Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Ratowali kobietę, zastali tylko psa

blik 26-12-2013, ostatnia aktualizacja 27-12-2013 10:56

Już drugi raz w krótkim czasie ursynowskim policjantom po zgłoszeniu od sąsiadów przydarzyła się niefortunna interwencja.

Pies
autor: Adam Burakowski
źródło: Fotorzepa
Pies

– Musieliśmy zrobić wszystko, by nie zarzucono nam zaniechania czy braku niesienia pomocy – mówi Mariusz Mrozek, rzecznik stołecznej policji.

Na komisariat na Ursynowie zadzwoniły niedawno dwie starsze panie mieszkające w bloku przy ul. Koński Jar. Poinformowały, że słyszą jęki kobiety i szczekanie psa. Próbowały wejść do mieszkania, z którego dobiegały niepokojące odgłosy, pukały, dzwoniły, ale nikt im nie otwierał, więc zrezygnowane postanowiły wezwać na pomoc policję.

Radiowóz przyjechał na miejsce. Funkcjonariuszom też nikt nie otworzył, więc poprosili o pomoc straż pożarną.

Ratownicy przez wysięgnik zajrzeli do mieszkania. Zobaczyli bałagan w przedpokoju. Zaraz potem na polecenie policji strażacy wyważyli drzwi balkonowe.

Policjanci dokładnie sprawdzili wszystkie pomieszczenia. Żadnej jęczącej kobiety nie znaleziono. Zwłok też nie. W środku był jedynie... ratlerek.

Dlaczego policja zdecydowała się wejść do mieszkania, w którym poza psem nikogo nie było? – Mieliśmy informacje, że mogło być zagrożone życie i zdrowie ludzkie. Nikt nie otwierał. Starsza kobieta mogła po prostu zasłabnąć i wymagać pomocy – tłumaczy Mariusz Mrozek.

To już druga podobna sytuacja na Ursynowie w ostatnim czasie. W listopadzie pisaliśmy o przypadku 66-letniej pani Krystyny z ul. Hawajskiej. Kiedy poszła do kościoła, drzwi jej mieszkania wyważyła straż pożarna na polecenie policji.

Mundurowi dostali zgłoszenie od jednego z sąsiadów o głośno grającej muzyce. Sąsiad zapukał do pani Krystyny, ale nikt mu nie otworzył. Wtedy zadzwonił pod numer alarmowy policji. Funkcjonariusze też, nie mogąc wejść do środka, wezwali straż, która wyważyła drzwi wejściowe. W mieszkaniu nikogo nie było.

Głośno grało tylko radio. Właścicielka lokalu powiadomiła prokuraturę o przekroczeniu uprawnień przez policję, która zniszczyła jej drzwi. Zapowiada, że będzie domagać się za to odszkodowania. Sprawę bada wolska prokuratura.

Z danych Komendy Stołecznej Policji wynika, że w ubiegłym roku policja zapłaciła 999 zł odszkodowania za zniszczone mienie, bo tak orzekł sąd. W tym roku policjanci zapłacili 1,8 tys. zł za zniszczone drzwi.

– Wyważyli je, bo sąsiedzi słyszeli jęki. Nikogo w domu nie było – opowiada Mrozek. Dodaje, że w tym przypadku strony dogadały się poza sądem. Po rozmowach podpisano ugodę.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki

j.blikowska@rp.pl

Życie Warszawy

Najczęściej czytane