Polsko, rób cokolwiek, co da ci szczęście!
Musical o Józefie Bemie przekłuwa balon obecnego rocznicowego zadęcia, a spod kpiny i żartów wyziera sporo gorzkiej prawdy o nas.
Jest to przedsięwzięcie warszawskiej Syreny, kieleckiego Teatru im. Żeromskiego, ale najważniejszy jest trzeci partner – Pożar w Burdelu.
Ta formacja, której pokazy przyciągają tłumy, przeprowadziła udaną transakcję. Zdobyła dwie dobre sceny, w zamian zaoferowała swoje spojrzenie na polskie sprawy. Co więcej, decydując się na formę musicalu historycznego, mogła się oderwać od dosłowności i publicystycznej doraźności, czym skażone były jej wcześniejsze produkcje.
Twórcy Pożaru w Burdelu Michał Walczak i Maciej Łubieński zapowiadają sto musicali na stulecie niepodległości. Nie wiem, czy się to im uda, ale nawet jeśli poprzestaliby na opowieści o Józefie Bemie, i tak dokonaliby rzeczy ważnej.
„Bem!" zapowiadany był też jako rodzaj polskiej odpowiedzi na „Hamiltona" – największy światowy sukces musicalowy ostatnich lat, hiphopową wersję historii USA. Pożar w Burdelu miesza z hip hopem inne gatunki muzyczne oraz epoki, a przede wszystkim drażni i prowokuje. I nie stara się tworzyć widowiska komercyjnego, jakim jest „Hamilton".
Na bohatera „musicalu o patriotach i renegatach" Józef Bem nadaje się idealnie. Był bohaterem powstania listopadowego i zrywu Węgrów w 1848 r., ale jego szczątki nie mogły spocząć na cmentarzu w ojczyźnie, bo służąc też Turkom, przeszedł na islam.
Zginął, broniąc Aleppo przed oddziałami arabskimi, więc gdy w stulecie niepodległości Pożar w Burdelu dokonuje – śpiewając – ekshumacji w imię przyszłości, robi się dziwnie współcześnie. Bo może, kiedy w 1929 r. sprowadzono z Aleppo szczątki Bema, pomylono groby i do Polski przyjechały kości jakiegoś uchodźcy Araba?
Musical stara się przedstawić działalność Bema, ale ciągle nasza rzeczywistość skrzeczy. Polska jest tu w sojuszu z Węgrami przeciw całemu światu, Rosja nieustannie wtrąca się w bieg naszych zdarzeń, pojawiają się ze swym niezakończonym konfliktem Piłsudski i Dmowski oraz dawne, a brzmiące aktualnie, intrygi. „Bem!" nie jest jednak wykładem historycznym. Bliżej mu do szaleństw Monthy Pytona, a ta formuła pozwala patrzeć z wyrozumiałością na pewne literackie mielizny, mało zgrabne rymy czy płaskie dowcipy, choć w „Bemie!" jest mniej niż w produkcjach Pożaru w Burdelu.
Wykonawcy, a i reżyser Michał Walczak, bawią się, a nimi widzowie, którzy polubili Pożar w Burdelu. Wojan Trocki po raz kolejny w spektaklach tej formacji jest wodzirejem Zgliszczakiem, tu przypominającego Mistrza ceremonii z „Kabaretu". Mariusz Drężek to świetny Bem, który zdecydował się na patriotyczny celibat. Reszta aktorów wciela się w kilkadziesiąt postaci, krążąc po scenie i widowni.
Śmiejąc się, warto też zapamiętać kilka poważnych myśli, choćby tę: Polsko, rób cokolwiek, co da ci szczęście! ©℗
—Jacek Marczyński
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.