Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Wykrzyczałem się dosyć

Monika Kuc 07-01-2011, ostatnia aktualizacja 07-01-2011 18:47

O postawie romantycznej, przygodzie z modą, marzeniach o byciu księdzem i uciążliwej walce z rakiem opowiada Krzysztof Kolberger

autor: Seweryn Sołtys
źródło: Fotorzepa

(Autoryzowana rozmowa z Krzysztofem Kolbergerem z 2005 roku, nigdy nie była publikowana)

"Rz": Mówi pan o sobie: „Jestem pogodnym człowiekiem”. Nie kłóci się to z pana utrwalonym wizerunkiem romantycznym? Romantykiem powinny targać przeciwstawne namiętności.

Krzysztof Kolberger: Od moich wielkich romantycznych ról minęło trzydzieści lat! Wykrzyczałem się już dosyć i uspokoiłem. To normalne‚ że człowiek się zmienia. Coraz częściej gram nie romantyków i amantów‚ ale postacie charakterystyczne. Na ogół poważnych facetów‚ choć niekoniecznie sympatycznych. Jak choćby szefa mafii w „Sforze” czy senatora w nowym filmie Leszka Wosiewicza „Rozdroże Caffe”. I aktorsko bardzo sobie cenię te mało romantyczne‚ nieświetlane postacie.

Który to już film z Wosiewiczem?

Czwarty. Kiedyś umówiłem się z Leszkiem‚ że w jego filmach zagram zawsze‚ bo to on pierwszy obsadził mnie wbrew warunkom bohatera romantycznego – w „Kornblumenblau”. A potem grałem w jego „Kronikach domowych” i w serialu „Przeprowadzki”. Rola senatora‚ choć niewielka‚ to ciekawe zadanie‚ bo także wymaga grania wbrew moim fizycznym i psychicznym predyspozycjom. Postać to niepiękna i nie wystawia dobrego świadectwa naszej klasie politycznej. Ale nie szukałem podobieństw do konkretnego polityka. Na życzenie reżysera wykorzystałem w tej roli charakteryzację d’Annunzia z „Tamary”‚ która zewnętrznie całkowicie mnie odmienia. Jestem ogolony na łyso‚ mam brodę i wąsy. Natomiast jego cech osobowościowych szukałem w tekście i własnych ciemnych pokładach. Muszę powiedzieć‚ że kiedy zobaczyłem mojego senatora na filmowym plakacie wyborczym‚ sam się przestraszyłem i zapytałem: Czy ja taki jestem?

Dlaczego został pan aktorem?

Decyzję podjąłem tak dawno‚ że trudno już dotrzeć do jej źródeł. Ale myślę‚ że była to trochę potrzeba ucieczki w inny świat od szarzyzny codzienności. I coś z tego zostało mi do dziś. Kiedy gram‚ przenoszę się w inne‚ lepsze rejony życia. I to później po powrocie do rzeczywistości pomaga mi stawiać czoło przeciwnościom.

W końcu lat 90. zaczął pan prowadzić firmę mody. Tym razem zmierzył się pan z drapieżnym kapitalizmem i uciekał od aktorstwa?

Broń panie Boże‚ nigdy nie miałem zamiaru uciekać od swojego zawodu. To była próba znalezienia się w nowej rzeczywistości po transformacji. W sztuce trudno się obejść bez mecenasa. Liczyłem‚ że kiedy zostanę biznesmenem‚ będę sobie samemu sponsorem i sfinansuję sztuki‚ które wybiorę. Po tej tej lekcji kapitalizmu zrozumiałem‚ że biznesmenem nie będę. Ale nie czuję się rozczarowany‚ to było ciekawe doświadczenie.

To prawda‚ że myślał pan kiedyś o zostaniu księdzem?

Był taki moment‚ gdzieś w końcu podstawówki‚ kiedy szukałem swojej drogi i wahałem się‚ co wybrać, m.in. zostać księdzem czy aktorem?

Rozważał pan to równolegle?

Tak‚ w końcu jeden i drugi zawód jest lub może być powołaniem i służbą. Jak ksiądz nie istnieje bez wiernych‚ tak aktor bez widzów. Jeden i drugi realizują się przez słowo‚ mówienie i swego rodzaju rytuał. Teatr zresztą wyszedł z obrzędu religijnego‚ więc gdzieś jest to bliskie. - Dążenie do Boga - jak mówi Eliot - niech się dokona przez twórczość. Ostatecznie wybrałem aktorstwo. Nikt mi niczego nie perswadował‚ ani nie narzucał. Sam zdecydowałem‚ co chcę robić w życiu.

Na ścieżki duchowe wraca pan w poezji, np. w filmowej wersji „Tryptyku Rzymskiego” w reż. Marka Luzara.

Do tego animowanego filmu według „Tryptyku” Jana Pawła II nagrałem już tekst poematu. Bardzo chciałbym‚ by ten film mógł mieć premierę w Watykanie w obecności autora. Nie jest to moje pierwsze filmowe spotkanie z „Tryptykiem”. Wcześniej nagrywałem ten tekst dla filmu włoskiego‚ który był kręcony z udziałem papieża w Kaplicy Sykstyńskiej‚ bo poemat jest przecież medytacją na jej progu. Obie interpretacje „Tryptyku” są zupełnie różne. Marek Luzar wolał‚ żebym te poetyckie medytacje czytał bardziej emocjonalnie. Cenię sobie mówienie poezji i odnajduję w niej kontynuację swojej drogi zawodowej‚ której kierunek na początku wyznaczył Teatr Narodowy Hanuszkiewicza‚ gdzie grałem zwykle romantyczne role wierszem.

Przeczytaj dokończenie na rp.pl

rp.pl

Najczęściej czytane