Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Pierwszy z ośmiu dni

Wojciech Lada 06-02-2011, ostatnia aktualizacja 08-02-2011 15:17

Aby dostać się do środka, trzeba było odstać w kolejce pół godziny. Ale było warto. Na sobotnim otwarciu klubu Ósmy Dzień Tygodnia zagrali Pink Freud, Pogodno i Braty z Rakemna.

*Pink Freud dał kolejny świetny koncert. Ten trudny jazz, zagrany z rockową energią i awangardowym zacięciem, porwał ludzi
autor: Robert Gardziński
źródło: Fotorzepa
*Pink Freud dał kolejny świetny koncert. Ten trudny jazz, zagrany z rockową energią i awangardowym zacięciem, porwał ludzi
Grafficiarze na pół dnia opanowali wnętrze klubu
autor: Robert Gardziński
źródło: Fotorzepa
Grafficiarze na pół dnia opanowali wnętrze klubu
autor: Gardziński Robert
źródło: Fotorzepa

Potężne uderzenia basu Wojtka Mazolewskiego i świdrujące zadęcia Adama Milwiwa-Barona. Niebezpiecznie drżą szyby w suficie, a dźwięk przenika każdy centymetr industrialnego wnętrza. Na scenie wrze. Grają tematy obłędnie trudne, ale to żaden problem – Pink Freud jest w doskonałej formie, a odtwarzanie tych karkołomnych tematów najwyraźniej muzykantów bawi. Na tyle, że robią show w iście rockowym stylu: z machaniem dreadami, ruchami godnymi kapeli metalowej...

Pod sceną też wrze. Co prawda głównie dlatego, że otwarcie przyciągnęło na ul. Czerską 12 takie tłumy, iż w klubie niemal nie da się poruszać. Ale też dlatego, że lejący się strumieniami alkohol (wybór słaby, ale ceny przystępne) sprawia, że ludziom podoba się wszystko. Czy nieźle brzmiące, ale zupełnie pozbawione charyzmy Braty z Rakemna, czy rewelacyjny Pink Freud, czy bardzo mocne, psychodeliczno-freerockowe tego wieczora Pogodno – wszystko przyjmowane jest nieprzerwanym podrygiwaniem i głośno wybuchającymi oklaskami.

Szyby zaczną drżeć

Kilka godzin wcześniej Ósmy Dzień Tygodnia robił zupełnie inne wrażenie. Po podłodze walały się niedopałki papierosów, po stołach turlały spraye, a ściany obsiadał tłumek grafficiarzy. Wyglądali komicznie, jakby sami byli odrysowani od jednego szablonu: identyczne dresiki, takie same bluzy... Różnili się tylko wzrostem i, prawdopodobnie, płcią. Na szczęście także wrażliwością, bo ich prace powoli wypełniające przestrzeń klubu były całkiem urozmaicone.

– Myślę, że będzie ful – głos Tomka Wódkiewicza, współwłaściciela lokalu, był spokojny, choć rozbiegane oczy wskazywały na stan sporego napięcia. – Pewnie przed wieczorem nie wyrobimy się z malowaniem, ale nie szkodzi, przecież otwieramy przez osiem dni – uśmiechnął się i odbiegł ku sobie wiadomym sprawom. Jego miejsce zajął Wojtek Mazolewski. Pink Freud miał akurat przerwę w próbie.

– Fajne miejsce, podoba mi się – zagadnął z uśmiechem. Po chwili, już bez uśmiechu, jego wzrok powędrował w kierunku sufitu, w którym tkwiły szklane trójkąty. Robotnikom z mieszczącej się tu kiedyś fabryki gaźników dawały naturalne światło. – Martwię się trochę o te szyby. Gdy hukniemy, mogą zacząć drżeć i będzie szum...

Wojtek opowiadał jeszcze chwilę o nowej płycie swojego kwintetu, o planach Pink Freud (tytuł nowej płyty to „DoReMiForSa”), opracowaniu nowych coverów Autechre. W tym czasie grafficiarze krzątali się nerwowo, oprócz prac generując taki bałagan, że klub wyglądał, jakby miał się otworzyć za miesiąc, a nie za kilka godzin.

Schody pod sufit

Pogodno brzmi masywnie i mocno. Roztańczona publiczność coraz mniej pewnie czuje się na własnych nogach – co nie przeszkadza jej w odbywaniu regularnych pielgrzymek do baru. Nie bardzo jest gdzie usiąść – wnętrze klubu to właściwie parkiet z kilkoma zaledwie stolikami, toteż ci bardziej już zmęczeni wspierają się o ściany, obsiadają kaloryfery. Co bardziej przedsiębiorczy usiłują wspinać się po stromych schodach prowadzących pod sufit hali, gdzie można dodatkowo zapalić. Kto już tam dociera, przeważnie już zostaje. Raz, że wspinaczka jest wyczerpująca, dwa – aby ją odbyć, trzeba przeciskać się przez kłębowisko chętnych do skorzystania z toalety. Jednej. Zdesperowani panowie mają do dyspozycji pisuar i załatwiają, co trzeba, na oczach czekających na kabinę pań. – Nie wpychajcie się, cholera! – unosi się przestępująca z nogi na nogę brunetka. – Ja czekam tu z pół godziny!

Drobne uciążliwości nie psują zabawy. Pogodno gra. Pink Freud baluje. Barmani ociekają potem. Surowe wnętrze klubu fabryki zaczyna powoli wydawać się całkiem przytulne. A potem... Cóż, Czerniaków o świcie to piękne miejsce...

Dodaj swoją opinię

Życie Warszawy

Najczęściej czytane