Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Ciągle błądzimy między dobrem a złem

Jolanta Gajda-Zadworna 10-05-2011, ostatnia aktualizacja 11-05-2011 21:49

O złu, którego nie chcemy odkryć w sobie, okrucieństwie budzącym się w oczach i nadziei niezbędnej każdemu mówi aktor, którego w tym tygodniu zobaczymy jako sadystę w filmie „Lincz” i górala filozofa w spektaklu według tekstów księdza Tischnera w teatrze Studio. Z Wiesławem Komasą rozmawia Jolanta Gajda-Zadworna.

*Wiesław Komasa  jako filmowy Zaranek, który nie radząc sobie z wolnością staje się oprawcą
źródło: materiały prasowe
*Wiesław Komasa jako filmowy Zaranek, który nie radząc sobie z wolnością staje się oprawcą

Czy przeraziłby się pan bohatera, jakiego sam stworzył na ekranie?
Wiesław Komasa: Zdecydowanie. Człowiek w desperacji bywa nieobliczalny, a od tego już prosta droga do tragedii. Nie wiedziałbym, jak wobec takiej osoby się zachować. Chociaż próbowałbym się dowiedzieć, dlaczego człowiek potrafi być aż tak zły.

A jednak z początku o bohaterze „Linczu” nie chciał pan nic wiedzieć.
Zaranek jest wzorowana na recydywiście terroryzującym mazurską wieś Włodowo, na którym – wobec braku reakcji policji – mieszkańcy dokonali w 2005 roku samosądu. Miałem wiele wątpliwości dotyczących tej roli. Obawiałem się jej.

Dlaczego?
Wcielając się w rolę, zwłaszcza w takim filmie jak „Lincz”, aktor mimowolnie przyjmuje postawę w dyskusji na temat tego, co się wydarzyło. Zgadzam się z wymową filmu, że w żadnych okolicznościach ludzie nie powinni być pozostawieni sami wobec zagrażającego im zła. Ale pozbawienie życia drugiego człowieka jest dla mnie rzeczą niewyobrażalną.

Czy gdyby Zaranek był postacią fikcyjną, opory byłyby mniejsze?
Nie, wątpliwości miałbym podobne, ale tu autentyczna historia była dodatkowym obciążeniem.

W końcu reżyser pana przekonał?
Zaufałem mu, bo mimo że to debiutant, miał precyzyjną wizję postaci i prowadził ją bardzo konsekwentnie.

A pan dał mu twarz, która w jednej chwili zamienia się z sympatycznej w okrutną. Za sprawą oczu...
Wyciągnęła pani argument, który mnie ostatecznie do tej roli przekonał. Gdy zdecydowałem, że jednak w „Linczu” nie zagram, reżyser powiedział: panie Wiesławie, na dobrą sprawę z pana twarzy potrzebne mi są tylko oczy.

Na ile pomocna okazała się podpowiedź reżysera, że pierwowzór Zaranka potrafił pięknie pisać?
To cenna uwaga. Podobnie jak informacja, gdzie on te wykaligrafowane pisma składał: do urzędu z prośbą o finansową pomoc, a nawet do Helsinek. Zastanowiło mnie to – było jak krzyk rozpaczy człowieka zostawionego samemu sobie, w którym sytuacja ta budzi zwierzęce instynkty, okrucieństwo.

Czyli jednak zanalizował pan postać Zaranka?
Rozpatrywałem jego sytuację trochę z punktu widzenia Dostojewskiego. Nadmiar wolności, w której się znalazł, paradoksalnie, uczynił go niewolnikiem. Nie umiał w niej żyć. Nie sprawdzała mu się. Podejrzewam, że 37 lat spędzone w celi wyrobiły w nim nawyki nieskuteczne w zwykłym życiu. Miał mocny rys indywidualności – w więzieniu rządził. Na wolności już nie mógł.

Nie grał pan do tej pory takich bohaterów?
Nie przypuszczałem, że mógłbym się w nie wcielić. Aktor nieczęsto słyszy, że w danej postaci ktoś widzi tylko jego. Kiedy to słyszałem od Krzysztofa Łukaszewicza, zacząłem się zastanawiać, dlaczego ja. Ale, jak już grałem, chciałem jedynie wykonać zadanie zawodowo. Na zimno. A potem odciąć to i zapomnieć.

Którą scenę szczególnie?
Pobicia Basi. To było straszne przeżycie. Cała ekipa nam pomagała, żeby zrobić jak najmniej dubli, jak najszybciej to zakończyć.

Z powodu takich ujęć chce pan o „Linczu” zapomnieć?
Nie chcę zastanawiać się, czy zagrałem lepiej, czy gorzej, bo jak tu analizować pokazywanie okrucieństwa. Zbyt niebezpiecznie dotyka się w tym samego siebie.

W filmie „Lincz” pokazał pan zło wcielone, a 14 maja pojawi się pan w teatrze Studio w 200. spektaklu „Filozofia po góralsku wg Ks. Józefa Tischnera”.
Gram tam górala filozofa. Z Ireną Jun wierszami księdza Tischnera opowiadamy o radości życia i pochyleniu się – w tolerancji – nad człowiekiem. Bo w życiu – jak w kinie i teatrze – ciągle błądzimy między dobrem a złem. I strasznie potrzebna jest nam nadzieja.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane