Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Lekkim krokiem łączniczki wbiegła w pożar

31-07-2008, ostatnia aktualizacja 01-08-2008 14:56

Pierwszy raz trasę z 1944 roku powtórzyła po pięciu miesiącach od zdarzeń, które wciąż ma pod powiekami. Wróciła jeszcze o kulach. Chciała pochować dowódcę. Potem przyjeżdżała tu co rok. Razem z topniejącą grupą towarzyszy broni. I z córkami. By pamiętać... Z Teresą Sułowską-Bojarską po mokotowskim szlaku wędruje Jolanta Gajda-Zadworna.

autor: Radosław Pasterski
źródło: Fotorzepa
Teresa Sułowska przed powstaniem
autor: Radosław Pasterski
źródło: Fotorzepa
Teresa Sułowska przed powstaniem
ul. Grażyny
autor: Radosław Pasterski
źródło: Fotorzepa
ul. Grażyny

Drobna i na pierwszy rzut oka bardzo krucha, wciąż ma siłę i hardość żołnierza.

– Pod koniec powstania zdarzało się nam kilka razy dziennie pokonywać trasę między ulicą Dworkową a Królewską Drogą, jak nazywałyśmy ul. Sobieskiego. To około siedmiu kilometrów. W jedną stronę niosłyśmy meldunki, z powrotem prowadziłyśmy ludzi lub przenosiłyśmy rannych – wspomina Teresa Sułowska-Bojarska.

Na Polu Mokotowskim – dziś zagospodarowanym, a 64 lata temu pełnym ziemniaków, kukurydzy i słoneczników – ta filigranowa dziewczyna wykopywała i ładowała na wóz kilogramy warzyw. – Dla chłopców z oddziału na obiad – wyjaśnia.

Coraz częściej dźwigała też pokiereszowanych kolegów. Kiedy sama została ciężko ranna w nogę, zacisnąwszy zęby, radziła sobie z bólem. Potem opłakiwała kolejnych przyjaciół. Kilka miesięcy po kapitulacji Mokotowa wróciła do ruin. Dla tych, o których – mimo zakazów – chciała pamiętać.

Marsz dla Mokotowa

Po wojnie, kiedy nie pozwolono jej, jak wielu AK-owcom, zamieszkać w Warszawie, przyjeżdżała do stolicy w kolejne powstańcze rocznice. Najpierw z Łodzi, potem z Włocławka.

Przemierzała niezmiennie tę samą trasę: przez górny i dolny Mokotów, na Sadybę i z powrotem. Początek trasy to ul. Grażyny 13, gdzie znajdował się punkt zborny, w którym zaczęło się dla niej powstanie. Koniec zaś to Bałuckiego 14, skąd – ranna – wraz z innymi została wywieziona przez Niemców i gdzie w podwórku pochowany został jej dowódca – porucznik „Pas” – Jan Krzyżkiewicz.

Z czasem na wędrówki po Mokotowie zaczęła zabierać ze sobą córki. Starsza, Joanna Bojarska, wspomina: – To było w 1957 lub 1958 roku. Miałam kilka lat, ale doskonale pamiętam wielką sterczącą żeliwną konstrukcję, która wyrastała z ruin budynku przy ul. Ursynowskiej 24. Mama została tam ranna i odrzucona podmuchem na stertę gruzów.

– Wszyscy nasi tam poginęli. Jako jedyna ocalałam. Do dziś nie wiem dlaczego – zawiesza głos pani Teresa.

Młodsza z córek, Anna, jednym tchem wymienia: – Kazimierzowska, Wiktorska 8, brama przy Puławskiej 128, gdzie zginął komendant Wojtek. Kolejne adresy, które znają z siostrą z opowiadań, łączą się w ciąg przepełnionych emocjami epizodów. Jak ten o... skarpetkach. Odzyskawszy przytomność na stercie gruzu, Teresa – nazywana Dzidzią-Pętelką – pomyślała, że chyba nie ma nogi, a zaraz potem, że jej cudowne nowe skarpety zostały zniszczone.

– Pierwszy pseudonim mama dostała w konspiracji. Dlaczego taki? A czy ktoś zwróci uwagę na częste telefony i spotkania u głupiutkiej Dzidzi? Pętelką ochrzczono ją w powstaniu. Jako łączniczka zawsze była blisko „Pasa” – wyjaśnia Anna Bojarska.

Bohaterka tamtych zdarzeń, pytana o najżywiej wspominane sceny z 58 powstańczych dni (Mokotów złożył broń 27 września), po chwili wahania mówi: – Jedna jest przyjemna, kiedy jeździłam konno. Za co zresztą dostałam straszną burę.

Rzecz miała miejsce przy ul. Pilickiej, gdzie oficerowie spontanicznie urządzili zawody z przeszkodami. – Przed wojną uwielbiałam jeździć konno, chodzić na łyżwy, długie wycieczki i tańce. Wszystko to zostało mi odebrane. Kiedy wybuchła wojna, miałam 16 lat. W powstanie wchodziłam jako 21-latka. Moment, gdy pokłusowałam, zapominając o wojnie, wart był późniejszej reprymendy. Poza tym, czy mogłam odmówić starszym rangą? – uśmiecha się szelmowsko pani Teresa. Drugie wspomnienie jest już smutne. Jechała z wozem pełnym właśnie zebranych warzyw i przed ostatnią barykadą została ostrzelana. Padł jej ulubiony koń i uciekł przygarnięty pies Cezar. Została sama, pod kulami.

– Czułam wielki smutek z powodu straty wspaniałego kochanego zwierzęcia i jednocześnie zastanawiałam się, jak teraz dotransportuję te jarzyny. Jakoś jednak rozsunięto barykadę, a ponieważ to były pierwsze dni sierpnia i działała jeszcze radiostacja, jakoś udało się ściągnąć wóz i konia – wspomina.

Nasze Westerplatte

Kolejne migawki pojawiające się przed jej oczami są coraz bardziej dramatyczne. Park Dreszera widzi w dwóch odsłonach: najpierw piękny, zadbany, a potem już tylko hałdy zrytej wybuchami ziemi, splątane gałęzie i liście, korzenie powyrywanych drzew. Widzi je leżąc na ziemi.Jedno z najbardziej wstrząsających wspomnień wiąże się z położonym nieopodal parku szpitalem elżbietanek.

– Przed wojną to był piękny, świetnie zaopatrzony budynek. Kiedy zaczął płonąć, kto mógł, ruszył na ratunek. Ta dziewczyna, cała w gipsie, leżała na dole i błagała, by ją zabrać. Ale na trzecim piętrze płonęli ludzie. Powiedziałam: Koleżanko, przecież ty tu jesteś bezpieczna. Potem znieśliśmy rannego. Umarł nam na rękach, a na dole nagle usłyszeliśmy huk – pani Teresa zawiesza głos. – Kiedy się odwróciłam, nie było czego zbierać. Nie mogę sobie darować tego, co się stało, chociaż i tak nie dałabym rady sama wynieść tej dziewczyny. Była za duża i za ciężka... Wciąż słyszę jej prośbę.

W uszach nadal brzmi jej też stukot podbitych butów. – Chłopcy szykowali się do zejścia do kanałów. Leżałam w piwnicy przy ul. Bałuckiego 14, tuż przy malutkim okienku bez szyb, słyszałam te kroki całą noc. Żaden z tych chłopców nie wyszedł żywy – opowiada.

Obrazy kanałów, choć nie doświadczyła wędrówki po nich, boleśnie domykają jej powstańcze wspomnienia. Tak jest z historią Westerplatte, wielkiego kilkupiętrowego budynku, którego nie zdążono dokończyć przed wojną. Stał on w okolicach ul. Ursynowskiej i al. Niepodległości. Bronił się do ostatniego dnia – 26 września. Budził nadzieję, która skończyła się w kanałach. To o jego obrońcach opowiada w głośnym filmie „Kanał” Andrzej Wajda.

Ostatnia, podziemna droga ucieczki dla powstańców, ale i zwykłych ludzi, kojarzy się Teresie Sułowskiej-Bojarskiej z tragediami, chaosem, paniką.

Pod ścianą lat

– Kiedy wybuchło powstanie, mieszkańcy reagowali entuzjastycznie, ale z chwilą, gdy nie mieli co jeść i gruz walił się na głowę im i ich dzieciom, kiedy szukali ratunku w kanałach, zmienili nastawienie. I ja ich rozumiem – mówi z naciskiem.

„Lekkim krokiem łączniczki/ wbiegłam w życie/wtuliłam się w kwiaty/i w gruzy/Lekkim krokiem łączniczki/wbiegłam w pożar/żelazo zgruchotało nogę/ przemykam pod ścianami lat/ uwaga... obstrzał/Kuśtykam po zwaliskach/o kulach pamięci/ wiernym krokiem łączniczki/ niosę meldunek” – napisała w wierszu, który oddaje trudną do ogarnięcia wielość powstańczych wspomnień i refleksji.

Po wojnie, kiedy z inteligenckim pochodzeniem Teresa Sułowska-Bojarska nie mogła uczyć, a tym bardziej pisać o wydarzeniach, w których brała udział, wzięła się za beletrystykę historyczną. Powstała wtedy trylogia, której akcja rozgrywa się w wieku XV na Pomorzu Zachodnim: „Czerwone gryfy”, „Bogusław i Anna”, „Czas samotności”, a także „Kontredans kujawski” – powieść o powstaniu styczniowym.

21 lat temu wyciągnęła na dłużej malutki notesik, który – zawieszony na szyi – towarzyszył jej w sierpniu i wrześniu 44. – Od kiedy pamiętam, zapisuję różne rzeczy. Musiałam pisać i wtedy – tłumaczy.

Książkę, która powstała z tych króciutkich zapisków, zatytułowała zwyczajnie: „Codzienność. Sierpień – wrzesień 1944”. Tekst trafił wówczas do nielicznych. Świeżością i spontanicznością poruszył m.in. Andrzeja Wajdę, który zastanawiał się nad jego ekranizacją. W końcu jednak sportretował wojenny czas, sięgając po powieść Aleksandra Ścibora-Rylskiego „Pierścionek z orłem w koronie”. Dopiero w czerwcu tego roku książkę Sułowskiej-Bojarskiej wydała oficyna Trio.

Tu zaszła zmiana

Zbliża się 1 sierpnia. Pani Teresa wraca na „swój” Mokotów. – Widzę, jak się zmienia. Na gorsze – uważa. Zupełnie inna, jej zdaniem, jest ulica Odyńca. Dawniej cicha i spokojna, teraz hałaśliwa i zapchana samochodami.Bardzo zmieniła się skarpa, którą tyle razy pod ostrzałem schodziła na Sadybę. – Na dole znajdował się fort, przy nim woda i moczary z wysoką trzciną. Szło się nimi na czworaka. Wokół nie było zbyt wielu zabudowań, przeważały łąki – wspomina. A okolice domu przy ul. Ikara 3, gdzie nie dziwił widok pasącej się krowy, stały się eleganckim osiedlem. Pod „piątką” mieszka gen. Jaruzelski.

Inny, odbudowany, jest kościół św. Michała. Dla żołnierzy Pułku Baszta pozostaje parafialną świątynią. Co roku 27 września jest tam odprawiana msza za mokotowian – powstańców, mieszkańców, ludzi rozstrzelanych na ul. Dworkowej i dzieci spalone na Olkuskiej. – Wciąż myślę o tamtych zdarzeniach. I ludziach, których już nie ma. Żyję tym przez całe życie – tłumaczy Teresa Sułowska-Bojarska.

Powrót do domu

Od początku wiedziała, że do Warszawy w końcu wróci. Na stałe. Marzenie spełniła na początku lat 90. Mieszka na Grochowie. Ulicę Piękną – gdzie przed powstaniem był jej rodzinny dom, a także Mokotów, na którym spędziła najpiękniejsze i zarazem najbardziej dramatyczne dni życia – mija głównie przejazdem.

Blisko ma córki. Kontynuują rodzinną tradycję Sułowskich i Bojarskich – oddanych miastu, pracujących dla niego, a kiedy trzeba – walczących. W konspiracji, oddziałach zbrojnych i powstaniu. Z najbliższej rodziny, oprócz Teresy, brali w nich udział dwaj bracia i dwie siostry. Dowódca jednej z sióstr został po wojnie jej mężem.

Starsza córka, Joanna Bojarska, która współtworzyła Muzeum Powstania Warszawskiego, jest dyrektorem Muzeum Historii m. st. Warszawy. Druga, Anna – aktorka i teoretyk sceny, pracuje w teatrze Lalka. Dla Muzeum Powstania wykonała repliki lalek z wojennego teatrzyku. Rodzinna tradycja zobowiązuje.

Dodaj swoją opinię

Życie Warszawy

Najczęściej czytane