Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Korytarze z Hamletami

Jolanta Gajda-Zadworna 26-05-2011, ostatnia aktualizacja 13-06-2011 11:21

Na początku był Bogusławski. Później Zelwerowicz, Łomnicki, Łapicki, Englert i Strzelecki. Wykładają tu Pszoniak, Komorowska, Budzisz-Krzyżanowska, Majchrzak. Bo tu się uczy aktorów. Od dwóch stuleci.

*Aktor musi nauczyć się wielu rzeczy. 
Stąd wśród zajęć są: ruch sceniczny z Ryszardem Olesińskim, technika relaksacyjna 
z Małgorzatą Kędziorek, czy 
szermierka z Tomaszem Grochowskim
autor: Jakub Ostałowski
źródło: Fotorzepa
*Aktor musi nauczyć się wielu rzeczy. Stąd wśród zajęć są: ruch sceniczny z Ryszardem Olesińskim, technika relaksacyjna z Małgorzatą Kędziorek, czy szermierka z Tomaszem Grochowskim
autor: Jakub Ostałowski
źródło: Fotorzepa
autor: Jakub Ostałowski
źródło: Fotorzepa

Był pogodny wieczór 4 czerwca 1811 roku. W sali redutowej Teatru Narodowego, który mieścił się wtedy przy Placu Krasińskich, Wojciech Bogusławski ogłosił oficjalnie powstanie Szkoły Dramatycznej. Znakomitym gościom przedstawił pierwszych uczniów. Dwanaścioro.

Emploi, co to takiego?

Liczba nie była przypadkowa. Taki zespół wystarczał do odegrania wszelkich ówczesnych sztuk. Istniał bowiem wyraźnie określony typ postaci i podział ról – od tzw. amanta pierwszego po służącego.

– O niektórych scenicznych zadaniach decydował nie wiek, lecz warunki fizyczne – podkreśla prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska, pod której kierownictwem odbędzie się jutro jubileuszowa konferencja. Na niej dowiemy się m.in., czy aktorskie emploi wciąż obowiązuje?

W czasach Bogusławskiego takich wątpliwości nikt nie miał. Ale też przychodzący do szkoły byli znacznie młodsi niż dzisiejsi studenci, od których wymaga się dowodu osobistego i świadectwa maturalnego.

Dwieście lat temu Szkoła Dramatyczna stawiała inne warunki. Żądano umiejętności czytania i pisania oraz świadectwa ukończenia przynajmniej trzech klas. Ale przede wszystkim harmonijnego „składu ciała”, czerstwości, przyjemnej twarzy i – co także teraz brane jest pod uwagę – dźwięcznego, mocnego organu głosowego oraz muzykalności. Poza tym wszystkim „panienki powinny mieć nie mniej niż lat 13 i nie więcej nad 16, a młodzieńcy nie mniej niż 16 i nie więcej niż 19”. Wszystko po to, by na przykład Romeo i Julia byli wiarygodni.

Zarówno wtedy w Szkole Dramatycznej, jak i teraz w Akademii Teatralnej nowo przyjętych przedstawia się oficjalnie wszystkim wykładowcom oraz starszym rocznikom.
– I czasem pojawiają się pytania: Kto w tej grupie zagra Kordiana? Kto Hamleta? Albo uwagi: jacy oni są niscy, krępi. Wiek XX przełamał sztywne podejście do wizerunku, jako wskaźnika przyszłych ról. Ale całkiem sporo z przeszłością nas łączy – podkreśla prof. Kuligowska.

Od Miodowej do Miodowej

Materialnym pomostem jest choćby miejsce, w którym mieści się Akademia Teatralna. Przypomnijmy adres: Miodowa 22/24.

Zajęcia Szkoły Dramatycznej odbywały się m.in. w mieszczącym się w tym miejscu klasztorze pijarów. A doroczne popisy uczniów – na należącej do zgromadzenia scenie Collegium Nobilium, którą zrekonstruowano na przełomie XX i XXI wieku.

– Bogusławski udzielał także lekcji w prywatnym mieszkaniu, mieszczącym się na tyłach sceny narodowej czyli przy ul. Świętojerskiej – dopełnia historycznego obrazu prof. Kuligowska (Teatr Narodowy stał wówczas na pl. Krasińskich – przy. red.).

Szkoła przetrwała 3 lata. Później aktorzy kształcili na nieformalnych kursach. Na Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej, współtworzony przez Aleksandra Zelwerowicza, trzeba było czekać do 1932 roku. W tej odsłonie też nie działa długo.

W 1946 roku powstała Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna. Ale w Łodzi. Do Warszawy wróciła trzy lata później. Zajęcia prowadzono w różnych miejscach. Na Miodowej osiadła ponownie w 1955 roku. A sześć dekad później stała się Akademią Teatralną.

Kształcą się w niej przyszli reżyserzy i krytycy, a w filii w Białymstoku działa wydział sztuki lalkarskiej. Ale przede wszystkim co roku zaczyna tu studia ok. 20 marzących o aktorstwie młodych ludzi. Niewielu więcej niż w szkole Bogusławskiego.

Ja tylko rolę ćwiczę

To ich właśnie na korytarzach przy Miodowej widać i słychać najbardziej. I to oni nadają szkole charakterystyczny ton.

– „Śruby”, tak niektórych nazywamy, bo są zakręceni i latają wszędzie – uśmiecha się szatniarka z parteru.

Są i inne określenia. Na przykład „oszołomy”. Ale w pozytywnym sensie. Według pracowników Akademii ludzie, którzy do niej trafiają są jedyni w swoim rodzaju. Może na ulicy nie rzucają się w oczy, ale na korytarzach szkoły, owszem.

Urzędująca na pierwszym piętrze pani Ania wspomina, że w pierwszych dniach pracy jeden z chłopaków mocno ją zaskoczył. Nagle odwrócił się i zaczął krzyczeć w wielkim gniewie. – Spytałam: „Czego ty chcesz?” – wspomina – a on na to: „Pani się nie denerwuje, ja tylko rolę ćwiczę”.
O ile studenci bywają „zwariowani”, znani ze sceny i ekranu wykładowcy okazują się po prostu sympatycznymi, nie stwarzającymi dystansu osobami.

Tak widzą ich m.in. właśnie panie z pokoiku na pierwszym piętrze – miejsca strategicznego dla Akademii.To tu wydaje się klucze i zasięga informacji, gdzie trwają ćwiczenia. Stąd sporo ciekawych rzeczy się widzi.

Między starszymi pracownikami krąży anegdota o wciąż pilnującym swojej szkoły profesorze Aleksandrze Zelwerowiczu, którego imię nosi szkoła przy ul. Miodowej. Ponoć jego duch spaceruje nocami po korytarzach. Z nieodłączną filiżanką ulubionej czarnej kawy.

Paniom pracującym w szatni, które najpóźniej wychodzą z budynku w budynku, zdarzało się z nim spotkać. Jedna z nich, idąc ciemnym korytarzem, poczuła nagle zapach czarnej kawy a przed sobą zobaczyła mężczyznę, a właściwie jego plecy i filiżankę w dłoni. Trwało to chwilę i mara znikła.

– W sali numer jeden ponoć straszy. A panie z szatni wieczorami słyszą niekiedy przesuwania mebli, tupania i jakieś głosy – opowiadają z poważnymi minami studenci drugiego roku.

– W szkole, w której ludzie pracują na tak silnych emocjach, cząstki tej energii gdzieś może się w murach magazynują a potem materializują – próbuje tłumaczyć fenomen zjawy Adam Fidusiewicz, student II roku, 11 lat temu filmowy Staś Tarkowski. – Ale ja tego nie doświadczyłem.

Nie tylko niesamowitymi historiami Akademia żyje. Bo to przede wszystkim miejsce, gdzie studiuje się upragniony kierunek. Intensywnie, całymi dniami. Więc i chwile między zajęciami spędza się w szkole.

Na przykład w niewielkim ogródku na tyłach budynku. W Grecji – jak mówią studenci.
Dlaczego skrawek zieleni z kilkoma ławkami zyskał taką nazwę? – Odbywające się tu zajęcia Tomasza Kubikowskiego m.in. o doktrynach teatralnych wyglądały trochę jak w antycznym Lykeionie – tłumaczy Karol z IV roku Wiedzy o Teatrze.

Wcześniejsze roczniki oblegały znajdujący się w piwnicach bufet. Do czasu, gdy zabroniono tam palić.

Studentów z Miodowej można też często spotkać w „Marcinku” na Podwalu.

– Raz, że blisko, a poza tym tradycja zobowiązuje – mówi Marta z WOT. – Tu zaczyna się życie nowego studenta – czasami od tzw. fuksówki – i tu spotykają się absolwenci z okazji pożegnania ze szkołą – dodaje.

Na terenie Akademii umówić się też można „pod Zelwerem” czyli monumentalną podobizną patrona szkoły.

Tu też usłyszeliśmy związaną z nim anegdotę. Ponoć codziennie rano, z zegarkiem w ręku prof. Zelwerowicz sprawdzał punktualność studentów. Jeśli ktoś spóźnił się o sekundę już nie wszedł. Rektor po prostu zamykał szkołę. Mówił, że aktorstwo wymaga dyscypliny, jak żaden inny zawód. A także całkowitego poświęcenia się.

Po drabinie do kariery

– Teraz szkoła przestała być klasztorem – ocenia Jan Englert, dyrektor Teatru Narodowego absolwent PWST, a potem jej wykładowca i wieloletni rektor.

Wspomina też zupełnie inne relacje między rocznikami. Kiedy był studentem, do starszych kolegów zwracał się per pan, pan. Do Marty Lipińskiej na przykład zaczął mówić po imieniu dopiero, gdy spotkali się w teatrze. A Bogdan Łazuka ponoć dość obcesowo uczył go kłaniać się sobie na korytarzu. Młodsi nie lubili tych zachowań, ale czuli, że reguły są przejrzyste.

– Wspinanie się po drabinie hierarchii, wdrapywanie na coraz wyższy szczebel to była frajda. Teraz przewraca się tę drabinę razem z tymi, co na górze. Nie ma frajdy. Takie czasy – pointuje.
Barbara Osterloff, która od trzydziestu lat wykłada przy ul. Miodowej, a z okazji jubileuszu wydała monografię Aleksandra Zelwerowicza, w potoku zmian zauważa stały element

– Wciąż szukamy ludzi, dla których teatr jest jedną z najważniejszych sfer życia. A dziś czyha na młodych o wiele więcej pokus, niż dawniej – mówi. – Miejsce teatru wśród innych sztuk i na mapie kulturalnego pejzażu jest inne. Odciągają uwagę kino i telewizja. Mami łatwa popularność. Niektórym się wydaje się, że lata spędzone w szkole są stratą czasu, ale to nieprawda. Gruntowne i wszechstronne wykształcenie jest podstawą, kontynuacją tego, o co zabiegał Aleksander Zelwerowicz: aktor ma być inteligentem. To najważniejsza i najpiękniejsza tradycja tej szkoły.
Andrzeja Łapickiego wieloletniego wykładowcę i pierwszego demokratycznie wybranego (w 1981 roku) rektora uczelni jubileusz 200-lecia skłania do następującej refleksji: – Jako student szkoły teatralnej zawadziłem jeszcze o wiek XIX. Uczyli mnie profesorowie, którzy wtedy zaczynali. Sporo gustów przejąłem od nich. Zawsze ceniłem teatr zbliżony do prawdy, którego podstawą było słowo. Tego mnie uczono i to, gdy poprosił mnie Zelwerowicz, wpajałem studentom.

Kilka lat temu Łapicki wycofał się z pracy pedagogicznej.

– Często mam wrażenie, że to czego uczy szkoła to jedno, a to, co proponują niektóre teatry, drugie. Teraz na scenie nie zawsze wygrywa słowo i intelekt. Mimo to tradycyjne kształcenie daje przynajmniej podstawę dla uprawiania tego zawodu.

– To najlepsza uczelnia humanistyczna. Kształtująca osobowości. Nie tylko aktorów. Jest tu mowa ciała, nauka dykcji i formułowania myśli czyli fantastyczne przygotowanie do wszelkich publicznych zawodów – dodaje Englert.

Przypomina, że jednym z prorektorów był Stefan Meller erudyta, ceniony ambasador w Paryżu i Moskwie a także minister spraw zagranicznych.

Między rocznikami

– Pedagodzy stanowią o szkole – zgadza się prof. Kuligowska. Przypomina, że wykładowcami w AT byli m.in. Zofia Mrozowska, Aleksandra Śląska, Kazimierz Rudzki czy Jan Świderski.

Dziś ze studentami pracują Maja Komorowska, Teresa Budzisz-Krzyżanowska czy Wojciech Pszoniak. Jeszcze niedawno Gustaw Holoubek i Zbigniew Zapasiewicz. Ten ostatni wykładał tu, co podkreśla obecny rektor Andrzej Strzelecki, pół wieku. W czasie jubileuszu zostanie odsłonięta na terenie uczelni jego podobizna.

Nie sposób pominąć także wybitnych rektorów. Poza już wymienionymi, m.in. Leona Schillera, Jana Kreczmara, Władysława Krasnowieckiego i Tadeusza Łomnickiego.

– Rangę uczelni mierzy się też poziomem jej absolwentów – dodaje rektor.  Dlatego jubileusz postanowił uświetnić m.in. koncertem.

Dokładnie dwa wieki od założenia Szkoły Dramatycznej na dziedzińcu uczelni wystąpią niektórzy jej absolwenci, m.in. Ignacy Gogolewski (absolwent z 1953 roku) oraz Natalia Sikora, która Miodową opuściła rok temu. Pokażą różnorodność aktorskich pokoleń. I połączą przeszłość z teraźniejszością.

wsp. Jan Bończa-Szabłowski

Życie Warszawy

Najczęściej czytane