Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Paraliżują urząd dla zaliczenia ćwiczeń

Aleksandra Pinkas, Piotr Szymaniak 26-04-2011, ostatnia aktualizacja 27-04-2011 14:53

Studenci prawa UW zasypują wojewódzką konserwator zabytków absurdalnymi wnioskami. Okazuje się, że robią to w ramach... zajęć z postępowania administracyjnego

*O wpisanie roweru z 1999 r. do rejestru zabytków wystąpiła jedna ze studentek
autor: Dariusz Gorajski
źródło: Fotorzepa
*O wpisanie roweru z 1999 r. do rejestru zabytków wystąpiła jedna ze studentek

Co łączy butelkę czerwonego wina, stolik z Ikei, podręcznik do nauki prawa,  monetę o nominale 2 zł, laserową drukarkę i wazon z rozbitym uchem? Wszystkie te przedmioty zgłoszono ostatnio do wpisania do rejestru zabytków. – Takie nietypowe pisma dostajemy już od kilku tygodni – mówi Monika Dziekan, rzeczniczka wojewódzkiej konserwator. – Jedna z osób chciała, żebyśmy wpisali na listę zabytków jej rower, wyprodukowany w 1999 r. Do oficjalnego pisma dołączyła nawet zdjęcie pojazdu oraz paragon ze sklepu – opowiada Monika Dziekan.

Jak przyznaje, po raz pierwszy zdarzyło się, by do urzędu zaczęły trafiać aż tak absurdalne wnioski. Niemniej jednak zgodnie z przepisami pracownicy konserwator na każdy wniosek muszą odpowiedzieć.

Wszystkie pisma zostały więc zerejestrowane w kancelarii urzędu, zeskanowane do systemu, dostały numery i przekazano je do odpowiednich wydziałów. – Przygotowanie odpowiedzi na każdy z takich wniosków paraliżuje naszą pracę. Wpisami na listę zabytków zajmują się u nas tylko dwie osoby. Zamiast zajmować się poważnymi sprawami, marnują czas
– skarży się Dziekan.

Wpadli przez Facebooka

Urzędnicy postanowili sprawdzić, kto kieruje do nich dziwne prośby. Śledztwo przeprowadzili na Facebooku, popularnym portalu społecznościowym. – Gdy do wyszukiwarki wpisaliśmy nazwiska nadawców, okazało się, że wszyscy studiują na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego – opowiada Monika Dziekan.

„ŻW” dotarło do kilkorga z nich. Nadawcy to studenci III roku. – By uzyskać zaliczenie z przedmiotu postępowanie administracyjne, musimy sprawdzić działanie wybranych urzędów i uzyskać od nich odpowiedź – wyjaśnia Krzysztof Muciak. Do konserwatora wysłał wniosek o wpis butelki półwytrawnego, czerwonego wina Don Mantillon (rocznik 2009). „Obiekt zasługuje na szczególną ochronę prawną, zwłaszcza frontowa etykieta, pozwalająca zaklasyfikować go jako dzieło sztuki użytkowej” – napisał w piśmie.

– Postanowiłem wybrać przedmiot, który z góry nie będzie miał szans na wpisanie do rejestru zabytków – śmieje się Krzysztof Muciak. – Chodziło tylko o to, by dostać odpowiedź – wyjaśnia.

Uczelnia nie chce komentować sprawy. – Wykładowca tego przedmiotu jest teraz za granicą. Zanim nie usłyszymy jego wyjaśnień, nie będziemy ustosunkowywać się do sprawy – mówi Anna Korzekwa, rzeczniczka uczelni.

Nietypowy uczelniany eksperyment komentują za to inni prawnicy, którzy przyznają, że przepisy nie przewidują sankcji  za składanie  pism dla żartu.

– Konstytucja gwarantuje każdemu prawo do składania wniosków, pism i petycji, chyba że w treści są zawarte jakieś pomówienia itd. Za głupotę jeszcze  się nie karze – mówi prof. Adam Jaroszyński, który nie pochwala takich praktyk. – Przekroczone zostały granice zdrowego rozsądku. Być może nawet  ze strony prowadzącego.

Pożytki dydaktyczne

Profesor Michał Kulesza z katedry prawa UW dodaje, że takie zachowanie jest nieetyczne.

– Nie wypada, by studenci angażowali w głupoty urząd, który  pracuje za pieniądze podatników – dodaje Kulesza. Zaznacza, że sam takich ćwiczeń nie zleca.

– Czego w ten sposób studenci mogą się nauczyć, nie mam pojęcia – przyznaje prawnik.

Z kolei prof. Hubert Izdebski stara się znaleźć pozytywy sytuacji. – Jeśli konkluzja wykładowcy będzie taka, że urzędy zareagowały zgodnie z przepisami, ale wy nie powinniście tego robić, bo nadużywacie uprawnień, to byłby niezły pożytek obywatelski i dydaktyczny – zauważa.  – U mnie piątkę dostałby ten student, który nie wysłałby  wniosku.

Barbara Jezierska, wojewódzka konserwator, sprawą dziwnych wniosków postanowiła zainteresować władze UW. – Wysłaliśmy już pismo do rektora uczelni, by wykładowcy i studenci zaprzestali podobnych praktyk. Destabilizują one naszą pracę – mówi.

 

Dodaj swoją opinię

Życie Warszawy

Najczęściej czytane