Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Teraz wszyscy walczą z reklamami

Izabela Kraj 14-10-2008, ostatnia aktualizacja 15-10-2008 13:38

Cóż za pospolite ruszenie! Walką z reklamowym bałaganem zajęli się już urzędnicy z ratusza i rządu. Dziś włączą się radni, w listopadzie posłowie. Coś wskórają?

autor: Darek Golik
źródło: Fotorzepa

I stał się cud. Wszyscy mówią dziś o zaśmiecaniu Warszawy wielkoformatowymi reklamami. Pytają, dlaczego zasłaniamy tylko skrawek Pałacu Kultury i Nauki, ale Zamek Królewski lub zabytkowe kamienice już w całości okrywają płachty. I wszystkim zaczęło to przeszkadzać – urzędnikom, radnym, mieszkańcom a nawet specom z branży reklamowej.

Nareszcie! Bo gdy opisywaliśmy jak wielkie koncerny outdoorowe grają z urzędnikami w kotka i myszkę, znikąd nie było reakcji. Gdy alarmowaliśmy, że ogromne reklamy zasłaniają okna prywatnych mieszkań, nie było odważnych, by nakazać zdjęcie płacht.

I w ministerstwach i w ratuszu kończyło się na wzruszeniu ramion: „No tak, tak. Racja. Ale nic nie możemy zrobić. Takie jest prawo”. I tak latami...

Nic więc dziwnego, że dziś Warszawa wygląda jak wielki śmietnik albo pstrokaty bazar. Na jedno wychodzi. Bazar to przecież miejsce na handel wszystkim, czym się da i gdzie się da. I tak właśnie działają firmy reklamowe – ustawiają billboardy gdzie się da i pozwalają na nich wieszać co się da. Byle tylko był zysk. A był niebagatelny: 30 proc. wpływów z reklam wypracowuje Warszawa.

Jest bat...

Ostatnie działania stołecznych urzędników pokazują jednak, że następuje przesilenie.

Duża w tym zasługa Tomasza Gamdzyka, szefa wydziału estetyki miasta. Przez kilka lat samotnie walczył z firmami reklamowymi, poznawał ich sposoby działania, stosował uniki i fortele, by zakazać ustawienia lub zawieszenia billboardów.

– Zazwyczaj przegrywałem – przyznaje dziś. I podaje jeden z absurdalnych przepisów, które pozwalały reklamiarzom bezczelnie wodzić urzędników za nos.

Gdy billboard stoi na betonowej podstawie bez fundamentów, nie potrzeba pozwoleń budowlanych, wystarczy zgłoszenie lokalizacji takiego nośnika w urzędzie. Zgłosić to można w dowolnej delegaturze biura architektury w stolicy. Więc firmy reklamowe zgłaszały ten fakt jak najdalej od ratusza – w Rembertowie czy Ursusie. Zanim dokument dotarł z dzielnicy do „centrali” w urzędzie miasta, mijał czas na odmowę. A gdy jakimś cudem udawało się dostarczyć firmie w ustawowym terminie pismo z adnotacją „nie wyrażam zgody”, tym razem np. na Ursynowie albo Wilanowie leżało już nowe zgłoszenie. – Bez skutecznych przepisów i odpowiednich narzędzi prawnych nie ma szans na ład przestrzenny w stolicy – przyznaje Tomasz Gamdzyk. Ale znając sposoby działania branży reklamowej opracował pakiet zmian w przepisach.

... zostanie bacik?

Ratusz niedawno przekazał te propozycje do Ministerstwa Infrastruktury.Najważniejsze z nich to po pierwsze: prawo do ustalania przez samorząd miejscowych planów reklamowych, czyli ustalania miejsc i zasad umieszczania reklam. Po drugie: wprowadzenie wysokich kar za nielegalne reklamy (100 zł za mkw. za jeden dzień). To znaczy, że np. właściciel płachty która wisi na rogu al. Solidarności i Jana Pawła II płaciłby ponad 40 tys. zł dziennie. Po trzecie, szybkie usuwanie przez służby miejskie małych, wolnostojących tabliczek z napisem „kebab” czy „pizza” bez konieczności angażowania nadzoru budowlanego.

Ale resort infrastruktury też przygotował własne projekty. Być może już w listopadzie, a najpóźniej w grudniu, mają trafić do Sejmu.

– Niektóre nasze propozycje są zbieżne z tymi, które proponuje ratusz. Jest tam np. zapis o możliwości ustalania przez samorząd miejsc dla reklam. Inne trzeba skonsultować z innymi miastami – mówi nam wiceminister infrastruktury Olgierd Dziekoński. Zastrzega, że poprawki mogą być wprowadzane jeszcze w trakcie prac legislacyjnych. Samorządowcy węszą tu jednak niebezpieczeństwo: – Bo jeżeli zostanie przynajmniej jedna luka, znów polegniemy z kretesem. Każda firma wykorzysta natychmiast ten brak precyzji, a wtedy ukręcony na nielegalne reklamy bat okaże się ledwie bacikiem – mówią stołeczni urzędnicy.

A może ino sznur

Czy jest realna szansa, by rzeczywiście uporządkować świat wielkoformatowej reklamy w stolicy? Czy politycy nie poddadzą się lobby walczącemu o zyski? Może. Bo sami reklamiarze już coraz częściej mówią o potrzebie uregulowania rynku. A warszawscy posłowie deklarują poparcie.

– Sądzę, że presja społeczna będzie tu większa niż naciski firm reklamowych i uda się uporządkować ten bałagan – przekonuje szefowa warszawskiej Platformy Obywatelskiej, posłanka Małgorzata Kidawa-Błońska.

– Na pewno posłowie warszawscy będą za, jeśli tylko przepisy będą racjonalne – potwierdza też szef warszawskiego PiS poseł Mariusz Błaszczak.

– Na poparciu pomysłów powinno zależeć także innym miastom, skoro pozwolą generalnie eliminować nielegalne reklamy – ocenia też szefowa SLD na Mazowszu Katarzyna Piekarska.

Stołeczni radni postanowili pójść krok dalej. Skoro to samorząd w przyszłości ma decydować o reklamach, przewodnicząca Rady Warszawy chce być do tego przygotowana. Zainicjowała właśnie powstanie „okrągłego stołu reklamowego” w którym uczestniczyliby radni, przedstawiciele branży reklamowej, organizacji społecznych, urzędnicy różnych szczebli i służby miejskie. Dziś odbędzie się pierwsze spotkanie.

– Musimy działać racjonalnie. Przecież nie chodzi nam o to, by pieniądze z reklam wpływały do innych miast. Ja nie zamierzam walczyć z reklamami a pomóc w uporządkowaniu rynku w mieście – stwierdza szefowa rady Ewa Malinowska-Grupińska (PO). – Chciałabym, by zespół wypracował te wszystkie szczegóły w których diabeł zawsze tkwi. Tzn. gdzie, już legalnie, umieszczać reklamy, jak powinny być duże, jakiego rodzaju i na jakich warunkach.

Za tydzień na sesji Rady Warszawy stowarzyszenie „Miasto Moje a w Nim” zamierza pokazać rajcom film dokumentujący reklamowy bałagan w stolicy. A 30 października w InfoQltura na Placu Konstytucji zaplanowana jest debata; „Znikające miasto: przestrzeń publiczna a reklama w Warszawie”. Z reklamami walczą więc już wszyscy. Obyśmy tylko szybko dostrzegli rezultaty.

Dodaj swoją opinię

Życie Warszawy

Najczęściej czytane