Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Początki, czyli wielka fala, krowa i Trasa W-Z

Anna Brzezińska 14-10-2009, ostatnia aktualizacja 15-10-2009 13:54

Bez metryki, stempli i podpisów. „Życie Warszawy” zrodziło się z potrzeby dotarcia do mieszkańców. I tak też zapisało się w pamięci pierwszych dziennikarzy i czytelników.

*W latach 90. Życie Warszawy można było przeczytać w gablocie przed redakcją, która mieściła się nieopodal  pl. Na Rozdrożu
źródło: Forum
*W latach 90. Życie Warszawy można było przeczytać w gablocie przed redakcją, która mieściła się nieopodal pl. Na Rozdrożu

Jerzy Jaruzelski do gazety trafił jako 18-letni chłopak. Był 1949 r. Od wydania pierwszego numeru minęło niespełna pięć lat. Pięć najtrudniejszych lat – drukowania gazet na papierze pakowym z magazynów Wedla, pracy za puszkę z konserwą czy bochenek chleba oraz wędrowania redakcji z Wileńskiej, przez Otwocką, Łochowską, Wiejską, aż po Marszałkowską.

Od pomocnika do kierownika

– O dziennikarstwie wiedziałem niewiele – wspomina Jaruzelski. – Musiałem zarobić na życie, więc poprosiłem o wstawiennictwo ojca kolegi z gimnazjum. Dostałem od niego kartkę z poleceniem do „Expressu”, ale tam akurat nikogo nie szukano. Postanowiłem więc spróbować w „Życiu Warszawy”.

Gdy tylko Jaruzelski, dziennikarz z „ŻW” związany do 1975 r., historyk, pracownik naukowy Instytutu Dziennikarstwa UW, przekroczył próg redakcji przy Marszałkowskiej 3/5, od Stanisława Rotherta, pierwszego sekretarza redakcji – a przed wojną słynnego sportowca – usłyszał:

– A co ty umiesz? – Nic – odpowiedział. – A to świetnie – ucieszył się redaktor.

– I tak zaczęła się moja przygoda w redakcji nocnej, gdzie początkowo pomagałem dosłownie we wszystkim, i praca reporterska w dziale miejskim – wspomina Jaruzelski. W latach 60. został korespondentem w Moskwie, na Bałkanach i w Budapeszcie, potem kierował zespołem ekonomii, by ostatecznie w latach 70. redagować dodatek historyczny.

O czym jako młody pracownik „Życia Warszawy” pisał w pierwszych artykułach?

– O tym, co wszyscy. O gruzach Warszawy, odbudowie Zamku Królewskiego, budowie Trasy W-Z – wylicza.

Uśmiech i uznanie szefów

W czasie, gdy Jaruzelski stawiał pierwsze kroki, Eugeniusz Waszczuk, student dziennikarstwa, miał je już za sobą. Do redakcji przyszedł również w 1949 roku jako 22-latek, razem z innymi dziennikarzami z „Wieczoru”. Był związany z „Życiem Warszawy” do emerytury – przez 17 lat jako zastępca redaktora naczelnego. Pierwsze teksty wspomina dziś z uśmiechem.

– Jakby to nie zabrzmiało, miałem szczęście, bo w Warszawie akurat była powódź – mówi. – Biegałem więc po mieście i sprawdzałem, co się dzieje. Patrzę, a tu choć fala już idzie na Warszawę, a za wałem powodziowym spokojnie stoi sobie jakaś krowa. To zestawienie pojawiło się potem w moim artykule, co wzbudziło uśmiech i uznanie szefów.

Zespół z przełomu lat 40. i 50. złożony był głównie z doświadczonych redaktorów warszawskich.

– Tworzyli go fachowi przedwojenni dziennikarze – mówi Jaruzelski. – Wiele mogliśmy się od nich nauczyć.

Nakład gazety systematycznie wzrastał. O ile w 1944 r., kiedy Warszawę zamieszkiwało ok. 920 tys. osób, wynosił 16 tys., w 1945 r. – 51 tys., a 1946 r. – 85 tys., o tyle w 1949 r. było to już 165 tys. egzemplarzy. (W połowie lat 70. nakład samego wydania niedzielnego osiągał nawet 600 tys. egzemplarzy.)

W pierwszych latach gazetą zarządzał Wiktor Borowski (do 1951 r.), jeszcze przedwojenny komunista. Na stanowisku naczelnego, już po tygodniu od ukazania się pierwszego numeru, zastąpił Bohdana Skąpskiego.

– Nie o wszystkim można było mówić wprost, to oczywiste – przyznaje Jaruzelski. – Borowski chciał robić dobrą gazetę. Kompletując zespół, nie dzielił ludzi ze względu na poglądy, lecz patrzył na ich profesjonalizm. Może dlatego, że „Życie Warszawy” z założenia miało być gazetą dla bezpartyjnych, taką, która dopiero będzie próbować przekonać do Polski Ludowej.

Czasem więc, jak wspomina Waszczuk, autor skrupulatnego opracowania dotyczącego historii „ŻW” do połowy lat 70., udało się przemycić to i owo. Z myślą o czytelniku.

O duchu i głodzie informacji

To właśnie ze względu na czytelnika drzwi redakcji zawsze były otwarte. O bezpośredni kontakt z warszawiakami dbał szczególnie Henryk Korotyński, naczelny w latach 1951 – 1971. Jak wielokrotnie powtarzali jego współpracownicy, których w okresie rozwoju, po 1956 r., było średnio ok. 50 – najlepszy z najlepszych.

– Ludzie przychodzi, pisali, a to żebyśmy pomogli im odzyskać dom, a to że pracy nie mają. Jak się udało pomóc, to potem nawet przez lata kartki na święta przysyłali – wspomina Waszczuk.

– Tak, tak, pamiętam ten wąski korytarz, zapach papierosów – wspomina Mieczysław Skorupiński, jeden z najwierniejszych czytelników „ŻW”, częsty gość dawnej redakcji. – Ta gazeta, to też moja historia – podkreśla, dodając, że jego przygoda z tytułem zaczęła się na 13 dni przed pierwszym wydaniem.

Jak to możliwe?

– Całe życie przepracowałem w elektrowni warszawskiej. 2 października 1944 r. byłem najmłodszym z 12-osobowej ekipy energetyków, która sama postanowiła wznowić dostarczanie prądu na Pragę. Udało się nam dostarczyć go do szpitala wojennego i innych budynków użyteczności publicznej – wspomina.

Prąd popłynął też do drukarni „Życia Warszawy”, która wówczas mieściła się przy Grochowskiej.

– Dzięki naszej pomocy można było drukować informacje, na które tak bardzo czekali mieszkańcy – mówi nieskromnie Skorupiński i wspomina reakcję warszawiaków na pierwsze wydania.

– Ludzie, odcięci od innych części Warszawy, od sąsiadów łaknęli informacji o tym, co dzieje się w ich okolicy -– mówi. – To, co znajdowaliśmy w „Życiu Warszawy”, sam fakt jego pojawienia się, w tym ciężkim czasie podtrzymywały nas na duchu. Długo potem wielu, tak jak ja, mówiło o „ŻW” – „moja gazeta”.

Dodaj swoją opinię

Życie Warszawy

Najczęściej czytane