Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Bitwa pod bazarem

koz, mik, Monika Górecka-Czuryłło 12-08-2009, ostatnia aktualizacja 13-08-2009 15:39

Przepychanki ze strażą, wzajemne oskarżenia, sterty rozdeptanych owoców – tak wyglądała likwidacja nielegalnego bazaru przy ul. Bonifacego. Ale towar niszczyli sami handlarze.

źródło: straż miejska
źródło: straż miejska
źródło: straż miejska

Gestapo. Tylko karabiny im dać – krzyczała handlarka sprzedająca morele. A inna opowiadała o porannej akcji straży miejskiej: – Zabierali nam towar jak złodzieje. Rzucali na ziemię, parę osób zakuli w kajdanki – relacjonowała roztrzęsionym głosem. To nie rekonstrukcja zajść w KDT. To likwidacja nielegalnego targowiska na rogu ul. Bonifacego i Powsińskiej.

Akcja planowana

–Jesteśmy tu od zawsze – upierają się handlarze, okupując chodnik przed bankiem, naprzeciwko bazarku Sadyba. Na prowizorycznych straganach leżą sterty owoców i warzyw. Ledwo można przejść. Nielegalny handel kwitnie. – I to nie tylko owocami – mówi szef bazaru Sadyba Leszek Miszczuk. – Ustawiają się tam z garnkami, ciuchami. Straż niby ich przegania, ale wracają.

Wczorajsza akcja była dobrze zaplanowana. 13 strażników przyszło na nielegalne targowisko z urzędnikami miejskimi i policjantami z drogówki. – Handlarze nie chcieli opuścić chodnika, doszło do przepychanek, strażnicy zostali zaatakowani – wyjaśnia zajście Jolanta Borysiewicz z zespołu prasowego straży miejskiej. Przyznaje, że trzech straganiarzy straż zatrzymała. Jednemu zostanie postawiony zarzut napaści na policjanta, dwóm – na strażników.

Na zdjęciach widać, jak rozsierdzeni handlarze sami demolują stoiska, wyrzucają towar. Około południa chodnik zalegają rozdeptane owoce. Straż odjeżdża. Dwie godziny później handlarze wracają. – No bo dokąd mamy pójść. Na bazarach pojedyncze miejsca. A żyć trzeba – wyjaśnia handlarka.

Kupiec rozeźlony

– Miejsc do handlu legalnego nie ma? – dziwią się urzędnicy w ratuszu. I na stronie internetowej podają informację o ponad 1000 wolnych miejsc, z których połowa znajduje się właśnie na targowiskach.– U nas pełno wolnych budek, ale po co mają płacić za lokal albo chociaż 6 zł dziennej opłaty targowej – denerwuje się pani Ewa z targowiska Sadyba.

– My zarabiamy grosze, a oni grubą kasę. Dobrze, że do takiej akcji doszło – mówi pani Teresa sprzedająca na Sadybie buty. Kupcy przyznają, że nielegalni handlarze zabierają im klientów i psują opinię. I wcale spacyfikowanym nie współczują.

– To przez nich mówi się, że kupcy są roszczeniowi. Gdzie staną, tam chcą handlować już zawsze – mówi Bożenna Kolba ze Stowarzyszenia Polskich Kupców i Przemysłowców. – A gdyby wszyscy handlowali w dozwolonych miejscach, nie byłoby konfliktu z miastem.

Ratusz zapowiada atak na nielegalne targowiska. – Handlarze nie mogą czuć się bezkarni – mówi wiceprezydent Andrzej Jakubiak. – Wszystkich musi obowiązywać prawo i ustalone opłaty. A komendant straży miejskiej Zbigniew Leszczyński przestrzega: – Będziemy przy Bonifacego codziennie. Handlarzom nie darujemy.

Dodaj swoją opinię

Życie Warszawy

Najczęściej czytane