Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Ratusz ostro puchnie

Izabela Kraj 12-07-2011, ostatnia aktualizacja 12-07-2011 18:31

W stołecznej administracji kryzysu nie widać. W ciągu blisko pięciu lat rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz w warszawskim ratuszu przybyło ponad 1,8 tys. urzędników. A drugie tyle w warszawskich szpitalach i ZOZ-ach.

Hanna Gronkiewicz-Waltz
autor: Jerzy Dudek
źródło: Fotorzepa
Hanna Gronkiewicz-Waltz

Podczas gdy prywatne koncerny w ciągu ostatnich trzech lat oszczędzały, zmniejszały pracownikom pensje i zwalniały ich, jednymi z nielicznych zakładów pracy, które przyjmowały nowe osoby, były warszawski ratusz i podległe mu urzędy.

Gdy Hanna Gronkiewicz-Waltz w 2006 r. po raz pierwszy obejmowała prezydenturę stolicy, w urzędzie miasta było zatrudnionych 5,7 tys. pracowników: 3,4 tys. w ratuszu i 2,3 tys. w urzędach dzielnic.

Do końca 2009 r. przybyło ponad 1,6 tys. etatów, w tym zdecydowana większość w dzielnicach. Przez kolejne półtora roku ten stan wzrósł o następne 300. Dziś rządzi nami ponad 7,5-tysięczna rzesza samorządowców, nie licząc wybieralnych zarządów dzielnic i samego prezydenta.

Ktoś musi pisać kwity

Utrzymanie stołecznej administracji będzie kosztować  w tym roku 857 mln zł, czyli niecałe 10 proc. budżetu. W tym ok. 50 mln zł pójdzie na gwarantowane premie dla urzędników.

– Koszty są zdecydowanie za duże! – grzmi warszawska opozycja. Wypomina, że prezydent obiecała zamrożenie stanu etatów. I żąda, by ekipa Hanny Gronkiewicz-Waltz zamiast wprowadzać kolejne podwyżki opłat miejskich (bilety, żłobki, przedszkola, woda, ścieki), bardziej oszczędzała na sobie.

– Oszczędzamy – twierdzi prezydent miasta. I wyjaśnia, dlaczego miejska administracja tak „spuchła" w ostatnich latach. Jedna z przyczyn to przekazywanie zadań z ratusza do dzielnic, tzw. decentralizacja uprawnień. Rzadko jednak łączyło się to po prostu z przeniesieniem pracownika do dzielnicy. Zazwyczaj ten z ratusza w swoim biurze zostawał (ubywało mu tylko obowiązków), a dzielnica zatrudniała nowego.

– Największy wpływ na wzrost zatrudnienia w ratuszu miały czynniki zewnętrzne, wynikające z różnych ustaw, rozporządzeń i postanowień NSA, na podstawie których było więcej zadań do wykonania – prezydent wylicza kilkadziesiąt przepisów. – M.in. przejęcie przez miasto zadań tzw. gospodarstw pomocniczych (134 etaty), przejęcie ośrodków pomocy społecznej przez dzielnice (131 osób) czy transfer pracowników Zarządu Oczyszczania Miasta do Biura Ochrony Środowiska.

Kolejne 35 osób zatrudniono do szybszej egzekucji zaległych mandatów, a blisko 50 potrzebnych było do przygotowywania i obsługi wniosków o unijne dotacje. – Ktoś przecież te faktury musi wypełniać, skoro na inwestycje wydajemy ponad 2,6 mld zł, a nie, jak za czasów PiS, niecały miliard – uzasadnia Gronkiewicz-Waltz.

To jednak wyjaśnia przyjęcie ok. 350 nowych osób. A reszta?

Szef klubu PiS w radzie miasta Maciej Wąsik ma na to jedną odpowiedź: – W wielu przypadkach nie ma sensownych uzasadnień, bo to są po prostu synekury. Mamy do czynienia z klasycznym przerostem administracji. I to im dalej od ratusza, tym bardziej, bo tam ta społeczna kontrola jest słabsza. Nierzadko to po prostu „krewni i znajomi królika".

7610 osób pracuje dziś w stołecznej administracji (w ratuszu i 18 urzędach dzielnic) na etatach i innych umowac

Dzielnicowe ZGN-y to „przytuliska" dla przyjaciół i rodzin lokalnych władz. Ludzie z politycznego nadania oblegają miejskie spółki. W radach nadzorczych oprócz samych burmistrzów można znaleźć np. syna posłanki PO czy brata ministra sprawiedliwości.

W zdrowiu też nieźle

Jak się okazuje, nie tylko w ratuszu nie widać kryzysu gospodarczego i zwolnień.

Oto w Zarządzie Transportu Miejskiego w ciągu ostatnich dwóch lat liczba pracowników zwiększyła się o 25 proc. – z 500 do 650 etatów.

Aż o 2 tys. wzrósł stan etatów w warszawskiej służbie zdrowia. W 2009 r. w szpitalach i ZOZ-ach podległych samorządowi pracowało 10 tys. osób. Dziś pracuje 12 tys.

– To zadziwiająca statystyka, biorąc pod uwagę gigantyczne zadłużenie miejskich szpitali – zwraca uwagę radny Wąsik.

Dyrektor Biura Polityki Zdrowotnej Dariusz Hajdukiewicz tłumaczy to m.in. unijnymi procedurami, które nakazują zatrudniać różnego typu specjalistów.

– Skala wzrostu etatów w ratuszu jest rzeczywiście nieporównywalna do sektora prywatnego. Oczywiście każde zatrudnienie trzeba by rozpatrywać oddzielnie, czy miało sens merytoryczny, czy polityczny – komentuje Andrzej Sadowski z Centrum Adama Smitha. – Ale przykład decentralizacji pokazuje, że nie jest ona racjonalna, skoro mnoży się administracyjne byty, zamiast je redukować. Jeśli ekipa PO chce wygrać kolejne wybory, powinna wykazać, że takie ruchy w administracji są uzasadnione, a to nie będzie łatwe.

Przyznaje, że w niektórych dzielnicach rzeczywiście polepszyła się jakość obsługi. – Mieszkańcy nie czekają już w kolejkach. Ale czy wszędzie? I czy do tego trzeba aż 2 tys. nowych etatów? – pyta Sadowski.

Dodaj swoją opinię

Życie Warszawy

Najczęściej czytane