesamowitych makiet kolejowych. Nie ma, bo jest miłośnikiem kolei w sutannie.

– Wszyscy parafianie wiedzą o mojej pasji. Wpadają oglądać moje makiety – mówi ksiądz z Mostówki, który ma na koncie kilkaset modeli pociągów.

Wykonanie jednej bardzo skomplikowanej zajmuje kilkaset tysięcy godzin. Brakuje tylko czasu, bo w pierwszej kolejności jestem księdzem, a modelarzem kolejowym w chwilach wolnych od duszpasterstwa.

W ubiegłym roku w Muzeum Techniki miał wystawę satyr kolejowych, w których odtwarza i śmieszne, i straszne wydarzenia z polskiej kolei.

– Na przykład praca „Zapomniana działka”, gdzie podczas budowy zapomniano wykupić jedną działkę i zatrzymano budowę linii. Lub kolejowa ścieżka rowerowa z okolic Gniezna. Zbudowana na międzytorzu z takich płyt z ogromnymi dziurami w środku. Nie mam pojęcia, czy ktoś tamtędy jeździ, ale to w końcu ścieżka – śmieje się. – Albo przejazd kolejowy strzeżony na drodze polnej, a obok na drodze powiatowej przejazd niestrzeżony. Tak jest w mojej miejscowości – wylicza.

Najbardziej na kolei fascynują księdza parowozy. – Bo mają duszę – mówi z uśmiechem.

– I jakiś urok. Jak tak syczą: PUF! PUF! PUF!, czuć w nich życie. Kto nie stanął nigdy przed taką maszyną: pełną potęgi i doskonałości, nie zrozumie. Olbrzymia rusza powoli i nabiera tempa. W moich parowozach staram się zachować ducha tej starej maszynerii.

Ksiądz dzieli się pasją z młodymi parafianami, ale narzeka, że dziś młodzież nie ma cierpliwości i czasu na hobby. – Teraz dzieciaki chcą wszystko w jednej minucie osiągnąć za pomocą wciśnięcia klawisza Enter. Polskie Stowarzyszenie Miłośników Kolei ma 80 członków, ale jego szef Paweł Mierosławski szacuje, że w Polsce „mikoli” jest około dwóch tysięcy. Sugerują to nakłady specjalistycznej prasy.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane