Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Dam pracę… na czarno

Maciej Miłosz 27-06-2008, ostatnia aktualizacja 29-06-2008 13:44

Nielegalna giełda pracy działa pomiędzy komisariatem i urzędem zatrudnienia na ul. Grochowskiej. Warszawiacy przyjeżdżają tu, gdy potrzebują malarza, murarza albo kogoś do posprzątania budowy lub ogrodu.

Wtorek, tuż po szóstej rano. Na plac przed komisariatem przy ul. Grochowskiej powoli schodzą się opaleni mężczyźni. Co pewien czas podjeżdża samochód i kierowca zagaja rozmowę: – Potrzebuję ludzi do malowania – mówi.– A za ile? – pyta mężczyzna po czterdziestce, który czeka tu już od kilkudziesięciu minut. – 12 złotych na godzinę – pada odpowiedź. Po krótkich negocjacjach mężczyźni dogadują się i razem odjeżdżają.

Codziennie takich „podjazdów” jest od kilku do kilkunastu. Proponowana dniówka waha się między 100 a 150 złotych. Nielegalna giełda pracy na Grochowskiej działa już od kilku lat. Podobna znajduje się także w pobliżu mleczarni w Piasecznie. Stawki są takie same, ale tam przyjeżdża więcej ogrodników.

Nic nie widzą

– Nikt nas nie poinformował, że tam odbywa się giełda pracy na czarno – mówi młodsza aspirant Joanna Węgrzyniak z praskiej komendy rejonowej. – Jeśli taki sygnał otrzymamy, to z pewnością to sprawdzimy. Jednak trudno uwierzyć, że przechodzący codziennie obok policjanci nie zdają sobie sprawy z tego, co się dzieje.

– Lepiej, żeby pracowali na czarno, niż kradli radia z samochodów – przyznaje nieoficjalnie jeden z pracujących na posterunku funkcjonariuszy.

Mundurowi, którzy we wtorek spisali stojących tu mężczyzn, na dzień dobry spytali wprost: „Jak leci robota?”.

Codziennie o godz. 7.30 pojawia się tu także patrol straży. – Strażnicy nie wiedzą, czy te osoby, które tu przychodzą, pracują nielegalnie – informuje Tomasz Dymko z zespołu prasowego SM. – Kwestia legalności i nielegalności pracy nie leży w naszych kompetencjach. Tym może się zająć policja albo Państwowa Inspekcja Pracy – dodaje.

Legalnie – nieopłacalnie

O procederze wiedzą urzędnicy z sąsiadującego z nielegalną giełdą urzędu pracy.

– Rzeczywiście przyjeżdżają tu osoby, które płacą za wykonywanie usług bez umowy – potwierdza Agnieszka Dykiel z Działu Aktywizacji Rynku Pracy Urzędu Pracy. – Nasza jurysdykcja kończy się jednak poza bramą urzędu. Od takich spraw jest inspekcja pracy. My mamy zajęcie dla bezrobotnych, ale legalne, od którego trzeba płacić podatki. Dlatego często ci ludzie wybierają pracę na czarno. Tym bardziej że część z nich pobiera także świadczenia z opieki społecznej. Gdyby pracowali legalnie, straciliby je i zarabialiby na przykład nie więcej niż tysiąc złotych na rękę.

Śledzić samochody

Państwowa Inspekcja Pracy rozkłada ręce.– Żaden z naszych pracowników nie miał takich informacji, nikt się do nas nie zgłosił – opowiada Andrzej Kwaliński z PIP. – Ale zapewniam, że po otrzymaniu informacji od „ŻW” na pewno się tą kwestią w najbliższym czasie zajmiemy.

Co może zrobić PIP? Samo stanie i czekanie na pracę nie jest nielegalne. Nawet jeśli ktoś ustali już stawkę i wsiądzie do samochodu, to zawsze może się tłumaczyć, że obie strony podpiszą umowę już na miejscu. Wydaje się, że jedynym rozwiązaniem jest śledzenie samochodu z nielegalnymi pracownikami i złapanie pracodawców na gorącym uczynku.

– Za zatrudnianie bez pisemnej umowy PIP może nałożyć grzywnę od 1 do 2 tys. złotych lub przekazać sprawę do sądu grodzkiego, który karę może zwiększyć. Nawet do 30 tys. – wyjaśnia mecenas Pióro Chmielecka z kancelarii prawnej Chałas i wspólnicy.

Skomentuj artykuł

Życie Warszawy

Najczęściej czytane