Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Wsiąść do pociągu nie byle jakiego, czyli... jesteśmy zawsze tam, gdzie Polska gra!

Piotr Szeleszczuk 09-06-2008, ostatnia aktualizacja 09-06-2008 07:28

Bilet – 200 złotych. Napoje (także wyskokowe) – 100. Wrażenia – bezcenne. W sobotę o godz. 21 wyjechałem pociągiem z Warszawy do Klagenfurtu. Będzie co wspominać.

Założenie jest proste – jedziemy dopingować Polaków. Bilet na mecz? To niepotrzebny wydatek, skoro świetnie działają telebimy i strefy kibica. Nie trzeba wchodzić na stadion, ważne, żeby być blisko naszych i poczuć jedyną w swoim rodzaju atmosferę mistrzostw. A więc do boju, polska husario!

Śpiewać wolno

Przygodę z Euro 2008 rozpocząłem w ciepły sobotni wieczór na dworcu Warszawa Wschodnia, skąd ruszał pociąg do Wiednia. Atmosfera na peronie świetna – grupki fanów w biało-czerwonych barwach szybko rozpoczęły wesołe i głośne śpiewy. Kibiców starał się uciszać kierownik pociągu, któremu wyraźnie się to nie spodobało.

– Ja muszę dowieźć ten pociąg do Wiednia. Proszę być ciszej, bo zawołam policję – nalegał.

Bezskutecznie. Choć kibice w żaden sposób nie utrudniali odjazdu, to nerwowy kierownik zdecydował się zawołać policjantów. Kilka minut później gorzko tego żałował.

– Bilety mają? Mają. Śpiewać mogą? Mogą. Przecież to żadne przestępstwo. Niech pan nie będzie taki służbista. Na mecz jadą. Śpiewać nawet powinni! – strofował konduktora uśmiechnięty policjant.

Zostawiony na lodzie kierownik tylko przygryzł wąsa, wymamrotał coś pod nosem i zrezygnowany wsiadł do pociągu, który niespiesznie ruszył w kierunku Wiednia. Wielka wyprawa rozpoczęta.

Ausweiskontrolle

Pierwszą rzeczą, jaką zrobili wszyscy jadący na mecz kibice w swoich przedziałach, było przejście na „ty” z współtowarzyszami podróży, poparte obowiązkową (nawet dla niepijących, choć takich nie stwierdzono) kolejką. Potem zaczęło się Wielkie Planowanie Składu. Pasażerowie byli zgodni tylko w jednym – w bramce stanie Boruc. Potem zaczęły się schody.

Kibice spoza Warszawy z dużą ciekawością pytali o możliwości Rogera. Spory wywołała też taktyka na mecz. Przeważająca większość była zdania, że Leo powinien ustawić nasz zespół ofensywnie. Rozmiary zwycięstwa Polaków (co do którego niewielu miało wątpliwości) rosły wraz z kolejnymi opróżnianymi butelkami. Okazało się też, że także z pracownikami PKP można znaleźć wspólny język. Sympatyczny pan w pociągu usypiał kibiców zimnym piwem, a budził ciepłą, orzeźwiającą kawą. A wszystko w przystępnych cenach.

Tuż przed trzecią pociąg ostatecznie ucichł. Jednak przebudzenie nastąpiło szybciej, niż się wszyscy spodziewali.

– Ausweiskontrolle – ten okrzyk mroził serca dziadkom i ojcom zaspanych wycieczkowiczów.

Tym razem nie było się czego obawiać. Kontrola paszportowa przebiegła szybko, austriaccy celnicy (znani powszechnie ze swojej maniakalnej wręcz skrupulatności i dociekliwości) tym razem zachowywali się wyjątkowo przyjaźnie.

Poldi null, null, null

Wszystkich wysiadających w Wiedniu czekała miła niespodzianka – świetny punkt informacyjny. Pan o swojsko brzmiącym nazwisku Krzywicki nie mówił po polsku, ale dokładnie tłumaczył, jak dojechać do Klagenfurtu. Miał tylko jedną prośbę – „wygrajcie z Niemcami, koniecznie!”. Nikt nie protestował.

Kontrola paszportowa przebiegła szybko, austriaccy celnicy zachowywali się wyjątkowo przyjaźnie

W pociągu do Klagenfurtu towarzystwo było już mocno międzynarodowe. Dwie Rosjanki, które kupiły bilety na mecz Chorwacja – Niemcy tylko po to, by dopingować... Niemców. Plus kibic Rapidu Wiedeń, który dużym sentymentem darzy byłego obrońcę Legii Krzysztofa Ratajczyka, ale będzie dopingował swoich. Po godzinie mocnej perswazji (wspartej kolejnymi toastami) obiecał jednak też trzymać kciuki za naszych. Dobre i to. Rosjanki też (ale bez drinków, wystarczyły argumenty o słowiańskiej krwi) zobowiązały się popierać (przynajmniej częściowo – 1:1) naszych.

W końcu dojeżdżamy na miejsce. Pogoda zmienna. Fale deszczu walczą z promieniami słońca. Na ulicach sporo kibiców niemieckich, ale nasi w przewadze. Niemcy niepewni swego – remis ich zadowoli, choć część z nich optymistycznie obstawia 2:0 dla swoich. Optymizm naszych kibiców jest jednak ogromny – 1:0 dla Polski to najmniejszy wymiar kary. „Lukas Podolski – null, null, null” – to najczęściej śpiewana piosenka przez polskich kibiców.

Powoli zmierzamy w kierunku stadionu. 20.45 to godzina zero. A co będzie po niej? Tak czy inaczej będzie ciekawie...

Życie Warszawy

Najczęściej czytane