Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Mroczna strona miasta

Dominika Węcławek 02-04-2009, ostatnia aktualizacja 28-05-2009 20:37

Strzelaniny pod katedrą, ubeckie pościgi na Okrzei, wybuchowe znaleziska w Porcie Praskim i pozorny spokój Ursynowa – to stolica we wspomnieniach artysty odpowiedzialnego m.in. za rysunki w legendarnych komiksach o Funky Kovalu i Kapitanie Żbiku.

Bogusław Polch najsilniej czuje się związany z Pragą.  Tu dorastał,  tu niejedno widział
autor: Pasterski Radosław
źródło: Fotorzepa
Bogusław Polch najsilniej czuje się związany z Pragą. Tu dorastał, tu niejedno widział

Na postać Funky Kovala i historie opowiedziane w tym komiksie z pewnością miały wpływ wydarzenia, których byłem świadkiem jeszcze w dzieciństwie. To, co zdarzyło się na Pradze, było jawnym cudem – przyznaje Bogusław Polch.

Z rysownikiem spotykamy się na rogu ulic Okrzei i Sierakowskiego, w podwórku przy kamienicy numer 14. Wolnostojący dziś budynek w czasach dzieciństwa plastyka był częścią tętniącej życiem tkanki miejskiej. Połączony z wysokim murem, z przyklejoną jednopiętrową przybudówką, odgradzał rzeźnię miejską od warsztatów. Cud, o którym wspomina nasz rozmówca, rozegrał się właśnie tu. 60 lat temu.

Praski fenomen

Bogusław Polch, wówczas kilkuletni chłopiec, mieszkał w jednopiętrowym domu przy Okrzei 13, sąsiadującym przez ścianę z Wojewódzkim Urzędem Bezpieczeństwa Publicznego. Chcąc, nie chcąc był świadkiem okrucieństw, jakie miały miejsce w ponurym gmaszysku. Jedno z nich szczególnie wryło się w pamięć.

– Tego dnia jak zwykle obserwowałem przez okno warsztaty. Tam zawsze działo się coś ciekawego, przynajmniej z punktu widzenia chłopaka. Był przełom lutego i marca, bo ubecy mieli na sobie zimowe płaszcze. Nagle usłyszałem hałas pod moim domem i z bramy, która dziś nie jest już używana, wybiegło trzech młodych mężczyzn. Jeden z nich uciekał w prawo – w kierunku Wisły. Drugi pobiegł na lewo, na Targową, a trzeci walił prosto w ślepe podwórze – relacjonuje Polch. – Za nimi wysypała się gromada funkcjonariuszy w szynelach z pepeszami i dwóch bądź trzech oficerów.

Zaczęli strzelać. Pierwszy padł chłopak, który biegł do Targowej. Nie trafili go mocno, bo gdy go złapali, jeszcze sam szedł. Drugi był ten, który uciekał nad rzekę. Tego ciągnęli po kocich łbach tak, że mu głowa tylko podskakiwała. Trzeci, który wbiegł w podwórko... to po prostu fenomenalny przypadek.

Strzelało do niego kilkunastu, kule waliły wszędzie. Od pocisków aż się kotłowało, w powietrzu było czerwono od ceglanego pyłu, a z drewnianych schodków prowadzących do przybudówki zostały drzazgi. Tymczasem uciekinier wspiął się po murze i przeskoczył niedraśnięty na teren rzeźni. UB momentalnie obstawił cały teren – rysownik kreśli słowami wydarzenia, jakby miały miejsce wczoraj.

Tajemniczy zbieg, którego nie imały się kule, ponoć rozpłynął się na terenie zakładu. Sam Polch do dziś zbiera informacje o tym, co wydarzyło się tamtego dnia. Nadal jednak nie wie, kim byli trzej uciekinierzy i co planowali.

Wkrótce po tych wydarzeniach Urząd Bezpieczeństwa wysiedlił mieszkańców domu przy Okrzei 13. Budynek zburzono, a na jego miejscu wyrósł wysoki blok.

Rzeźnia i port

Przechodzimy przez zazieleniony wiosennie trawnik ciągnący się aż do Portu Praskiego. Tutaj pół wieku temu działała miejska rzeźnia. – Dzięki niej można było kupić podroby w czasach, gdy mięso było reglamentowane. Dla nas największą atrakcję stanowiła część, w której rzeźnicy składowali wszystkie zbędne paskudztwa. A to z racji najlepszych w okolicy białych robaków. Idealne były jako przynęta do łowienia ryb – mówi Polch, zdradzając swoją wędkarską przeszłość.Teren Portu Praskiego, gdzie także puszczał z kolegami łódki, obfitował wówczas w wyjątkowe znaleziska. – Zdarzyło się, że w mule basenu portowego znaleźliśmy zagrzebane skrzynki z amunicją – wspomina. Naboje służyły chłopakom do robienia wybuchów. Wówczas Praga trzęsła się od huku. Zabawy nierzadko kończyły się tragicznie. Jeden z kolegów pana Bogusława stracił kilka palców. To jednak nie zrażało młodych poszukiwaczy.

Innym razem natrafili na karabin maszynowy typu browning. Broń była w dobrym stanie, sprawna, szczęśliwie jednak pozbawiona rączki ze spustem. Chłopcy – uprzednio zastraszeni przez sąsiadkę – oddali więc karabin na milicję. Brakującą rączkę znaleźli dwa tygodnie później... Dziś Bogusław Polch wie, skąd się wzieły te wszystkie znaleziska.

– Gdy Wojsko Polskie poddawało się, mnóstwo broni i amunicji zalano towotem i zakopano płytko, tuż przy brzegu – wyjaśnia. Ale teren portu był nie tylko dzielnicowym arsenałem. Dla tutejszych dzieci był to wspaniały teren.

Z mnóstwem zieleni, dzikiej zwierzyny i spokojny. To wszakże tereny lęgowe ptaków. Można tu było spotkać również sarny, dookoła biegały zające. A zimą maluchy ślizgały się na lodzie.Dziś teren portu jest ogrodzony. Zdaniem Polcha zaś, powinien znów stać się otwarty dla ludzi. Wszystkich, a nie tylko mieszkańców planowanych tu apartamentowców.

Komu bije dzwon

Z portu idziemy w stronę katedry św. Floriana. Dziś doskonale widać dwie charakterystyczne, pokryte patyną iglice neogotyckiej świątyni, jednak pół wieku temu panorama tej części Pragi była zupełnie inna. – Gdy byłem dzieckiem, kościół nie tylko nie miał iglic, ale i obydwu wież – wspomina autor kultowych komiksów.

Zostały wysadzone w powietrze przez Niemców jeszcze we wrześniu 1944 roku. Odbudowa trwała aż do 1970 r. Obecnie piękno sakralnego obiektu nie zaciera jednak traumatycznych wspomnień. – Szedłem z matką do kościoła i na naszych oczach zastrzelono tu człowieka, który wyskoczył z tramwaju. Zaraz za nim wybiegł drugi, złapał zabójcę. Ktoś pobiegł na drugą stronę ulicy do Szpitala Praskiego po pomoc.

Sprowadzono wózek, na którym położono ciało. Kiedy przewożono je obok mnie, zabitemu jeszcze drgały palce tak, jakby pisał na maszynie – opowiada rysownik.

Jako starszy chłopak zostawiał Pragę, często przeprawiając się przez Wisłę z awanturniczym fasonem – pod mostami, korzystając z przejść dla konserwatorów. Wraz z kompanami wspinał się po murach niepomny krat i zabezpieczeń. – Dzisiaj bym tam nie wszedł – śmieje się. Wówczas jednak przyciągał go smak przygody i podziw dla ogromu oraz struktury murów warszawskiej Cytadeli.

„Samorodni komandosi” podchodzili do niej od strony, gdzie – jak podejrzewali – składowano niegdyś zarekwirowane żołnierzom rzeczy. Znaleziska były zdumiewające, acz na tyle wymrożone śniegiem i wypalone słońcem, że nieraz rozpadały się w dłoniach.

Później Polch opuszczał rodzinne strony z bardziej prozaicznych powodów. Związał się z Bródnem, ale zirytowała go częstotliwość znikania jego samochodowego radia. Obecnie mieszka na ursynowskim blokowisku. Tu znalazł spokój, szybko jednak okazało się, że pozorny. Bo dawny hałas wystrzałów zamienił na... bicie dzwonów. – Dzielnicę poznałem pięć lat temu, gdy przygotowywałem mieszkanie dla córki. Kiedy urodziła dziecko, zamieniliśmy się. Ona wprowadziła się na Pragę, a ja osiadłem tu, w 35-metrowym studiu. Mieszkam przy al. KEN, dokładnie naprzeciwko dzwonnicy kościoła Wniebowstąpienia Pańskiego. Poprzedni proboszcz zainstalował tu taki sprzęt, że dzwony wyrywają mnie z najmocniejszego snu – przyznaje artysta. Gdy milkną, można jednak spokojnie pracować nad kolejnymi projektami, grafikami, komiksami... Galaktyczny detektyw Funky Koval ma powrócić!

Klasyk komiksu

Rysownik Bogusław Polch to klasyk polskiego komiksu, wymieniany jednym tchem obok Janusza Christy czy Tadeusza Baranowskiego. Dzięki powstałym w latach 1970 – 1975 przygodom Kapitana Żbika oraz publikowanej w latach 80. w „Fantastyce” serii przygód kosmicznego detektywa pt. „Funky Koval” Polch cieszy się niesłabnącym uznaniem. Za sprawą osiągnięć komiksowych („Tomek Grot”, „Wiedźmin”, „Spotkanie”, „Ekspedycja”), w złej dla opowieści z dymkiem połowie lat 90., dostał pracę w agencji reklamowej DMBB. Dziś współpracuje z większością polskich agencji, ale nie porzucił pasji. W planach jest czwarty tom losów Kovala. Prace nad autorskim projektem Rokosh są „mocno zaawansowane”.

—flint

Życie Warszawy

Najczęściej czytane