Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Mit naszej warszawskiej wspólnoty

Izabela Kraj 28-07-2010, ostatnia aktualizacja 29-07-2010 14:57

Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego opowiada o filmie "Miasto Ruin".

„Miasto ruin” będzie przebojem obchodów rocznicy Powstania?

Jan Ołdakowski: Już jest. To wielki, ważny projekt, który wypełnia pewną lukę. Przygotowywaliśmy się do niego kilka lat, gromadząc dokumenty, mapy i zdjęcia, zanim Platige Image opracowało 5 minut produkcji.

Co pana zaskoczyło po pierwszym obejrzeniu filmu?

Jak każdego, kto tego nie przeżył, przytłoczył mnie ogrom zniszczeń. Mimo że doskonale wiem, że Warszawa w 1945 r. była ruiną, dopiero spojrzenie z lotu ptaka oddaje skalę. Unaocznia, że to było aż tak! Że taki wygląd miasta to efekt zamierzonego działania: ostatni duży akt inżynierii społecznej, czyli podporządkowanie przez Adolfa Hitlera gigantycznych sił wojskowych, by zrównały Warszawę z ziemią i zmazały z mapy Europy.

Mnie np. uderzyło, że prawie wszystkie domy nie mają dachów. Są jak ziejące pustką szkielety...

Stropy starych kamienic były z drewna. Po pożarach zostały tylko dziury w domach, zewnętrzne mury. Są takie zdjęcia, na których widać, jak słońce prześwituje przez cztery kondygnacje, bo kamienica jest jak studnia z otworami.

No i oczywiście getto...

Najdobitniejszy przykład hitlerowskiej nienawiści. Kilka hektarów centrum miasta, na których nie ma nic! Nie zostawiono nawet ruin. To splantowane kwartały Śródmieścia. Tak miała wyglądać cała Warszawa.

Nie obawia się pan, że ten wstrząsający film młodzi ludzie mogą odebrać jak grę komputerową?

Nie. Tam nie ma elementów interaktywnych. To inna stylistyka. Raczej przewiduję powrót pytań o sens walki w 1944 r. Gdy ogląda się ruiny, nie sposób uciec od refleksji, czy tak rzeczywiście musiało być. Każdy będzie musiał sam odpowiedzieć sobie na pytanie, czy film jest oskarżeniem Powstania, czy totalitaryzmu, który do takiego stanu doprowadził. Ale nie da się dobitniej pokazać, że wojna jest złem.

Dziś o sierpniu 1944 r. powstają komiksy, murale, gry. Jak daleko jeszcze pójdziemy w tym „lżejszym” podejściu do Powstania?

Nie ma w tym nic złego. Powstanie Warszawskie jest już znane i eksponowane. Zakorzeniło się jako najsilniejszy mit wspólnotowy Warszawy. Więc teraz każdy w tym micie próbuje się odnaleźć i mieć swój udział. Na swój sposób. Młodzi odwołują się do dziadków z Powstania. Dzielnice chcą mieć własne, lokalne obchody, np. Wola czy Starówka. Coraz więcej działań inspirują wspólnoty, stowarzyszenia, a nie instytucje publiczne. Jest wiele imprez organizowanych wg amerykańskiego modelu, by rocznice patriotyczne czcić radośnie. Ale radość, to nie wesołkowatość, tylko akceptacja dla idei, za jaką powstańcy walczyli. Poważne dyskusje historyków też są. Ale obok.

Kiedyś jednak nastąpi przesyt tą powstańczą tematyką. Co wtedy?

Sześć lat istnienia nowoczesnego muzeum, to dużo i przyjdzie moment, że nasza ekspozycja zacznie się starzeć. Trzeba już planować zmiany. Ale na razie gości nam przybywa. Zagraniczne placówki dziwią się, że mamy wciąż tak wysoką frekwencję. Statystyki europejskie pokazują, że nowe muzeum jest na fali dwa lata, potem popularność spada o 30 proc. My mamy dziś o 20 tys. więcej gości niż rok temu. A sam mit Powstania? Na pewno nie osłabnie, póki wśród nas będą kombatanci.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane