Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Furkotanie śruby nad stolicą

Rafał Jabłoński 17-09-2009, ostatnia aktualizacja 18-09-2009 18:04

Był 16 września 1909 roku, kiedy nad Warszawą po raz pierwszy pojawił się samolot. Dokładnie 100 lat temu. Inna sprawa, że lot odbył się na wysokości 15 metrów i trwał półtorej minuty. Ale liczy się sam fakt.

Ten człowiek jako pierwszy latał nad Warszawą. Pocztówka z epoki  przedstawia Georgesa  Legagneux  – pioniera stołecznej awiacji. Za pilotem widać zwykły fotel – czyżby dla odważnego pasażera?
źródło: archiwum prywatne
Ten człowiek jako pierwszy latał nad Warszawą. Pocztówka z epoki przedstawia Georgesa Legagneux – pioniera stołecznej awiacji. Za pilotem widać zwykły fotel – czyżby dla odważnego pasażera?
Baron de Caters...
źródło: Tygodnik "Świat"
Baron de Caters...
... i jego maszyna lecąca przez dwie i pół minuty nad Polem Mokotowskim
źródło: Tygodnik "Świat"
... i jego maszyna lecąca przez dwie i pół minuty nad Polem Mokotowskim

Pierwszym lotnikiem w stołecznej historii był Francuz Georges Legagneux, a maszyną dwupłatowiec Voisin z silnikiem i śmigłem znajdującymi się za pilotem. Wydarzeniu temu towarzyszyły różne aferki, na których ślad natrafiliśmy po latach.

Lot miał odbyć się 22 sierpnia, lecz niestety został odwołany. „Kurier Warszawski” podał, że powodem są zawody lotnicze w Reims, gdzie zepsuł się aeroplan model Wright i trzeba go zastąpić samolotem, który miał popisywać się w stolicy. Ale zaraz po zawodach maszyna zostanie załadowana na trzy wagony i ekspresem dowieziona do Warszawy. Na koniec zamieszczono pocieszenie – „Jeden z arystokratów polskich, pragnący w tej sprawie zachować najściślejsze incognito, ofiarował 2000 franków jako nagrodę dla awiatora, który po raz pierwszy poszybuje nad Warszawą na aeroplanie Wright’a lub Bleriot’a”.

Wszystko to wyglądało nader wspaniale, ale konkurencyjny „Kurier Polski” pokrzyżował „Kurwarowi” szyki, uchylając rąbka tajemnicy. Otóż przyczyną odwołania pokazu było „wyludnienie Warszawy z powodu wyjazdu na wczasy letnie, a więc i brak amatorów na bilety droższe”. Wiele wskazuje na to, że właściciel „Kurwara” włożył pieniądze w ten interes i nie chciał stracić. Skąd to domniemanie? Bo reporterzy tej gazety jako jedyni dopuszczeni zostali do maszyny i opisali lot ze szczegółami; reszta stołecznej prasy pomstowała na takie dziwne wyróżnienia.

Skoki i podskoki

W końcu lot zaplanowano na 15 września, ale „skończyło się na kilkunastosekundowych nizkich zupełnie wzlotach, po których latawiec szybko osiadł na ziemi. Publiczność zamanifestowała głośno niezadowolenie”.

O następnym dniu, czyli słynnym czwartku 16 września 1909 roku „Kurwar” napisał – „Załagodzenie sporu”. Wiatr był mniejszy, a pole wzlotów poszerzono. „Żołnierze z parku aeronautycznego wyprowadzili biplan Voisina z wozowni”. W tym momencie dociekliwsi warszawiacy zorientowali się, że „Kurwar” zrobił ich na szaro, gdyż do miasta trafiła nie maszyna Wrighta lub Bleriota, a mało atrakcyjny Voisin. I nie będzie żadnej nagrody 2000 franków. Czyli wszystko wskazywało na to, że podejrzliwy „Kurier Polski” miał rację, a historyjkę o bogatym arystokracie wymyślili żurnaliści „Kurwara”.

Parkan oddzielający teren wyścigów konnych od pola wojskowych ćwiczeń rozebrali saperzy. Na poboczach stał tłum z poprzedniego dnia. Przewidujący organizatorzy bali się 16 września sprzedawać nowe bilety, czyli impreza była tylko dla wcześniej zawiedzionych. „O godzinie 5-ej minut 20 Legagneux puścił się po raz pierwszy (...) po rozpędzniu trwającym 13 2/5 sekundy wzniósł się na wysokość 12 metrów. Leciał 1 minutę 15 2/5 sekundy”. Za drugim razem na wysokości 15 metrów – minutę 35 sekund, a za trzecim – minutę 27 sekund, co skwapliwie zmierzyli na stoperze reporterzy „Kurwara”. Jak wspomnieliśmy, innych nie wpuszczono. Złośliwy „Kurpol” napisał, iż pilot „niestety nie doleciał nawet do parkanu i osiadł”. Za drugim razem doleciał do środka pola wyścigowego i wylądował. „Teraz po raz pierwszy rozległy się oklaski. P. Legagneux, wysiadłszy, dziękował ukłonem”.

Trochę lepiej

Warszawiacy byli sfrustrowani, co skwapliwie wykorzystał baron de Caters, który 15 listopada tegoż roku, dał nieco lepszy popis sztuki awiacyjnej. Na tymże samym Polu Mokotowskim okrążył teren „lotniska” trzy razy po ziemi, a następnie „wzbił się na wysokość 10 – 15 metrów i pozostawał w powietrzu 2 m. 39 3/5 sekundy”. Niestety następnego dnia była kolejna w Warszawie plama – czyli żadnego wzlotu, bo podobno deszcz za duży: „nie pokazano nawet aeroplanu”. Publiczność znów była zawiedziona.

W tym czasie gazety zorientowały się, że brak im słów do opisywania wyczynów. Pisały więc nie tylko o aeroplanie, ale również o „latawcu” i „ptaku” („...dosiadł swojego ptaka”), a z przestworzy dobiegał „furkot śruby”, którą to napędzała „silnica”!

Polak też potrafi

W roku 1910 powołano w mieście Warszawskie Towarzystwo Lotnicze Awjata (tak je wtedy pisano), zajmujące się nowym sportem. Zorganizowało ono w sierpniu 1911 roku prawdziwe pokazy lotnicze. Startowało dwóch Polaków – hrabia Michał Scipio del Campo, mający spore doświadczenie, bo latał nad Moskwą i Kijowem, oraz pan Jerzy Jankowski. Ten drugi na jednopłacie Bleriota z silnicą Gnoma. Niestety, niezupełnie sprawną. 13 sierpnia Scipio del Campo „siadł na jednopłat Etricha z silnicą Eulera i po rozpędzie trwającym 15 sekund wzbił się w powietrze”. Osiągnął wysokość 500 metrów i zatoczywszy nad Rakowcem koło, poleciał w kierunku placu Zamkowego, skąd powrócił po 18 minutach, jak to relacjonował „Kurier Poranny”. Powstał problem, bo wcześniej oberpolicmajster warszawski zakazał lotów nad miastem. No, ale jakoś go potem ugłaskano.

A teraz ciekawostka – kiedy Scipio del Campo był już w powietrzu, p. Jankowski naprawił silnicę i wystartował Bleriotem, po czym obaj równocześnie wylądowali. Kto więc był pionierem? Historia uznała, że hrabia. Ale szybko utarto mu nosa, gdyż następnego dnia p. Jankowski, ku uciesze warszawiaków, poleciał ostro ku górze. „Barograf na jego aparacie naznaczył wysokość 1200 metrów”.

I na koniec nadszedł 19 sierpnia. Tegoż dnia do lotów szykowali się „panowie: Segno, Scipio, Lerche i Jankowski”. Niespodziewanie uczeń Awjaty – niejaki Sławorusow, „by się popisać przed publicznością” bez zgody przełożonych wystartował Etrichem i poleciał ku górze na 500 metrów. Niebawem wystartował Maksymiliana von Lerche ku Jabłonnie, zapowiadając długi lot, bo miał zapas benzyny na trzy godziny. Potem w przestworza ruszył p. Jankowski i „tym sposobem ponad Warszawą jednocześnie unosiło się trzech ludzi – ptaków”.

Wyniki według „Kuriera Porannego”

p. Sławorusow na Etrichu był w powietrzu 41 minut;

p. Lerche również na Etrichu przebywał w przestworzach 1 godzinę 35 minut;

p. Jankowski na Blerjocie (oryginalna pisownia) – szybował przez 12 minut.

Publiczność pierwszy raz była zachwycona, bo nie tylko długo latano, ale i były przygody. Zapadł zmrok, pan Lerche pomylił drogę i chciał lądować koło ognisk rozpalonych przez wiślanych rybaków. Szybko się jednak zreflektował, wzbił w górę i odnalazł Pole Mokotowskie ze specjalnie zapalonymi światłami.

I tak to warszawiacy wkroczyli w prawdziwy wiek aeronautyki. Od tej pory loty aeroplanów nie budziły już takich emocji.

Dodaj swoją opinię lub napisz na czytelnik@zw.com.pl

Życie Warszawy

Najczęściej czytane