Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Niefortunne zablokowanie

Jolanta Gajda-Zadworna 23-12-2009, ostatnia aktualizacja 30-12-2009 21:45

Twórca najgłośniejszego i najbardziej utytułowanego polskiego filmu A.D. 2009 opowiada o tym, jak powstał „Rewers” i jakie ma szanse na nominacje do Oscara. Z Borysem Lankoszem rozmawia Jolanta Gajda-Zadworna.

„Rewers” będzie miał pokazy w nowojorskim Museum of Modern Art – mówi Borys Lankosz
autor: Rafał Guz
źródło: Fotorzepa
„Rewers” będzie miał pokazy w nowojorskim Museum of Modern Art – mówi Borys Lankosz

O tym, że „Rewers” to tytuł wyjątkowy, wiedzą nawet ci, którzy filmem się nie interesują.

Borys Lankosz: Szum wokół naszej produkcji był rzeczywiście spory.

Czy zdarzyły ci się jakieś nieoczekiwane reakcje na film?

Całkiem niedawno, na festiwalu Camerimage okazało się, że „Rewers” widzieli Terry Gilliam i Volker Schloendorff. Gilliam podszedł do mnie i powiedział: To ty jesteś ten Lankosz? Trzy dni temu ktoś w Peruggi podał mi DVD, rekomendując go jako czarno-biały niesamowity film z Polski.

Obejrzał?

Powiedział, że bardzo mu się podobał. To było niesamowicie miłe. Podobnie, jak podczas wręczania Europejskich Nagród Filmowych w Essen, gdzie pojechałem jako gość. Waldemar Pokromski, który w „Rewersie” odpowiadał za charakteryzację, przedstawił mnie Michaelowi Haneke, z którym robił „Białą wstążkę”. Haneke był gwiazdą wieczoru, dostał aż trzy nagrody, ale porozmawialiśmy chwilę. Powiedziałem, że też zrobiłem czarno-biały film. Doszliśmy wspólnie do ciekawej konstatacji: kiedy ktoś w przyszłości popatrzy wstecz, na sposób obrazowania epok, okaże się, że jest tylko jeden krótki fragment w naszej historii, około stu lat, gdy każde skojarzenie z tego okresu jest czarno-białe. To czas od momentu wynalezienia fotografii do pojawienia się kolorowego negatywu.

W tej monochromatycznej konwencji można opowiadać bardzo barwne historie. Takie jak „Rewers”. Często w wywiadach podkreślasz, że nie jest to tylko twój film. Kto za nim jeszcze stoi?

Od początku projektu miałem poczucie istnienia wokół niego bardzo wyraźnych pierścieni. Ścisłym jądrem, już na etapie genezy, było trio: ja, Andrzej Bart – autor scenariusza i Jerzy Kapuściński – producent. Z Jurkiem spotkałem się jeszcze w czasie studiów w łódzkiej szkole filmowej. W 2001 roku umożliwił mi zrobienie dyplomu. To był "Rozwój".

Poruszający dokument o domu opieki w Ojcowie, który rozwinął szanse młodego reżysera na kolejne projekty?

Film, który robiłem – to ważne – z Marcinem Koszałką, zdobył kilka nagród na liczących się międzynarodowych festiwalach. Po części także dzięki „Rozwojowi” poznałem Andrzeja Barta. Zaczęliśmy pracę nad filmem „Radegast” – o zderzeniu cywilizacyjnym, do jakiego doszło w łódzkim getcie, do którego w pewnym momencie zaczęto zwozić Żydów z Europy Zachodniej. Praca trwała pięć lat i bardzo nas zbliżyła. Myślę zresztą, że od początku obaj mieliśmy wrażenie, że nadajemy na podobnej artystycznej fali, że rozumiemy się w pół słowa.

Andrzej Bart dał literacką inspirację, Marcin Koszałka – oparcie w budowaniu obrazu a Jerzy Kapuściński pomógł „Rewersowi” powstać?

Byli jeszcze inni wspaniali ludzie, których udało się do tego projektu przyciągnąć – scenograf Magda Dipont, kostiumograf Magda Biedrzycka, charakteryzatorzy Waldemar Pokromski, Mira Wojtczak, Lusia Krawczyk. I oczywiście znakomita obsada, z Anną Polony, Krystyną Jandą, Agatą Buzek, Marcinem Dorocińskim… Jednak kolejność zdarzeń, które doprowadziły do powstania „Rewersu” była nieco inna. Najpierw zadzwonił Jurek Kapuściński, już jako nowy dyrektor Studia Kadr, z propozycją wyprodukowania mojego pierwszego fabularnego filmu. Miał do mnie zaufanie po „Rozwoju” ale też po „Obcym 6” – półgodzinnej fabule, zrealizowanej w ramach, programu„30 minut”. Był opiekunem artystycznym tego filmu. Kiedy zaproponował mi pełnometrażowy debiut, zadzwoniłem natychmiast do Andrzeja Barta.

I pojawiła się Bożenka-Sabinka?

Miałem tylko jedno pragnienie – żeby film był o kobietach. Andrzej skojarzył to moje życzenie z postacią , którą stworzył osiemnaście lat temu na użytek powieści „Rien ne va plus”. Spośród kilkudziesięciu osób, jakie się tam pojawiają, najmocniej zapadła mu w pamięć Bożenka.

Mówił mi, że miał wobec niej wyrzuty sumienia...

Uważał, że nazbyt pochopnie popchnął ją do samobójstwa. Bożenka porwała się na życie wskutek tej samej presji, która staje się udziałem Sabiny w „Rewersie”.

Jest w filmie metaforyczna scena, w której bohaterka połyka monetę z napisem „Wolność". Za posiadanie złota, na dodatek w postaci imperialistycznej waluty, groziło więzienie. Tymczasem do drzwi puka ubek...

I Sabina – której imię scenarzysta, przez roztargnienie, zapisał właśnie tak – reaguje na tę sytuację inaczej. Sabina, jej matka i babka, jako przedstawicielki przedwojennej warszawskiej inteligencji, z trudem radzą sobie w realiach czasów stalinowskich. Otoczone morzem ludzi, przed którymi czują lęk, próbują jednak w swoim małym mieszkanku stworzyć enklawę, azyl. Z perspektywy kina fascynujące było przyglądanie się sytuacji, w której, w ten ich w miarę bezpieczny świat wkracza zło w czystej postaci. I sposób, w jaki te trzy „kobiety pod presją” próbują sobie z tą sytuacją poradzić.

W którym momencie postanowiliście opowiedzieć o początku lat 50. W konwencji pastiszu?

To był jedyny sposób na przedstawienie tej historii, zarówno w wymiarze prywatnym – losów bohaterek, jak i szerszym. Myślę, że się udało. Tam, gdzie miało być śmiesznie, widzowie się śmieją, ale są też sceny, przy których uśmiech rzednie. Można powiedzieć, że w filmie o manipulacji my też dopuściliśmy się manipulacji, choć tylko w sensie artystycznym. Film, z założenia jest modelowaniem rzeczywistości. Choćby montaż – zabija czas, a kadrowanie – przestrzeń. Widz chętnie poddaje się takim działaniom, by coś ważnego przeżyć. Myślę, że w „Rewersie” udało się to całkiem nieźle.

Słyszysz to zapewne od widzów i od jurorów, przyznających filmowi i jego twórcom kolejne nagrody. Do kilkunastu trofeów, wśród których są m.in. Złote Lwy z Gdyni, Fipresci dla najlepszego debiutu z Europy Wschodniej na Warszawskim Festiwalu Filmowym i wyróżnienie za zdjęcia na Camerimage, doszło wpisanie filmu na listę przedoscarowych nominacji. Jak zamierzasz powalczyć o wejście do nominowanej piątki?

W styczniu zaczynamy promocję w Stanach Zjednoczonych. Pokazy dla członków Akademii odbędą się w Los Angeles. Będą też projekcje w Nowym Jorku, z dość dużą promocją w "New York Timesie" i pokazy w chyba najbardziej prestiżowym miejscu, jakie można sobie wyobrazić, bo w The Museum of Modern Art. Pojedziemy też na festiwal w Palm Springs. Bardzo się cieszę na myśl o wyjeździe, także dlatego, że w Los Angeles spotkam się z Ablem Korzeniowskim. To mój przyjaciel od pierwszej klasy szkoły podstawowej. Siedzieliśmy w jednej ławce przez dziewięć lat, jeszcze w pierwszej klasie liceum muzycznego. Kiedy jako czternastolatek nakręciłem pierwszy film na VHS-ie, to Abel na prostym syntetyzatorku napisał mi do niego muzykę. Teraz dostał nominację do Złotych Globów za muzykę do filmu „A Single Man". Po czterech latach bycia w Ameryce, osiągnąć taki sukces, to niebywałe.

Liczysz że „Rewers” spodoba się za oceanem?

Mam taką nadzieję. Nominacje będą ogłoszone na początku lutego.

A jak wygląda promocja filmu w Europie?

Jest pewien problem z europejskimi festiwalami. Nie miałem o tym pojęcia. Nikt mnie też w porę przed tym nie ostrzegł, ale fakt pokazania "Rewersu" na Warszawskim Festiwalu Filmowym, spowodował, że nie możemy wysłać filmu na żaden z festiwali kategorii "A" czyli do Berlina czy Cannes. Kiedy producent, Studio Kadr zgłosił obraz do Berlina, w odpowiedzi otrzymał pismo: "We loved that film, but..." . I tu pojawiła się informacja, że, niestety, nie spełnia wymogów regulaminu, bo nie ma statusu premierowego. W podobnej sytuacji znalazł się też Wojtek Smarzowski z "Domem złym".

Masz żal?

Przykro mi. Dwa najciekawsze polskie filmy – może to brzmi nieskromnie, ale tytuły te miały sporą szansę u europejskiej publiczności – zostały tak niefortunnie zablokowane. Szkoda, że nikt z większym doświadczeniem w międzynarodowej promocji, w porę tej sytuacji nie zapobiegł.

Mimo wszystko wybierasz się do Berlina?

Mamy tam umówionych kilka spotkań, przygotowaliśmy wstępne materiały do rozmów na temat kolejnego projektu.

Co to będzie?

„Fabryka muchołapek” , adaptacja powieści Andrzeja Barta. Jak „Radegast”, również ten film dotyczy łódzkiego getta, ale opowiada o nim z zupełnie innej perspektywy. Akcent położony został na kontrowersyjną postać Chaima Rumkowskiego, szefa starszyzny, o którego spiera się historia. Myślę, że tak o Holokauście nikt jeszcze w literaturze nie opowiadał. Tym bardziej w kinie – będzie to więc czymś oryginalnym.

Obrazy getta pokazywały już zachodniej publiczności takie produkcje, jak „Lista Schindlera” czy „Życie jest piękne”. Amerykańscy telewidzowie zobaczyli warszawskie getto w filmie „Dzieci Ireny Sendlerowej”. Czy nie czas, żeby o tym, jak wyglądało życie w za murami, ale też poza nim, opowiedział polski reżyser?

„Fabryka muchołapek” nie będzie się działa w getcie. Na tym polega oryginalność tego pomysłu. Akcja rozgrywa się współcześnie, tu i teraz, ale w alternatywnej rzeczywistości. Można powiedzieć, że cała ta historia dzieje się w głowie autora powieści i zarazem głównego bohatera. Jest to, jakby powiedział Bruno Schulz, „inna odnoga rzeczywistości” – w dzisiejszej Łodzi, w jakimś dziwnym pałacu toczy się proces Rumkowskiego. Stawia się na nim „oskarżony” a także inne postaci, świadkowie historii. Jest wśród nich m.in. Hannah Arendt. Na oczach widza toczy się proces sądowy, który jest właściwie metaforą sądu ostatecznego.

Pojawi się w nim postać Boga?

Tak i jest bardzo piękny pomysł, by Bóg-Sędzia mówił w języku stworzonym specjalnie dla niego, nie przypominającym żadnego istniejącego współcześnie.

A pozostałe postaci?

Chciałbym, żeby Polacy mówili po polsku, Żydzi po polsku lub w jidysz, Amerykanie po amerykańsku czy angielsku, Niemcy po niemiecku, etc. I żeby wszyscy mimo to się rozumieli. Konwencja jest tak silna, że będzie to naturalne rozwiązanie. By film zrealizować, potrzebna jest jednak międzynarodowa obsada. W roli Boga-Sędziego chciałbym mieć wybitnego aktora.

Myślisz o kimś konkretnym?

To bardzo wczesny etap. Andrzej przygotowuje adaptację. Dopiero na tej podstawie będę przygotowywał projekty scenograficzne i story boardy. Kiedy złożę te elementy, będę mógł zacząć myśleć o najbardziej pasującej osobie. Jest jeszcze kwestia budżetu. Tak duże przedsięwzięcie wymaga zaangażowania koproducentów. Myślę, że cały przyszły rok poświęcimy na przygotowania.

„Rewers”, niemal w całości powstawał w studiu, a „Fabryka...”?

Też będzie realizowana w rzeczywistości wykreowanej specjalnie na potrzeby filmu. Tylko kilka razy akcja wyjedzie w plener, gdy głównemu bohaterowi uda się wyciągnąć jedną z mieszkanek getta do współczesnego świata. Oprowadzi ją po dzisiejszych Bałutach i pokaże, jak dziś wyglądają miejsca, w których znajdowało się łódzkie getto.

Zakładam, że zawodowe marzenia na nadchodzący rok wiążą się z „Rewersem” i „Fabryką muchołapek” a czego życzyłbyś sobie prywatnie w 2010 roku?

Chciałbym ułożyć sobie życie prywatne, więcej czasu poświęcić bliskim, miniony rok przesunął środek ciężkości za bardzo w stronę życia zawodowego.

Warszawę, Kraków czy Łódź wybierzesz teraz na swoje miejsce?

Warszawę. Kupiłem tu mieszkanie. Do Krakowa chętnie wracam, ale też szybko się nim nasycam. Wciąż mieszkają tam moi rodzice i brat, pozostało kilkoro przyjaciół, jednak większość wyjechała. Za granicę lub do Warszawy. A do Łodzi, pewnie przeniosę się na jakiś czas, kiedy rozpocznie się realizacja „Fabryki…”. Lubię takie życie. Lubię być w drodze. Tym ważniejsze stają się wtedy powroty.

Nie tylko „Rewers”

To był niewątpliwie rok „Rewersu” – debiutu 36-letniego Borysa Lankosza rozbrajającego grozę stalinowskich czasów konwencją kina noir. Inaczej do peerelowskiej traumy podszedł Wojciech Smarzowski, reżyser filmu „Dom zły”, pokazując szokująco okrutny obraz Polski. Historię w tle ma także rozpoczęty w mijającym roku „Hardkor ‘44” – pełnometrażowa animowana opowieść o Powstaniu Warszawskim Tomasza Bagińskiego. Chętnie czerpiący z heroicznej przeszłości Andrzej Wajda tym razem zagrał osobistym dramatem Krystyny Jandy. Mocno – czego dowodami nagroda w Berlinie i Europejska Nagroda Filmowa.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane