Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Piotr Zaremba

szyp, mm 15-10-2009, ostatnia aktualizacja 15-10-2009 01:16


Stanowi typowy przykład zawrotnej kariery, jaką robili młodzi dziennikarze, którzy pojawili się w „ŻW” na początku lat 90.

autor: Gardziński Robert
źródło: Fotorzepa

– To był bardzo malowniczy okres, w którym teksty pisało się jeszcze na maszynie. Poprawki nanosiliśmy ręcznie, co niejednokrotnie było źródłem pomyłek – wspomina dzisiejszy publicysta „Polski”. – To był jeszcze klimat starej PRL-owskiej gazety: zdezelowane maszyny, stare meble... Jak zszedłem kiedyś do drukarni, okazało się, że drukarze składali gazetę po pijanemu. 


W tamtych czasach zespół dzielił się na dwie części. Starych dziennikarzy wywodzących się jeszcze z PRL-u oraz młodych, ściągniętych do redakcji przez Tomasza Wołka i Kazimierza Wóycickiego. – Ta młodzież, niespecjalnie cokolwiek umiała, ale dostawała bardzo poważne zadania. Ja np. pół roku od przyjścia do redakcji zacząłem chodzić do Sejmu i pisać czołowe relacje. Teraz to byłoby chyba niemożliwe, ale to był taki czas, kiedy kariery robiło się bardzo szybko. Czasem zbyt szybko. 


Publicystą stał się dopiero w „Życiu” z kropką. W „ŻW” był, jak sam mówi, „zwyczajnym facetem, który chodził do Sejmu, siedział pod drzwiami komisji i słuchał jakichś narad”. – Z perspektywy lat te czasy wydają mi się kombatanckie i zwariowane zarazem: trzech dziennikarzy politycznych zapełniało dwie kolumny – mówi Zaremba.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane