Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Legia liderem, konflikt trwa

Andrzej Borodej, Krzysztof Lech 27-09-2008, ostatnia aktualizacja 29-09-2008 21:48

Podopieczni Jana Urbana z łatwością pokonali Piasta 3:1. Objęli prowadzenie w tabeli, ale kibice dopingowali ich dopiero... po meczu.

Takesure Chinyama, autor jednej z trzech bramek dla warszawskiej drużyny
autor: Nowak Piotr
źródło: Fotorzepa
Takesure Chinyama, autor jednej z trzech bramek dla warszawskiej drużyny

Jan Urban zaraz po powrocie do Polski dał się poznać w Warszawie jako urodzony optymista. Tymczasem po wyjątkowo pewnym sobotnim zwycięstwie i objęciu pozycji lidera... aż kipiał ze złości. – Powinniśmy wygrać znacznie wyżej. Jak można grać tak nieskutecznie? – pytał w sobotni wieczór.

Widać było, że trener Legii zaraz po meczu odbył krótką, ale poważną rozmowę ze swymi podopiecznymi. Wychodzili z szatni mocno zamyśleni.

Cztery setki i Glik

– Zabrakło koncentracji. Już przed meczem w głowach doliczyliśmy sobie trzy punkty. To mogło nas zgubić, ale wygraliśmy pewnie – usprawiedliwiał siebie i kolegów Miroslav Radović.

Serbski skrzydłowy od początku sezonu gra świetnie. W sobotę miał kilka znakomitych sytuacji, ale żadnej nie wykorzystał. O jego wpadkach mało kto będzie jednak pamiętał. Tym bardziej że przeprowadził rajdy, które kibice – gdy schodził z boiska – nagrodzili owacją na stojąco. – To niesamowite. Chłopak biega po całej połowie rywala. Walczy jak lew, nie odpuszcza. Z ogromną łatwością dochodzi do sytuacji strzeleckich i... żadnej nie wykorzystuje – czyją postawę w tych słowach mógł skomentować dyrektor sportowy Legii Mirosław Trzeciak?

Oczywiście Mikela Arruabarreny. Hiszpan, który przylatywał do Polski jako golleador, stał się tej jesieni symbolem nieskuteczności Legii. W sobotę miał cztery stuprocentowe sytuacje. Nie wykorzystał żadnej. „Arru” ma szczęście, że gdy wchodził na boisko, Legia prowadziła już 3:0. Jego nieporadność nie wpłynęła na sytuację całej drużyny.

Wcześniej bramki zdobyli Edson (wbił piłkę do bramki po ładnej akcji zespołowej zwieńczonej kapitalną asystą Radovicia), Kamil Glik (pokonał własnego bramkarza, wbijając do bramki piłkę po dośrodkowaniu Macieja Iwańskiego) i Takesure Chinyama (co ciekawe, znów strzałem głową, choć to jego najsłabsza strona).

Trzy tygodnie na kompromis

Wszystko to działo się w przygnębiającej atmosferze. Spotkanie z Piastem miało być pierwszym od 14 miesięcy, na którym kibice mieli prowadzić doping. Tak się nie stało i piłkarze znów musieli radzić sobie bez ich wsparcia. Otrzymali je... po meczu. Wówczas fani odśpiewali kilka meczowych przyśpiewek. Zawodnicy, schodząc z boiska, nagrodzili ich brawami.

Choć to wciąż dziwna sytuacja, wydaje się, że został zrobiony bardzo niewielki krok ku normalności. Słychać to było zwłaszcza w czasie meczu, gdy kibice, w przeciwieństwie do ostatnich spotkań, rzadko używali wulgaryzmów. Złośliwości jednak sobie nie potrafili odmówić. „Sprzedaj Miklasa, hej Trzeciak sprzedaj Miklasa” – intonowali fani z „Żylety”. „Kto go kupi? Chyba głupi!” – odpowiadali kibice z trybuny krytej.

Zarząd klubu i fani wspomagani grupą mediatorów mają trzy tygodnie, by się porozumieć. Termin najbliższego meczu przy Łazienkowskiej – z Wisłą Kraków – Cezary Kucharski, Roman Kosecki i Dariusz Dziekanowski ustalili jako ostateczny. Jeśli nie dojdzie do kompromisu, byłe gwiazdy klubu nie pojawią się na stadionie.

Marek Wleciałowski, Piast Gliwice

Legia była zdecydowanym faworytem tego meczu, a my mogliśmy mieć tylko nadzieję na sprawienie niespodzianki. Niestety, moi piłkarze wyszli na to spotkanie zbyt przestraszeni i przytłumieni. I to się na nas zemściło. Potwierdziło się, że potencjał piłkarski jest zdecydowanie większy po stronie rywali. Gospodarze znakomicie operowali piłką, trudno było stosować wobec nich presing. Szansy na dobry wynik upatrywaliśmy jedynie w pojedynczych akcjach, głównie w stałych fragmentach gry. Niestety, nie udało się sprawić niespodzianki i musieliśmy uznać wyższość zespołu gospodarzy. Cieszy mnie jedynie fakt, że przynajmniej udało się strzelić honorową bramkę, co przy dobrej grze bramkarza Legii nie było łatwe. Nasz zespół musi jeszcze sporo się nauczyć w ekstraklasie. Na razie jesteśmy w tej lidze jedynie statystami.

Jan Urban, Legia Warszawa

Mimo wysokiej wygranej jestem bardzo niezadowolony. Mając tak dużo sytuacji, wynik powinien być wyższy, a tak samo było w poprzednich naszych meczach. Za dużo marnujemy sytuacji. Gdybym był dzisiaj na boisku, sam mógłbym zdobyć hat tricka. Z takim Piastem moi zawodnicy, strzelając bramki, mogli nabrać pewności siebie. Było wiele dobrych akcji, ale fatalna skuteczność. Po strzelonej bramce pozwoliliśmy sobie na zbyt dużą nonszalancję. Kolejne bardzo dobre spotkanie rozegrali Maciek Iwański i Wojciech Szala. Natomiast Roger ciągle mnie nie zachwyca. Cały czas nie może wrócić do formy z Euro 2008. Przynajmniej dwie bramki powinien zdobyć Arruabarrena. Punkty straciła Polonia i Arka, więc krystalizuje się czołówka tabeli. Teraz nasza gra musi być coraz lepsza, ponieważ czekają nas ważne mecze z Lechem i Wisłą.

Dodaj swoją opinię

Życie Warszawy

Najczęściej czytane