Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Poszukiwacz własnego tonu

Wojciech Lada 10-06-2011, ostatnia aktualizacja 16-06-2011 09:48

Brał udział w nagraniach najważniejszych płyt polskiego rocka, jak „Legenda” Armii, „1991” Izraela czy „Zapłacono” Voo Voo. Piotr „Stopa” Żyżelewicz zmarł miesiąc temu na wylew. 16 czerwca zespoły, z którymi współpracował, zagrają w Stodole koncert poświęcony jego pamięci

Piotr „Stopa” Żyżelewicz (1965-2011). Koncert poświęcony pamięci muzyka  odbędzie się w Stodole 16.06 (czwartek), godz. 18.30, bilety  39 – 55 zł. Dochód z koncertu przeznaczony jest dla rodziny Stopy
autor: Przemysław Pokrycki
źródło: reporter
Piotr „Stopa” Żyżelewicz (1965-2011). Koncert poświęcony pamięci muzyka odbędzie się w Stodole 16.06 (czwartek), godz. 18.30, bilety 39 – 55 zł. Dochód z koncertu przeznaczony jest dla rodziny Stopy

Nikt nie pamięta, dlaczego nazwano go Stopa. Mówi się, że to od motorycznej, bardzo precyzyjnej gry na perkusji, ale nawet najbliżsi znajomi, snując taką etymologię, dodają zaraz „podobno". Nie wiadomo też dokładnie, kiedy przestał być Piotrem Żyżelewiczem, by stać się Stopą. Był nim już w każdym razie, kiedy jako 18-letni chłopak, w 1983 roku zaczął występować w legendarnej dziś grupie reggae'owej Kultura.

Od tamtego momentu pseudonim ten pojawił się na ponad 50 płytach, nagranych ze ścisłą ekstraklasą polskiego rocka i reggae, by wspomnieć Voo Voo, Armię, Izrael, Moskwę, Brygadę Kryzys czy 2TM2,3. Kiedy zmarł 12 maja tego roku po kilkunastu dniach walki ze skutkami wylewu krwi do mózgu, muzycy, z którymi grał, przyznali jednogłośnie – był kimś nie do zastąpienia.

Człowiek baza

– Nie był raczej muzykiem, który dużo ćwiczył – wspomina wokalista Armii Tomasz Budzyński. – On po prostu miał feeling i był perkusistą bardzo uniwersalnym. Nie miał problemu z dawaniem czadu w Armii, graniem reggae w Izraelu i jakichś improwizowanych rzeczy z Voo Voo. Grałem z wieloma perkusistami, ale Stopy po prostu nie da sie zastąpić.

Tego samego zdania jest Wojciech Waglewski. Stopa grał z nim od 1991 roku, nie tylko w składzie Voo Voo, ale też w licznych projektach pobocznych.

– Muzyk staje się wybitny wtedy, kiedy odnajduje własny ton. To coś, co sprawia, że można rozpoznać go nawet po jednym zagranym dźwięku – uzupełnia muzyczny portret Żyżelewicza. – Stopek znalazł ten swój ton już bardzo dawno temu, jako całkiem młody muzyk. Dla nas był bezcenny. Dawał naszej muzyce jakąś bazę, podstawę, od której mogliśmy improwizować i bawić się dźwiękiem. Jestem przekonany, że bez Stopka nie zaszlibyśmy w tych poszukiwaniach tak daleko jak teraz.

Stopa – perkusista wszechstronny. To pierwsze, co podkreślają wszyscy grający z nim artyści. Ale skąd ta wszechstronność u muzyka bądź co bądź punkowego? Trudno wytłumaczyć to czymś innym niż talentem. Był co prawda fanem eklektycznego Bad Brains, cenił sobie siłę transowej rytmiki Killing Joke, jednak w gruncie rzeczy zawsze był wielbicielem prostego, rockowego grania w stylu AC/DC.

– To właśnie lubił najbardziej. Zauważyłem np., że najlepiej się bawił, kiedy nagrywaliśmy „Męskie granie" – konkretny, klasyczny rock – przyznaje Waglewski. – Natomiast nie lubił jazzu. Trochę go do niego zmuszaliśmy, ale nie był wtedy szczęśliwy. Jakoś nie do końca rozumiał, o co w nim chodzi.

Tolkien, piłka i muzyka

Stopa nigdy nie był typem muzyka wciskającego się na pierwsze strony kolorowych magazynów. Zadowalał się rolą bohatera drugiego planu – artysty cieszącego się raczej środowiskowym uznaniem i szacunkiem fanów niż gwiazdorską pozycją. Dobrze świadczyło to o jego skromności, ma jednak również ten skutek, że niewiele wiadomo o jego życiu. Urodził się w 1965 roku w Warszawie – tyle mamy faktów z jego dzieciństwa. Wiadomo, że lubił grać w piłkę – Budzyński zapamiętał, że w czasach, gdy Stopa występował w Kulturze, cały skład rozgrywał regularne mecze. Cenił sobie książki Tolkiena, przynajmniej w czasach, gdy mieszkał wraz z Armią na Mazurach, gdzie realizowali jeden z najważniejszych albumów polskiego rocka – „Legendę".

– Byliśmy wtedy w Tolkienie zakochani – przyznaje z uśmiechem wokalista. – Zresztą wystarczy poczytać moje teksty z tamtego okresu.

Poza tym jednak w życiu Stopy liczyła się muzyka. Po rozwiązaniu Kultury w 1986 roku perkusista trafił do kolejnego fundamentalnego dla polskiego punka składu Moskwy. Jednocześnie jednak współpracował z Armią – początkowo gościnnie, w zastępstwie Janka Rołta, od przełomu lat 80. i 90. na stałe.

– Poznałem Stopę gdzieś w 1985 roku – wspomina Budzyński. – Szukaliśmy pilnie perkusisty, bo nasz bębniarz Janek Rołt zaczął dużo grać z Lechem Janerką. Wybór był prosty

– Stopa grał wtedy w kapeli Kultura, która razem z nami i Izraelem miała próby w Hybrydach. Znaliśmy się dobrze, to była zgrana ekipa. Stopa nagrał z nami wtedy nawet kawałek „Na ulice", który ukazał się na składance „Jak punk to punk", ale wkrótce wzięli go do wojska i z konieczności miał przerwę w graniu.

Na początku lat 90. Stopa miał już ustaloną renomę. Oprócz grania w dotychczasowych zespołach, stał się członkiem Izraela, z którym nagrał m.in. znakomity krążek „1991", zaczął występować z reaktywowaną Brygadą Kryzys („Cosmopolis"), stał się również stałym członkiem Voo Voo – zespołem, z którym dziś kojarzony jest najmocniej.

Katalizator emocji

Muzykiem był wybitnym. A jakim człowiekiem? Budzyński nie ma wątpliwości.

– Stopa nie wyglądał na punka – mówi. – W tamtych czasach ubierał się zwyczajnie, nosił czapkę baseballówkę, interesowało go po prostu granie, a nie sprawy ideologiczne. To był taki typ, który nigdy nie miał wrogów – bezpretensjonalny, wesoły facet, który znał chyba milion kawałów.

– Stopa ujmował – dodaje Waglewski. – Był facetem, którego każdy lubił. Wesoły, dowcipny... W zespole pełnił rolę katalizatora emocji – łagodził napięcia, które raz na jakiś czas się między nami pojawiały. Osobiście ceniłem w nim też to, że choć był bardzo pokrzywdzony przez los, nie epatował tym, nie narzucał się otoczeniu ze swoim nieszczęściem.

Nieszczęście, o którym mówi Waglewski, to śmierć pierwszej żony Katarzyny. Śmierć o tyle tragiczna i traumatyczna, że to właśnie Stopa prowadził samochód, który uległ tragicznemu wypadkowi po jednym z koncertów. Jemu samemu nie stało się nic. Pod względem fizycznym oczywiście – psychicznie, jak jednogłośnie przyznają przyjaciele, był w stanie agonalnym.

– To była wielka tragedia – przyznaje Budzyński. Stopa wtedy nawrócił się, wszedł na drogę neokatechumenalną i to mu  bardzo pomogło. W jakimś sensie rozpoczął nowe życie. Ożenił się po raz drugi, miał wspaniałą żonę i trójkę dzieci. Był bardzo szczęśliwy.

Mieć jego brzmienie

O tym, jak ważną postacią dla polskiej muzyki był Stopa, najlepiej świadczy obsada koncertu poświęconego jego pamięci. Wystąpią grupy, z którymi był w jakiś sposób związany, co oznacza 15 zespołów, wśród których, oprócz wymienionych wcześniej, znajdą się m.in. Kim Nowak, Abradab, Kazik Na Żywo, Meleo Reggae Rockers, Kasia Nosowska, a nawet Zakopower i Kabaret Mumio.

Niestety perkusista nie nagra już co najmniej dwóch płyt, które przygotowywał: nowych albumów Armii i Voo Voo.

– Próbujemy z innymi muzykami, ale ta płyta miała być nagrana ze Stopą. Miała mieć jego brzmienie – mówi wyraźnie przytłoczony śmiercią przyjaciela Waglewski. Niemal dokładnie tymi samymi słowami kończy naszą rozmowę Budzyński.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane