„Moon” *****
Skromny i niskobudżetowy, ale przejmujący opowiadaną historią, jej nieoczekiwanym rozwinięciem i świetną kreacją aktorską Sama Rockwella brytyjski film science fiction.
Okazuje się, że dobry pomysł i niezła scenografia wystarczą, by zrobić więcej, niż udany obraz SF. Choć w „Moon” nie ma wizualnych fajerwerków, trudno oderwać wzrok od ekranu.
Gęsty dramatyzm akcji przypomina inny brytyjski, niskobudżetowy film sci-fi – „W stronę słońca” Danny`ego Boyle`a sprzed trzech lat. I wówczas, przy okazji jego premiery podkreślano, że film powstał za „jedyne” 40 milionów dolarów. Ośmioro reprezentantów Ziemian – multietniczna załoga statku - musiała się w nim zmierzyć z kosmicznym przeznaczeniem i zrestartować słońce odpalając w jego kierunku olbrzymi ładunek nuklearny, by w ten sposób ożywić umierającą gwiazdę.
„Moon” kosztował producentów jeszcze mniej – tylko pięć milionów dolarów – a jest obrazem lepszym, artystycznie spójniejszym i bardziej skondensowanym. Jest to właściwie spektakl jednego aktora. Amerykanin Sam Rockwell (widzieliśmy go m.in. w roli Zaphoda w „Autostopem przez Galaktykę”) wcielił się tu w astronautę Sama Bella, zakontraktowanego na trzyletni samotny pobyt w stacji na Księżycu, gdzie nadzoruje zautomatyzowane wydobycie cennego helu.
Jedynym towarzyszem mężczyzny jest skomplikowany, wielofunkcyjny komputer pokładowy Gerty, odzywający się spokojnym głosem Kevina Spacey (świadome nawiązania do jednostki HAL 9000 z klasycznej „Odysei kosmicznej: 2001” Stanleya Kubricka). Sam nadzoruje pracę w kopalni, ale pewnego dnia – na dwa tygodnie przed wygaśnięciem kontraktu – ulega wypadkowi i budzi się w medycznym laboratorium na statku, pod troskliwym „okiem” Gerty`ego. Od tej chwili zaczynają się dziać rzeczy niezwykłe a kosmonauta – który wcześniej miewał halucynacje – nabiera pewności, że poza nim i komputerem na stacji przebywa ktoś jeszcze…
Zazwyczaj filmy SF opowiadają o starciach ludzi z pozaziemską inteligencją, z wrogim, nieznanym środowiskiem – tu samotny człowiek musi zmierzyć się z samym sobą i ze swoim losem, który okazuje się znacznie bardziej skomplikowany, niż podpowiada wyobraźnia.
Ta przejmująco zamanifestowana zwyczajna ludzka samotność kojarzy się treścią i klimatem z jedną z najważniejszych piosenek w historii muzyki – „Space Oddity” Davida Bowie. To być może nie przypadek, bowiem ten piękny utwór skomponował słynny ojciec reżysera „Moon”, Duncana Jonesa.
Ten rewelacyjny debiut został uznany za najlepszy niezależny film brytyjski ubiegłego roku a jego twórca już kręci kolejny obraz SF – w Hollywood.
„Moon”, Wielka Brytania 2009, reż. Duncan Jones, wyk. Sam Rockwell, Kevin Spacey, Dominique McElligott, Rosie Shaw, 97 min, premiera 10.11, wyd. Monolith
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.