Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Zbrodnie przeciw moralności publicznej

Rafał Jabłoński 24-03-2011, ostatnia aktualizacja 24-03-2011 21:33

Dziś wydaje się, że rok 1911 pod względem obyczajowości był cokolwiek stateczny. Nic bardziej mylnego – naszymi prapradziadami miotały te same emocje, których i my doznajemy. Przekonaliśmy się o tym, wertując kroniki wypadków ówczesnych gazet, a przede wszystkim „Kuriera Warszawskiego”.

Zawsze ciekawiło mnie, czy za carskich czasów dorożkarze przestrzegali zasad ruchu drogowego? Na zdjęciu aż dziewięć pojazdów konnych; w głębi – Pałac Staszica przerobiony na cerkiew biblioteka kongresu USA
autor: Jakub Ostałowski
źródło: Biblioteka Narodowa
Zawsze ciekawiło mnie, czy za carskich czasów dorożkarze przestrzegali zasad ruchu drogowego? Na zdjęciu aż dziewięć pojazdów konnych; w głębi – Pałac Staszica przerobiony na cerkiew biblioteka kongresu USA
autor: Jakub Ostałowski
źródło: Biblioteka Narodowa
*Przy Pięknej widzimy skutki szybkiej jazdy – jedno z pierwszych poważnych zderzeń w stolicy.  Powód – nieprzestrzeganie maksymalnej prędkości, wynoszącej 30 km na godz
autor: Jakub Ostałowski
źródło: Biblioteka Narodowa
*Przy Pięknej widzimy skutki szybkiej jazdy – jedno z pierwszych poważnych zderzeń w stolicy. Powód – nieprzestrzeganie maksymalnej prędkości, wynoszącej 30 km na godz

Przed stu laty seks rozpalał umysły, a wyczyniano różne rzeczy, które dziś uznalibyśmy za chore. Ale po kolei. Otóż zdradzone kobiety sięgały najczęściej po żrące płyny i albo popełniały samobójstwo, albo oblewały nimi wiarołomnych kochanków. „Na Kruczej służący Szymon Ciota szedł w towarzystwie służącej Katarzyny Maślakównej (...) Za nimi szła chyłkiem jakaś kobieta, chowając jakiś mały przedmiot w zanadrzu”. Kiedy weszli do bramy, podbiegła i oblała ich kwasem siarczanym, co z satysfakcją opisały gazety. Ciota i Maślakówna mieli „boleśnie poparzone plecy i szyje”. Zazdrosna kobieta zdołała zbiec.

Namiętności i przestępstwa

Jak doniosła ówczesna prasa, „mieszkanka wsi Saska Kępa gmina Wawer 20-letnia zamężna Janina J. zawiadomiła straż ziemską, że 19 kwietnia popełnili na jej osobie zbrodnię przeciw moralności publicznej trzej mężczyźni. Jednego z nich ofiara napadu poznała. Jest to 20 l. Stanisław Kamiński”.

Dziś zapanowałoby straszne oburzenie, że ktoś śmiał wymienić nazwisko gwałciciela. Ale nasi przodkowie nie mieli z tym problemu. „Na wolskim cmentarzu prawosławnym 18-letni Franciszek Jezierski, 18-letni Michał Rdzeń i 24-letni Ignacy Goliński usiłowali popełnić zbrodnię przeciw moralności publicznej na osobie 13-letniej Walerii Kujawy. Nadbiegli na krzyk napastowanej grabarze, ujęli uciekających”.

Kiedy bliżej przyjrzeć się wydarzeniom z tamtych lat, to bierze zdumienie, że za seks brały się osoby uznawane dziś za nieletnie. A wtedy spokojnie zabierano je „do numeru” (określenie nie od demoralizujących wygibasów, a od pokoju hotelowego, zwanego wówczas numerem) albo zapraszano do gabinetu, czyli loży w lepszej knajpie. Obecnie uważa się, że kierowała nimi nędza, ale wiele z nich dobrze wiedziało, co robi, bo na przykład...

„Pan N. spoza Warszawy spędził wieczór w gabinecie restauracyjnym w towarzystwie 13-letniej Stefanii Sawczyńskiej i 14-letniej Stanisławy Pluszówny, która podchmielonemu skradła brylantową szpilkę z krawata”. Pan N. po wytrzeźwieniu zawiadomił policję, a ta ujęła Pluszównę i ówczesnym zwyczajem zmierzyła szerokość jej pleców przy pomocy trzcinki. Pluszówna przyznała się i zaczęła sypać.

Opowiedziana przez nią historia jest tak zabawna, że muszę ją przytoczyć. Otóż „szpilkę wręczyła swojemu znajomemu Bolesławowi Patokowi (Tamka 32), ten zaś sprzedał ją za 5 rubli subiektowi w piwiarni Majlechowi Rozenblatowi. Aresztowany Rozenblat zeznał, że szpilę sprzedał za pośrednictwem kelnera Chaima Apelbauma właścicielowi mleczarni Szmulowi Maleiowi (Żabia 2) za 27 rb. 50 k., ten zaś kazał przerobić ją na pierścionek i razem z innymi zastawił w lombardzie na Lesznie No. 2”.

Złodzieje zawodowi

Przed wybuchem I wojny światowej złodziei dzielono na amatorów i zawodowców, żyjących tylko z tego fachu. Natrafiłem na nieco przydługą relację, ale mającą swój finał. „Ajenci wydziału śledczego aresztowali Chądzyńskiego, Czyżewskiego, Goldflajsza złodziejów zawodowych (...) oraz Mendla Aledejbrychma przezwanego „Blacharz”, Moszka Bergmana, Aleksandra Batorskiego, Wacława Gałeckiego, Tadeusza Potoka, Stefana Falkowskiego, Chila Untajglicha, Moszka Untajglicha, Mieczysława Iwanowskiego, Icka Kmiotka i Majera Obermana – wszystkich znanych policji złodziejów kieszonkowych, wyrostków, liczących od lat 12 do 18”. Innymi słowy – wpadła cała szkółka złodziejska wraz z profesorami. To było rzeczywiście spore osiągnięcie stołecznych sił porządkowych.

Ta gówniarzeria obrabiała nie tylko w ścisku, ale i w dość zabawnych sytuacjach. Dziś nikt by na to nie wpadł, lecz w 1911 roku wymyślono coś ciekawego. „Seweryna Jegorowa spotkało na rogu Brukowej i Targowej kółko wyrostków, jak się zdaje żydów, którzy otoczyli go, unieśli na rękach i zaczęli podrzucać, krzycząc »huurra«. Po skończeniu się tej szczególnej owacji, Jegorow przekonał się, że zginął mu pugilares z 87 rublami”.

Nasze współczesne gazety pełne są opisów złodziejaszków kradnących kable i sprzedających je na złom. Jeśli ktoś myśli, że to wynalazek ostatnich dekad, to jest w błędzie. Oto bowiem w budynku przy Muranowskiej 20 dozorca zobaczył dwóch ludzi na dachu. Ponieważ nijakich dekarzy tam nie wpuszczał, pobiegł na komisariat.

No i przybyła policja z karabinami, obstawiła dom, a rewirowy wraz z dwoma stróżami weszli na dach, gdzie zobaczyli wiszącego na rynnie Stanisława Tulębę lat 23, który usiłował uciec, ale umierał ze strachu. Ustalono, że wraz z kumplem zrywali kable telefoniczne. Ich łup ważył trzy pudy, czyli 49 kilogramów.

Łapanie przestępców nie było jednak takie łatwe, o czym przekonali się dozorcy z ulicy Wilczej. Kiedy stróż Józef Kupisz zobaczył dwóch mężczyzn dobierających się do mieszkania, pobiegł po kolegów. I razem nakryli na uczynku gorącym włamywaczy, którzy nijak poddać się nie chcieli.

Rozsierdziło to stróżów, którzy „rzetelnie obili amatorów cudzej własności i oddali ich w ręce policji (...) M. Rachmow i Jan Kozłowski byli złodziejami zawodowymi. Rachmow ma silnie nadwyrężoną łopatkę i kilka ran na głowie”. Stróżów pochwalono, lecz dziś zrobiono by im sprawę o pobicie, bo przecież nie działali w obronie własnej. O tempora! O mores! I na koniec tej grupy przestępstw, znów coś, na co byśmy obecnie nie wpadli. A mianowicie „na Wolskiej między Płocką a Skierniewicką trzej bandyci zatrzymali przejeżdżający tramwaj konny, zmuszając pod groźbą rewolwerów konduktora Plecha do oddania pieniędzy z torby, w której było 70 kopiejek”. Zapachniało prawie napadem na pociąg, ale wysokość łupu przyprawiła chyba naszych przodków o bóle brzuchów ze śmiechu.

Batem go

Wspomniany rok 1911 to już czas szaleństw motorowych, ale i konnych. Na początek wypadek przy Mostowej, gdzie woźnica Antoni Wolski próbował zahamować zjeżdżający wóz z węglem. Gwałtownie skręcił, co spowodowało upadek konia. Ten wstać nie chciał, więc Wolski odczepił go i zachęcał przy pomocy bata. Koń się znarowił, „poderwał i wpadł do sklepu spożywczego Stanisławy Sadowskiej, gdzie zaczął bić zadem, wywrócił kontuar i połamał półki. Sadowska, która była w sklepie, uległa poszwankowaniu lewego boku”. A koń, po demolce, opuścił lokal.

Nasi przodkowie mieli tak jak i my pewne problemy z kawalerską jazdą młodych ludzi. 17-letni Józef Staroś, powożący parokonną dorożką No. 81, jechał w tenże sposób po Kruczej, gdzie najechał na dziecko. „Pragnąc uniknąć odpowiedzialności, zaciął konie i chciał umknąć, przytem najechał na kilku przechodniów. Zatrzymali go dopiero stróże nocni na Nowogrodzkiej. Jeden z poszkodowanych Mordka Goldfarb ma potłuczoną klatkę piersiową”.

Po nocach pędzono też automobilami. O pierwszej nad ranem przed domem No. 46 na Krakowskim Przedmieściu samochód wpadł w pełnym pędzie na dorożkę. Kilka osób z obu pojazdów zostało poważnie poszkodowanych i nikomu nie było do śmiechu... poza przechodniami. „Około miejsca wypadku utworzyło się zbiegowisko, któremu całe zajście dostarczyło materiału do długich rozmów i komentarzy. O ratunku wszakże poturbowanych, przed przybyciem lekarza Pogotowia, nie pomyślał nikt”.

Rowerzyści też robili kłopoty i tak jak dziś wpadali na przechodniów. „Dwóch szalonych sportsmanów, jadąc na jednym rowerze (pewnie był to tandem – przyp. red.), najechało na 80-letnią staruszkę, raniąc jej ręce i nogi (...) ma ona wysadzone oba oczy i jak dotychczas nie widzi(...) lekkomyślni młodzieńcy nie posiadali ani dzwonka ani trąbki ostrzegawczej”. Nie pomogli ofierze i jeszcze chcieli przekupić stójkowego. Zostali więc aresztowani.

I na koniec dziwny znak czasu. Otóż na stacji Falenica pociąg „przejechał i zabił na miejscu żołnierza 14 roty warszawskiej artylerii fortecznej Mikołaja Romanowa”. Niemal dokładnie w siedem lat później zamordowano ostatniego cara Rosji. Też nazywał się Mikołaj Romanow.

Dodaj swoją opinię

Życie Warszawy

Najczęściej czytane