Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Nie podam się do dymisji

Renata Krupa Dąbrowska 08-09-2016, ostatnia aktualizacja 08-09-2016 10:36

Jak odzyskać działkę przy Chmielnej 70 i dlaczego zdecydowała się wstrzymać zwroty nieruchomości - mówi prezydent Warszawy.

autor: Magda Starowieyska
źródło: Fotorzepa

Rz:  Patrząc na pani ostatnie decyzje, odnosi się wrażenie, że w  Warszawie doszło do wielkiej afery reprywatyzacyjnej.

Hanna Gronkiewicz-Waltz: Tak się złożyło, że gdy nareszcie mamy pierwszą ustawę reprywatyzacyjną ograniczającą  zwroty nieruchomości, zaczyna się mówić o aferze reprywatyzacyjnej. Podłączył się do tego PiS i robi nagonkę polityczną. Nie bagatelizuję tego problemu, ale może to dotyczyć znikomej części zwrotów, jak np. Chmielnej 70. Wszystko muszą jednak wyjaśnić odpowiednie służby. A my swoją drogą zrobimy zewnętrzny audyt wydawanych decyzji.

Jednym słowem, to burza w szklance wody?

Podkreślam, że wszystko musi zostać wyjaśnione. Wszystkie problemy biorą się z tego, że brakuje obecnie ustawy reprywatyzacyjnej. Dziś reprywatyzacja odbywa się w sądach, a te orzekają jak chcą.  Gdy do urzędu przychodzili dawni właściciele z prawomocnymi wyrokami nakazującymi zwrot gruntu pod przedszkolem lub szkołą, musieliśmy wydawać te decyzje. Przychodzili zresztą nie tylko do mojej administracji, ale i moich poprzedników.

Gdy tylko zostałam prezydentem, prosiłam, błagałam, naciskałam na parlament, by w końcu uchwalił  ustawę reprywatyzacyjną. Pierwszy projekt w tej sprawie przygotowałam w 2008 r.,  drugi w 2012 r., a trzeci w 2014 r.  I dopiero za trzecim razem się udało. Dobrze się stało, że ta trzecia, ostatnia ustawa nie nazywa się o gruntach warszawskich, tylko jest to  nowelizacja ustawy o gospodarce nieruchomościami. Sądzę, że gdyby było inaczej, już na starcie miałaby mniejsze szanse powodzenia.

To dlaczego w lipcu przeniosła pani wydział dekretowy do biura prawnego? Z kolei w  sierpniu przed kamerami rozwiązała pani Biuro Gospodarki Nieruchomościami. Zwolniła jego dyrektora i zastępców. Zapowiedziała powołanie komisji reprywatyzacyjnej i wstrzymanie zwrotów. Tego rodzaju działania świadczą o tym, że dzieje się coś złego.

Nie. To świadczy o tym, że chcemy być przejrzyści i transparentni. Reprywatyzacja to bardzo trudna tematyka. W mediach dużo się pisze o nieprawidłowościach przy Chmielnej 70. Stąd te działania.

Skoro to problem jednej działki, dlaczego podjęła pani tak daleko idące kroki? Przecież z powodu jednej parceli nie rozwiązuje się całego biura.

Biuro Gospodarki Nieruchomościami zajmuje się wieloma sprawami. Pracowało w nim kilkaset osób. Chcemy je przeorganizować. Wydział dekretowy został zaś przeniesiony do biura prawnego, ponieważ przybywa procesów sądowych, a tym samym potrzebne jest większe zaangażowanie prawników.

Na przykład problem zwrotu gruntu pod gimnazjum przy ul. Twardej. Okazało się, że jeden ze spadkobierców nie został w ogóle ujawniony. Potem pojawił się problem kamienicy przy ul. Smolnej 17. Nie  było wiadomo, czy dawni jej właściciele dostali odszkodowanie w ramach układu indeminizacyjnego czy nie. Zaczęły się więc bardziej skomplikowane procesy.

A fakt, że od trzech lat Centralne Biuro Antykorupcyjne prześwietlało sprawy reprywatyzacyjne prowadzone w ratuszu, nie miał znaczenia?

Moi pracownicy z wydziału dekretowego nie informowali mnie, że mają kontakt z CBA.

Przez całe trzy lata?

Wiedziałam o kontroli w 2013 r., która nic nie wykazała. Ani CBA, ani biuro nie informowało mnie, że przez trzy lata trwała wymiana korespondencji. Wprawdzie przepisy nie nakładają takiego obowiązku na pracowników, aby informować prezydenta o wezwaniu do CBA, ale przynajmniej notatka powinna być, a jej nie było.

Przed kamerami i na sesji Rady Miasta powiedziała pani, że urzędnicy zawiedli pani zaufanie, i nawet przeprosiła za to warszawiaków. Rozumiem, że  brak notatki służbowej na temat kontroli CBA był jednym z dowodów nadużycia zaufania?

Tylko jednym z elementów, które o tym przesądziły.

Zdaniem byłego dyrektora Biura Gospodarki Nieruchomościami Marcina Bajki reprywatyzacja Chmielnej 70 odbyła się zgodnie prawem. Obywatelowi Danii nie wypłacono odszkodowania. A skoro tak, trzeba było ją zwrócić osobom, które kupiły roszczenia.

Ten  zwrot wyjaśni już prokuratura. To jest wersja dyrektora Bajki. Okazało się jednak, że w tej sprawie jest zbyt wiele znaków zapytania. Nie mogę więc na tę chwilę powiedzieć, że afery Chmielnej 70 faktycznie nie ma i nie było. Nie mam żadnych informacji o spadkobiercach Martina Holgera. Nie jest też jasne, czy pieniądze odebrał czy nie. To kwestia interpretacji prawnej, jakie dokumenty potwierdzają wypłatę odszkodowania. W każdej umowie jest inaczej.

Powiedziała pani, że zrobi wszystko, by ta działka wróciła do Skarbu Państwa. Co to oznacza?

Wznowiłam postępowanie w jej sprawie i  za pomocą dopuszczalnych środków prawnych chcę doprowadzić do uchylenia tej decyzji. W przeszłości udało się unieważnić decyzję zwracającą ogródki działowe przy Waszyngtona. Wydał ją kilka lat wcześniej prezydent Warszawy  Lech Kaczyński. Za czasów mojej prezydentury decyzja została unieważniona – uniknęliśmy zarówno zwrotu, jak i wypłaty odszkodowania.

Czy to prawda, że żona  mecenasa Majewskiego, który jest jednym z trzech współwłaścicieli działki przy Chmielnej 70, brała udział w wydawaniu decyzji o zwrocie tej nieruchomości? Mogła mieć do czynienia z aktami tej sprawy?

Nie. Nie pracowała w wydziale dekretowym. Ale pracowała w tym biurze, tak jak innych 400 osób. Pracowała na zastępstwie dość długo,  bo trzy lata. Na to stanowisko zaproponował ją dyrektor Bajko.

Zdecydowała się pani wstrzymać zwroty nieruchomości. Jest to rażące naruszenie prawa. Nie można przecież lekceważyć wyroków sądowych.

17 września wchodzi w życie nowelizacja ustawy o gospodarce nieruchomościami. Pozwala miastu odmówić stanowienia użytkowania wieczystego do nieruchomości przeznaczonych na cele publiczne. Czekamy więc na wejście w życie tych przepisów.

To, że decyzja zwrotowa została wydana, nie oznacza też, że nieruchomość trzeba zwrócić z dnia na dzień.

Na razie dokładnie sprawdzamy, czy nie doszło do nieprawidłowości. Jeśli będzie wszystko w porządku, nie wykluczam zwrotów w przyszłości. Do tego czasu mam nadzieję, że wejdzie w życie duża ustawa reprywatyzacyjna.

Skierowała pani też do prokuratury 5 tys. spraw bez wskazania przestępstwa. Dlaczego i czego one konkretnie dotyczą?

To są wszystkie sprawy dotyczące zwróconych nieruchomości, począwszy od 2003 r. Ciągle przychodzą do nas wnioski z prokuratury o podanie kolejnych adresów nieruchomości. Dlatego postanowiliśmy przekazać ich komplet.

Na konferencji prasowej wspomniała pani, że przyjrzy się kancelariom  prawnym prowadzącym sprawy reprywatyzacyjne. Co miała pani konkretnie na myśli?

W części spraw pojawiają się ciągle te same nazwiska prawników i te same kancelarie, to niech to sprawdzi audyt zewnętrzny.

Czy więc to prawda, że większość roszczeń skupowali prawnicy i to oni przejmowali kamienice na kuratora?

Tak, to prawda. Według naszych szacunków roszczenia skupowano średnio w ok. 20 proc. spraw. W wielu wypadkach prawnicy. Stale powtarzają się te same nazwiska. Wszystkie wątpliwości sprawdzamy. Tam, gdzie to możliwe, będziemy dążyć do tego, by kamienice przejęte „na kuratora" wróciły do miasta. Ale w tym muszą nam pomóc śledczy.

Stale wypomina się pani sprawę kamienicy przy ul. Noakowskiego. Roszczenia do niej odziedziczył pani mąż. Z tej kamienicy według Piotra Ikonowicza eksmitowano 93-letnią kobietę.

O tym nie wiedziałam. Mój mąż  i córka mieli po  6,8  proc. udziału w tej kamienicy. Dostali  je w spadku w 2003 r. Wtedy nie byłam jeszcze prezydentem Warszawy i nawet o tym nie myślałam. Był nim Lech Kaczyński. Zarzuty kierowane pod moim adresem mają charakter czysto polityczny.

Sugeruje więc pani, że ten cały szum polityczny i  medialny ma na celu pozbawienie pani fotela prezydenta i wprowadzenie do stolicy zarządu komisarycznego?

Od czwartkowej sesji Rady Miasta jestem o tym przekonana. Mimo że od dawna deklarowałam, że jest to moja ostatnia kadencja, to jest jakaś chęć przetasowania na scenie politycznej ze strony PiS i innych partii.

Dlaczego akurat od tej sesji?

Ta sesja pokazała, że na Radzie Miasta nie chodzi już o merytorykę, ale o politykę. Lokatorzy stale uczestniczą w sesjach, ale tym razem było na niej dużo działaczy PiS, którzy podgrzewali emocje. Dodatkowo pojawiła się partia Razem, która też poczuła polityczną krew. Podczas tej sesji usłyszałam też, że radni PiS nie chcą powołania komisji reprywatyzacyjnej. Czyli polityka, nie merytoryka.

Nie zamierza się pani podawać do dymisji?

Muszę wyjaśnić te sprawy do końca. Tak rozumiem swoją odpowiedzialność.

Rzeczpospolita

Najczęściej czytane