Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Wyprawa na drugą stronę bańki i powrót od kuchni

Dominika Więcławek 13-11-2008, ostatnia aktualizacja 21-11-2008 18:10

Czwórka muzyków z niemałym poczuciem humoru opowiada nam o magii teatru, uroku betonowych domów i o przewadze Warszawy nad Krakowem.

autor: Robert Gardziński
źródło: Fotorzepa

Na ten wyjątkowy spacer umówiliśmy się wieczorem, bo – jak się okazuje – to ta chwila w ciągu dnia, kiedy Grupa MoCarta może odetchnąć. Spotykamy się pod teatrem Syrena. Nic więc dziwnego, że muzycy chętnie opowiadają o kulisach sztuki.

Labirynty i dziury

– Każdy, kto przedostał się przez tę szklaną bańkę i przeszedł z widowni na drugą stronę, zobaczył liny wyciągów, aktorów przygotowujących się do roli, zaobserwował, jak przepoczwarzają się scenografia i choreografia, musi poczuć magię – opowiada Michał Sikorski, drugi skrzypek.

Dla niego najbardziej rodzinne wspomnienia wiążą się jednak z teatrem Roma, gdzie przez wiele lat pracowała jego żona, a obecnie pracuje także i jedno z dzieci.

Specyficznie czuje się Grupa MoCarta, gdy zanosi swoje instrumenty do konserwacji pewnemu panu z Teatru Narodowego. – Kulisy Narodowego to plątanina korytarzy i dziedzińców, tajemnych przejść i dziwnych klatek schodowych prowadzących donikąd. To jest wewnętrzne miasto, w którym zawsze się gubię– relacjonuje Bolek Błaszczyk, wiolonczelista.

Szczęśliwie – jak przyznają muzycy – teatr Syrena jest mniejszy i tu się nie gubią. Tym bardziej cieszą się z możliwości pracy w tym miejscu o 60-letniej tradycji.

Ale podziemia i labirynty zdają się przyciągać uwagę Grupy MoCarta. Kolejnym lubianym miejscem są bowiem podziemia Dworca Centralnego.

– Fascynuje mnie warszawska przestrzeń, też jako sieć podziemnych korytarzy. Jednym z moich ulubionych miejsc stała się dziura z komiksami ukryta w podziemiach Centralnego – zdradza Michał Sikorski. Jako zdeklarowany miłośnik rysunku regularnie zaopatruje się tam w nowe nowele graficzne. Najświeższy nabytek to „Baśnie z 1001 nocy Królewny Śnieżki”.Sen i adrenalina

Wspólne wspomnienia moich rozmówców wiążą się także z Akademią Muzyczną na Okólniku, a konkretnie z parkiem na jej tyłach.

– Podczas studiów były takie momenty, że więcej siedziałem tutaj niż na zajęciach. Także tu świętowaliśmy egzaminy zdane ku naszemu zaskoczeniu – wspomina Filip Jaślar, grający w grupie pierwsze skrzypce. I zwraca uwagę na jeszcze jedną obserwację. – Na ten park wychodzą okna akademii. Od rana do wieczora słychać kakofonię dźwięków z różnych sal. Wiele młodych matek podstawia wózek pod te okna. Dzieci oszołomione muzyczną mieszaniną pięknie śpią.

Zgoła odmienne upodobania ma Paweł Kowaluk grający na altówce. Jego ulubionym miejscem jest bowiem Stadion Legii. – Jestem kibicem piłkarskim i chętnie chadzałem kiedyś na Legię. Była tu fantastyczna atmosfera, najlepsza w Polsce. Obecnie brakuje czasu, a i występy mojej ulubionej drużyny nie napawają optymizmem – przyznaje muzyk, który zamiast marznąć za niemałe pieniądze na stadionie, na którym ciszę przerywają jedynie dosadne słowa niezadowolenia pod adresem sponsora, woli wolny czas spędzić w domu.

Paweł i Bolek to rodowici prażanie. Ten pierwszy wychowywał się w jednym z dwóch najdłuższych warszawskich bloków – w tzw. długasie przy Kijowskiej. Obaj chętnie wspominają tę okolicę. Zachwyca ich specyficzny klimat dzielnicy, którego nie są w stanie zepsuć nawet artystowska bohema i obecne tylko tu urbanistyczne anomalie.

– Tuż obok „długasa” jest przedziwna aleja Tysiąclecia, przy której stoi tylko jeden blok, o numerze 151 – opowiada Bolek, któremu zdarzyło się tu nawet przywozić gości z zagranicy.

Kuchnia ponad wszystko

Michał z kolei jest fanem Bemowa. Mimo że pozostali koledzy z zespołu już dawno wynieśli się do willi, on nie zamierza opuszczać mieszkanka na 11. piętrze bloku. – Wszystko z powodu widoku. Mam w kuchni okno, które sam zrobiłem, szklana tafla od podłogi po sufit – opowiada. Dla niego widok przez to okno jest bezcenny.

Zresztą lokalizacja takiego okna w kuchni nie jest przypadkowa. Podobnie jak reszta kolegów z zespołu jest smakoszem.

– Lubię gotować, ale i odkrywać nowe knajpki. Warszawa jest do tego idealna. Inaczej niż w Krakowie, gdzie wszystkie restauracje skupione są wokół rynku, tu trzeba się zagłębić w zaułki, poszukać – opowiada Michał, który na dziś poleca Portę 13 i Zielnik.

Paweł zaś, wspominając czasy studenckie, opowiada o fantastycznym barze nocnym na Emilii Plater.

– Tu w starym francuskim autobusie nocą działa jadłodajnia, która żywi taksówkarzy, policjantów i wszystkich nocnych marków, takich jak my – mówi. – Kraków ma swój autobus, my mamy berliera i nie ma się czego wstydzić!

Życie Warszawy

Najczęściej czytane