Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Ostatni taki romantyk

Jan Bończa-Szabłowski 07-01-2011, ostatnia aktualizacja 09-01-2011 22:17

Krzysztof Kolberger nie żyje. Wybitny aktor i reżyser od 20 lat walczył z nowotworem. Miał 60 lat.

Żar romantyczny potrafią zagrać tylko ci, którzy naprawdę nim płoną – to powiedzenie świetnie pasowało do Krzysztofa Kolbergera. Był jednym z ostatnich artystów polskiego teatru, w których płonął romantyczny płomień.

Dostrzegli to profesorowie warszawskiej PWST, m.in. Jerzy Jarocki, a potem dyrektorzy teatrów, w których występował. Przede wszystkim Adam Hanuszkiewicz w Narodowym.

To właśnie tu zagrał tytułową postać w „Wacława dziejach” (1973 r.), Sawę w „Śnie srebrnym Salomei” czy wreszcie Konrada w „Dziadach”.

Był pełnym młodzieńczego czaru Romeem w telewizyjnej wersji „Romea i Julii”. Podczas pobytu w warszawskim Współczesnym okazał się świetnym Lorenzaccio w spektaklu Krzysztofa Zaleskiego, a w Ateneum – przejmującym Jamesem Leedsem w „Dzieciach mniejszego Boga” czy Zbigniewem w „Mazepie”. Powrotem do romantyzmu była niezwykła rola Lucyfera zagrana na Scenie Narodowej w 1999 r. w spektaklu Janusza Wiśniewskiego „Wybrałem dziś zaduszne święto” na podstawie „Samuela Zborowskiego”.

W filmie wydawał się niewykorzystany. Po serii bohaterów romantycznych i współczesnych, nieco zagubionych intelektualistów, zaskoczył wszystkich postacią hitlerowca sadysty w filmie „Kornblumenblau” Leszka Wosiewicza, potem była seria ubeków, rola Bergmana w „Kuchni polskiej” Bromskiego oraz szefa UOP w „Ekstradycji” Wójcika.

Kolejki po autografy

Od lat młodzieńczych pasją Kolbergera stała się poezja. Koncerty z jego udziałem oblegane były przez młodzież. Dziewczyny ustawiały się w długiej kolejce po autografy.

Wielkim powodzeniem cieszył się impresaryjny „Pan Tadeusz”, spektakl na pięciu aktorów, wymyślony i zrealizowany przez Jana Englerta. Z tym przedstawieniem objechali niemal cały świat. Mickiewicza-Narratora zagrał też w filmowej wersji „Pana Tadeusza” Andrzeja Wajdy.

Autorem, do którego Kolberger miał szczególny stosunek, był Czesław Miłosz. Prawie dziesięciominutowy „Walc” wyśpiewany przez aktora był kreacją, która pozostawała na długo w pamięci.

Ciężka choroba

Fragment jednej ze strof utworu – „Jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna…” – nabrał w jego życiu bardzo osobistego wymiaru.

W autoryzowanym, a niepublikowanym wywiadzie Moniki Kuc dla „Rzeczpospolitej” tak wspomina długoletnią walkę z rakiem: „O swojej chorobie dowiedziałem się przypadkowo. Kiedy na raka umierała moja siostra‚ rozsądna lekarka poradziła mi‚ żebym zrobił badania, na wszelki wypadek. Okazało się wtedy‚ że mam nowotwór. Na szczęście dało się go zwyciężyć operacyjnie. Ale od tamtej pory wszystkie następne lata traktuję jako darowane. Z jednej strony patrzę spokojniej na wiele spraw, z drugiej nabrałem większej życiowej i zawodowej odwagi. I na przykład zdecydowałem się stanąć także po drugiej stronie rampy i wyreżyserować kilka spektakli”.

Mimo operacji wciąż promieniował uśmiechem i podejmował się kolejnych zadań. Pobyt w szpitalu nie przerwał mu np. prac nad premierą „Kocham O'Keeffe”, którą wyreżyserował i zagrał z Małgorzatą Zajączkowską w warszawskim teatrze Bajka.

Nie lubił mówić o swej prywatności. Miłość do kobiet dzielił bardzo sprawiedliwie między mamę, żonę i córkę.

Do dziś wielu słuchaczy „Lata z radiem” wspomina słynne „Strofy dla Ciebie”, które recytował wspólnie z Anną Romantowską. Mimo że od lat nie byli małżeństwem, każde jej wspomnienie wywoływało na jego twarzy uśmiech połączony z nostalgią.

Mistrz słowa

W radiu tworzył role wybitne, wśród nich Konrada w „Dziadach”, Narratora w „Irydionie”, Ramzesa w „Faraonie”, Maćka Chełmickiego w „Popiele i diamencie”. Uznawano go za jednego z mistrzów interpretacji poezji, czytał wiersze w popularnym cyklu „Poetyckie prezentacje”.

W 2009 roku otrzymał nagrodę Wielkiego Splendora, najważniejsze wyróżnienie aktorskie za role w Teatrze Polskiego Radia.

– Cieszę się niezmiernie, bo dostąpiłem zaszczytu wejścia do grona tak wielkich aktorów, jak Zofia Rysiówna czy Gustaw Holoubek. Dzięki radiu ludzie mogą zapoznać się z przepięknymi sztukami teatralnymi, kocham to medium – mówił, odbierając statuetkę.

Był też wielkim miłośnikiem muzyki. Szczycił się przyjaźnią z Krystianem Zimermanem. Kilkakrotnie realizował z powodzeniem spektakle muzyczne: „Żołnierz królowej Madagaskaru”, „Krakowiacy i górale”, „Królewna śnieżka”. Marzył o własnej wersji „Strasznego dworu”. Ponieważ od czasów studenckich reżyserzy wielokrotnie obsadzali go w „Weselu” Wyspiańskiego, myślał o wyreżyserowaniu tego arcydramatu.

Miał nadzieję, że zrobi to niebawem, kiedy przybędzie mu sił…

Wspominają

Anna Dymna | aktorka

W świecie pełnym chamstwa, okrucieństwa, drapieżności był arystokratą ducha. Księciem niezłomnym. Rozmowy z nim były jak promienie słońca. Krzysztof zawsze trzymał klasę i szanował ludzi. Był zafascynowany życiem. Walkę z cierpieniem i chorobą traktował jak podróż pełną zagadek, a jednak fascynującą. Po kolejnej operacji przyznał, że jest dowodem na to, że organy wewnętrzne nie są właściwie człowiekowi potrzebne do życia. Dzielił się swym optymizmem z ludźmi załamanymi. Oswajał ich z chorobą i cierpieniem. Był niezwykle zdyscyplinowany. Zawsze odpowiadał na telefony. Nie chce mi się wierzyć, że tym razem będzie inaczej.

Jan Englert | aktor, reżyser, dyrektor Teatru Narodowego

Był w swym pokoleniu jednym z tych, którzy – niezależnie od okoliczności i tego, co robili – zachowywali klasę. Był – pozwolę tu sobie użyć słowa może dziś niepopularnego – arystokratą, w tym znaczeniu, które łączy wysoką kulturę i skromność. Głównym elementem jego aktorstwa stało się słowo, co wiązało się z jego duchowością. Dlatego tak dobrze czuł się w poezji. Łączyło się to także z jego głęboką wiarą. Ciało go zawiodło, a duchowość nie. Do końca pozostał silny duchem.

Leszek Wosiewicz | reżyser

On kochał aktorstwo i kochał życie. Zawsze tak starał się budować swój świat, żeby było fajnie, bez poczucia niesmaku, goryczy. Nigdy nie miał do nikogo żalu, pretensji. Dzisiaj, kiedy odszedł, trudno wyrażać poczucie niespełnienia, myśleć: „Nie zdążyłem mu czegoś powiedzieć albo za coś go przeprosić”. Nie, bo z nim zawsze wszystko było OK. Zapamiętam go jako bardzo dobrego człowieka. Trochę jak współczesnego świętego – zwyczajnego, prozaicznego, ale dzielnego i pięknego.

Małgorzata Zajączkowska | aktorka

Był gigantem jako aktor – jak mało kto czuł i rozumiał romantyzm. I jako człowiek – jego walka z chorobą dawała ludziom nadzieję. W młodości wróżka przepowiedziała mu, że będzie żył 61 lat. Zawsze to powtarzał i starał się zrealizować wszystko, co sobie obiecał. Ostatnio pracował nad lirykami Broniewskiego. Przygotowywał je z wiarą, że dotrwa do premiery. Nie zdążył.

WYBRANA FILMOGRAFIA:

Mazepa, 1975 rok (źródło: www.filmpolski.pl)

Hotel klasy lux, 1979 rok (źródło: www.filmpolski.pl)

Dziewczęta z Nowolipek, 1985 rok (Fot. Muzeum Kinematografii w Łodzi)

Zakład, 1990 rok (źródło: www.filmpolski.pl)

Pan Tadeusz, 1999 rok (źródło: www.filmpolski.pl)

Rozdroże Cafe, 2005 rok (źródło: www.filmpolski.pl)

Katyń, 2007 rok (źródło: www.filmpolski.pl)

Życie Warszawy

Najczęściej czytane