Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Ciągle iść w stronę słońca

Marcin Flint 16-09-2010, ostatnia aktualizacja 20-09-2010 19:39

Marzenia i wiara w ludzi wystarczyły, by warszawscy muzycy zjednoczeni pod szyldem Skadictator & Upbeat Quartet zjechali Europę. I na tym bynajmniej nie poprzestaną. Obiecują, że „karawana miłości“ pojedzie dalej

* Upbeat Quartet stworzyli muzycy stołecznych  zespołów deSKA, The Bartenders  i Bandy de Chicas
źródło: materiały prasowe
* Upbeat Quartet stworzyli muzycy stołecznych zespołów deSKA, The Bartenders i Bandy de Chicas

Majorka, koniec sierpnia. Grupa instrumentalistów zaczyna grać i jamajskie ska płynnie łączy się z amerykańskim jazzem. Chwilę później na scenę wychodzi mężczyzna w turbanie.

– Jestem tutaj po to, byście wiedzieli, co to za gatunek, że był pierwszy, że do niego się tańczy. Młody Bob Marley nie grał reggae, tylko właśnie ska! – energicznie obwieszcza publice.

Po czym, wraz z zespołem, rozpala ją bez najmniejszego problemu.

Trzask! Ruszamy

To nie jest sen sfrustrowanego zimnem i kiepską frekwencją podczas ostatniego koncertu polskiego muzyka.

Tak było. A wspomniany występ to tylko jedno z ogniw trasy zatytułowanej „The Almighty Ska Stone Quest“. Grono zaprzyjaźnionych artystów spontanicznie przemierzyło Stary Kontynent.

– Grając muzykę, zrozumieliśmy, że najważniejsze dla istnienia ludzkiego jest bycie w procesie, dążenie dokądś, patrzenie na horyzont oceanu i posiadanie świadomości, że za nim coś jest. Trzeba mieć chęć i odwagę, żeby po to wyruszyć – mówi pomysłodawca przedsięwzięcia, który tytułuje się Jego Wysokość Skadyktator.

To idealista z wyraźnym zacięciem filozoficznym, a przy okazji właściciel egzotycznego nakrycia głowy.

Oczywiście tą i następnymi przytaczanymi opiniami dzieli się ze mną poprzez ambasadora, inaczej mu nie przystoi. Władca z wyspy Bouveta znany jest klubowej młodzieży chociażby z cyklicznych imprez w klubie Indeks. Ale nie tylko na klubowej scenie jest widoczny.

Ma za sobą doświadczenia aktorskie i performatywne. Kończąc studia na Wydziale Reżyserii Akademii Teatralnej – jako Reda Haddad – pokazał „Życie jest snem“ według Pedro Calderon de la Barca.

Utrzymuje, że drogę, by wyruszyć w trasę, wskazały mu... kompas miłości i Księżyc.

Basista Janusz Rutkowski ujmuje rzecz zdecydowanie prościej: – Pojawił się pomysł. Trzask! Ruszamy. Cel – Malaga. Z czasem uzupełnialiśmy trasę o kolejne miejsca, a w międzyczasie powstała płyta – mówi.

Każdy się uśmiechnie

Podpisany jako Skadictator & Upbeat Quartet minialbum to tylko próbka możliwości projektu zrzeszającego twórców ze stołecznych grup z kręgu ska: deSKA, The Bartenders i Bandy De Chicas.

Wśród kilku utworów znalazły się cover Laurela Aitkena, ale też kompozycja Andrzeja Zauchy. Skadyktator wyjaśnia, co łączy wyselekcjonowane kawałki. – Pierwotność rytmu, który pozwala wyzwolić w sobie to, co najpiękniejsze, rodzaj bezpretensjonalności. Piosenki traktujemy w sposób ska-jazzowy, tak chcieliśmy stworzyć platformę, na której każdy może się uśmiechnąć i zacząć ruszać biodrami – tłumaczy. Rozpuszczając wici wśród znajomych, przekonał się, że jest zainteresowanie takim graniem. W trasę wyruszyły nie cztery osoby – jak mogłaby sugerować nazwa – ale osiem.

Na dobry początek wyprawy „w poszukiwaniu alchemicznego ska-kamienia“ towarzystwo zafundowało sobie koncert przed amerykańską gwiazdą nurtu – The Slackers – na plaży w Krakowie. Potem wybrało się na zachód.

– Jest nam głupio, ale udało się wszystko – przyznaje grupa. Po drodze dołączali się lokalni muzycy – znany na Półwyspie Iberyjskim kompozytor Pedro Gonzales czy majorkański saksofonista Alberto Moreno Jerez. A przeżycia? Długo by mówić.

Wyjazd pełen wrażeń

W pamięci zostanie ich wiele. Na przykład godzinny koncert na barcelońskim Placa De Catalunya. Zwłaszcza że bohaterscy członkowie eskapady spotkali tam berlińskich hip-hopowców, którzy zaplanowali analogiczny wypad, a na dachu swojego pojazdu zapobiegawczo zainstalowali sofę. Potem warszawiaków czekała nocna przeprawa promowa, ze wspólnym graniem, komponowaniem, śpiewaniem i indoktrynowaniem katalońskiej młodzieży.

Nie sposób zapomnieć lokalu na Majorce, kiedy to mikrofon od Skadyktatora przejął fenomenalny, kilkuletni Bernardo – zdaniem grupy inkarnacja wielkiego karaibskiego wokalisty. Udała się również wizyta w tamtejszej rozgłośni i pierwszy w historii radia występ zagrany z pasją, choć miejsca było tyle, co przy kawiarnianym stoliku.

A show dla morza, wykonany frontem do słonej wody, zgodnie z rytmem fal, w scenerii starych, rzymskich łaźni, tuż obok eukaliptusów? Albo całonocny madrycki jam w hangarze, kiedy to „scena stała się miejscem, gdzie najdziksze instynkty rytmizują świat“?

Skadictator & Upbeat Quartet wrażeń mieli tyle, że już myślą o następnej wyprawie, tym razem po północnej Afryce, przez kraje Maghrebu.

Wcześniej jednak zajmą się płytą z nowymi wersjami piosenek T.Love. Muniek Staszczyk wstępnie się zgodził. Takiej ilości pozytywnej energii po prostu nie sposób się oprzeć.

Będzie można ich usłyszeć także w Warszawie. Na razie anonsują październikowy koncert w klubie Pracovnia. Ale po takim kolektywie można się spodziewać niejednej niespodzianki.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane